14 lipca grupa kapłanów i świeckich katolików wystosowała list do biskupów we Włoszech, w którym zwracają się z prośbą o zajęcie stanowiska wobec zjawiska rozprzestrzeniania się nietolerancji i rasizmu. Wśród sygnatariuszy listu są m.in. proboszczowie parafii rzymskich, profesorowie uczelni kościelnych i publicznych, dziennikarze, przedstawiciele ruchów kościelnych. Jedna z osób komentujących ten apel na moim profilu, napisała: „U nas katolików nie stać na taki gest niesubordynacji”. „To nie jest akt niesubordynacji, lecz akt miłości do Kościoła” – odpowiedziałem.
Dzisiaj bardzo wiele osób, również duchownych, źródła kryzysu Kościoła dopatruje poza Kościołem. Tymczasem kryzys Kościoła, którego nie sposób nie dostrzec, ma swoje korzenie również wewnątrz Kościoła, także w tej jego części, do której od siedmiu lat, z łaski Boga, jest mi dane należeć – duchowieństwie. Cóż bowiem innego może znaczyć fakt, iż przybywa ludzi, którzy na widok mężczyzny ubranego w sutannę nie tylko zaczynają czuć się nieswojo, ale reagują złością, gniewem, a nawet agresją? Cóż bowiem innego może znaczyć fakt, że człowiek za gest nieposłuszeństwa uważa napisanie listu do swojego biskupa lub proboszcza? Może to znaczyć, że niekoniecznie z ludźmi dzieje się coś złego, ale że to z nami – pasterzami – jest coś nie w porządku.
Tak, dzisiejsza liturgia Słowa jest dla mnie okazją do zrobienia sobie rachunku sumienia i uderzenia się w pierś, że nie zawsze zachowuję się i postępuję jak pasterz. „Apostołowie zebrali się u Jezusa i opowiedzieli Mu wszystko” – czytamy w dzisiejszej Ewangelii. Jako uczeń Chrystusa, przychodzę dzisiaj i ja do Niego, by – w Waszej obecności – opowiedzieć mu wszystko. Wszystko, to znaczy również i to, że w historii mojego życia nie brakowało i nie brakuje takich momentów, gdy nieprzemyślanym słowem lub nieroztropnym postępowaniem przyczyniałem się do gubienia i rozpraszania owiec z Bożego pastwiska.
Ważne jest jednak i to, byśmy dzisiaj wszyscy poczuli się pasterzami. Nie możemy udawać, że nie widzimy, iż przybywa naszych sióstr i braci, którzy czują się rozproszeni i zagubieni, lub znaleźli sobie nowe „wiary”: pracę, pieniądz, sukces, nową żonę, kredyt, nowego męża…
Nie możemy nie dostrzegać, że czasem i w naszym życiu pojawia się pokusa poddania się, rezygnacji z Kościoła czy sprawowanej w nim posługi z powodu słabości, win, a nawet grzechów duchownych, ale i z powodu naszych osobistych słabości, win i grzechów.
Na nasze chrześcijańskie barki – te świeckie i te duchowne – złożono wielką odpowiedzialność za los ludzi pozbawionych kierunku w życiu. Mamy wybór. Możemy czytać kolejne teksty dyskredytujące liderów Kościoła i sami wciąż „psioczyć” na księży. Ale możemy też – jak włoscy katolicy – napisać list do swojego proboszcza czy biskupa, wskazując na to, co w naszych wspólnotach jest za mało ewangeliczne i wymagające zmian. Możemy też usiąść przy niedzielnym obiedzie, zapraszając nań swojego proboszcza (z biskupem może być trudniej, ale i to nie jest niemożliwe J ). Ale możemy też sami stać się pasterzami, w naszym najbliższym otoczeniu poszukać owcy potrzebującej pasterza, wzruszyć się jej losem i pokazać drogę nadziei. To ostatnie uczynił Jezus nad Jeziorem Galilejskim. To możesz uczynić także Ty.