02 sierpnia 2018, 09:27 | Autor: Piotr Gulbicki
Polscy bohaterowie brytyjskich przestworzy

Od lewej: Milo Gibson, Damian Dudkiewicz i Iwan Rheon

Wreszcie! „Hurricane” (polski tytuł „303. Bitwa o Anglię”), długo oczekiwana opowieść poświęcona naszym lotnikom walczącym z Niemcami podczas II wojny światowej, niebawem wejdzie na ekrany kin. O kulisach pracy przy filmie grający w nim londyński aktor Damian Dudkiewicz opowiada Piotrowi Gulbickiemu. 

To duża produkcja.

– Bardzo duża. Budżet, 10 milionów dolarów, jest jednym z najwyższych, jeśli chodzi o film opowiadający o polskiej historii. Praca nad nim trwała pięć lat, zdjęcia były kręcone w kilku miejscach, między innymi na lotnisku White Whaltam Airfield, w koszarach Aldershot oraz w bazie Royal Air Force w Halton. Reżyserem obrazu jest zdobywca Bafty David Blair, autorem zdjęć Piotr Śliskowski, a edytorem Sean Barton, który pracował przy „Powrót Jedi” George’a Lucasa. Są też świetni aktorzy: Iwan Rheon, Milo Gibson (syn Mela Gibsona), Marcin Dorociński, Stefanie Martini, Filip Pławiak, Kryštof Hádek czy Nicolas Farrell.

Ty również znalazłeś się w obsadzie.

– Dostałem się do niej z castingu. Pod koniec sierpnia ubiegłego roku mój agent przesłał mi informację o filmie i sceny do przygotowania, a dwa dni później siedziałem w pokoju z reżyserem Davidem Blairem, który przeprowadzał z nami rozmowę kwalifikacyjną. Chciał dobrać aktorów, którzy stanowiliby zgrany team, gdyż w jego oczach lotnicy Dywizjonu 303 byli w pewnym sensie większą rodziną. I właśnie to stanowiło o ich sile, o czym opowiada film. To historia grupy odważnych Polaków gotowych poświęcić własne życie, walcząc w przestworzach „za wolność naszą i waszą”. Problem polegał na tym, że początkowo Brytyjczycy im nie ufali, dlatego nasi piloci przez kilka miesięcy musieli jednocześnie toczyć kilka wojen – z ksenofobią władz i społeczeństwa, z językiem angielskim, z nieznanymi im myśliwcami Hurricane, z zahartowaną w boju Luftwaffe. Ale kiedy już dostali swoją szansę nie zmarnowali jej. Jest jeszcze zmaganie z samym sobą, każdego z osobna, bo napięcie nerwowe, zmęczenie i balansowanie na granicy wytrzymałości zbierały obfite żniwo. Nie wszyscy dotrwali do końca, nie wszystkie przyjaźnie przetrwały, a kiedy w końcu wojna dobiegła końca okazało się, że Polska została sprzedana przez aliantów Stalinowi.

Ty wcielasz się w postać Jacka Aleksandra Baczewskiego.

– Noszącego pseudonim „Bruce”. Baczewski urodził się we Lwowie, otrzymał staranne, patriotyczne wykształcenie. Po rodzicach miał przejąć słynną lwowską wytwórnię wódek i likierów, ale wybuch wojny pokrzyżował te plany. Wyjechał do Anglii, wstąpił do Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie i jako pilot-mechanik w stopniu kaprala służył w Dywizjonie 303. Po zakończeniu działań zbrojnych pozostał na Wyspach, gdzie zmarł trzy lata temu. W filmie Baczewski jest szefem załogi naziemnej – mechaników samolotowych.

Odnalazłeś się w tej roli?

– Jest raczej odwrotnie – to duch postaci odnalazł mnie. Przez kilka dni przed rozpoczęciem zdjęć pracowałem nad rolą z moim nauczycielem Grahamem Dixonem, w którego studiu dogłębnie poznaję metodę Michaiła Czechowa. Szukaliśmy odpowiedniej formy i gestu dla postaci i, jak sądzę, udało się. Nie widziałem jeszcze filmu, więc trudno mi ocenić rezultaty, wszystko okaże się na premierze.

Natomiast co do samego Baczewskiego to myślę, że był to taki do rany przyłóż swój człowiek. Dobrze znał się na tym co robił, władał językiem angielskim, co początkowo wśród polskich lotników było rzadkością, często służył jako tłumacz. Gdzieś w sercu Jacka, tak jak u wielu mężczyzn w podobnej sytuacji, pojawiała się tęsknota za ojczyzną, przeszłością.

Co ciekawe, pewne elementy mojego życia mają metaforyczny rezonans z biografią Baczewskiego. Mój dziadek był wojskowym, tata mechanikiem samochodowym, a siostra jest pilotem, mistrzynią Polski w Lotach Balonowych Kobiet. Kiedy byłem małym chłopcem co roku na wakacje przyjeżdżała do nas rodzina z Anglii – wujek Bill i ciocia Stasia. Bill w czasie wojny był mechanikiem samolotowym w RAF-ie i dużo o tym opowiadał.

