Odrzucony wcześniej przez 78 wydawnictw, Marlon James w końcu podbił serca krytyków i czytelników – jego „Krótka historia siedmiu zabójstw” zdobyła w 2015 roku nagrodę Bookera, a Michiko Kakutani, najważniejsza recenzentka „The New York Timesa”, umieściła ją w czołówce zestawienia dziesięciu najważniejszych powieści roku.
Urodzony w Kingston pisarz tworzy luźną wariację na temat autentycznych wydarzeń, które w 1976 roku wstrząsnęły Jamajką. Siedmiu uzbrojonych w karabiny maszynowe gangsterów atakuje dom Boba Marley’a. Gwiazda reggae przeżyje, ale napastnicy nigdy nie zostaną pojmani. W „