W pewnym sensie z Baczewskim łączy mnie również dopadająca czasami tęsknota za Polską. Oczywiście, jest to zupełnie inny rodzaj uczucia, trudno je porównywać, ale jednak. Bardzo chciałbym kiedyś poznać jego rodzinę i zapytać jaki naprawdę był, gdyż kreacja filmowa zawsze jest metaforą, dialogiem pomiędzy tym co wymyślone i rzeczywiste. Prawdziwy Jacek był bardzo młody, jak wybuchła wojna miał zaledwie 17 lat, natomiast ja jestem wiekowo dużo dojrzalszy, więc moja postać ma trochę inny wymiar.

Grałeś podobne role w przeszłości?

– Jestem aktorem charakterystycznym, lubię wcielać się w różne, bardziej bądź mniej skomplikowane fizycznie i duchowo charaktery. Grałem bezdomnych, dilerów narkotyków, prostytutki, policjantów i lekarzy, ale w wojskowego, mechanika samolotów, wcieliłem się po raz pierwszy.

Z czym były największe problemy?

– Moje sceny były ograniczone do kilku lokalizacji. Miałem kilka dni zdjęciowych, nie uczestniczyłem w całym procesie powstawania filmu, więc trudno mi mówić o jakichkolwiek niedociągnięciach. Z mojego punktu widzenia wszystko funkcjonowało jak trzeba, ba, byłem mile zaskoczony, bo pierwszy raz znalazłem się na planie, gdzie istniała bardzo rodzinna, pełna pozytywnej energii atmosfera. Każdy wkładał w film dużo pasji i serca – od producentów, przez charakteryzatorów, statystów, aktorów, technicznych, ludzi odpowiedzialnych za kostiumy i rekwizyty, aż po osoby gotujące nam jedzenie.

Wielkim przeżyciem była dla mnie możliwość dotknięcia i grania przy prawdziwym myśliwcu Hurricane, którym latali nasi piloci. W 1940 roku używając tych maszyn zestrzelili około 120 niemieckich samolotów.

Bardzo miło wspominam też swoje sceny z Iwanem Rheonem i Milo Gibsonem oraz innymi kolegami wcielającymi się w role asów przestworzy. Uwielbiam podglądać jak aktorzy radzą sobie z postaciami, ich reakcje, ruch, naturalność… Za każdym razem, kiedy mam możliwość pracy przed kamerą, uczę się nowych rzeczy i tego jak bardzo jej oko jest czułe na prawdę oraz bycie obecnym tu i teraz.

Odrębna sprawa to kostiumy z lat 40. ubiegłego wieku, z których niektóre były autentycznymi mundurami lotników RAF-u z czasów wojny. Nie tylko odgrywaliśmy kawał prawdziwej historii, ale też nasze ubiory były nią przesiąknięte. To wręcz mistyczne doświadczenie, noszenie ich z szacunkiem i świadomością, że 78 lat temu były używane przez tych, o których życiu opowiadamy.

Nie zapomnę też wyczynów kaskaderów. Nie chcę mówić o szczegółach, żeby nie zdradzać za dużo, ale byłem pod olbrzymim wrażeniem jednej ze scen i sposobem w jaki sobie poradzili w tak niebezpiecznej sytuacji. Nie mogę się już doczekać, kiedy zobaczę efekt końcowy.

Czym wasz film będzie się różnił od innej produkcji na ten temat – „Dywizjonu 303”? To przypadek, że oba ukazują się niemal w tym samym czasie?

– Myślę, że nie ma przypadków, niektóre wzorce we wszechświecie, pewne energie, uwalniają się we właściwym momencie i to w wielu miejscach równocześnie – poszukując manifestacji, metaforycznie to ujmując. Żyjemy w czasach, w których to co nie zostało przyjęte, pogodzone, rozpoznane, pojawi się na nowo, żeby móc być dopełnionym, uznanym, uspokojonym. Wszystko dąży do balansu. Ostatnio rozmawiałem o tym z moją przyjaciółką, izraelską psychoterapeutką Levaną, która również zauważa te prawidłowości. Myślę, że duchy polskich pilotów i ich historie chcą być zauważone, a ich dzieje rozpoznane, opowiedziane i usłyszane na całym świecie, dlatego się manifestują.

To wspaniale, że pojawiają się dwa filmy, a dokonania naszych bohaterskich przodków będą pokazane na dwa sposoby – poprzez talenty i możliwości różnych artystów, scenarzystów, reżyserów, aktorów. Nie znam szczegółów i tego co nakręcono w polskiej wersji „Dywizjonu 303”, z chęcią wybiorę się na film, żeby zobaczyć jak „ugryzła” temat rodzima załoga. Natomiast nasz obraz to międzynarodowa produkcja z topowymi światowymi aktorami, z trzykrotnie większym budżetem, skierowana do widzów na całym świecie. Efekty specjalne zrobiło Lipsync Post, potężne brytyjskie studio, które przygotowywało między innymi „Nice Guys” z Russellem Crove’m i Ryanem Goslingiem. Poza tym trzech z czterech właścicieli firmy produkcyjnej Prospect 3 to Polacy, więc film będzie pokazywał historię z polskiego punktu widzenia i tak prezentował to światu. Wiem, że panowie znają się z twórcami polskiego filmu i życzą im jak najlepiej. Tematów o Dywizjonie 303 nigdy za wiele…

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Piotr Gulbicki

komentarze (0)

_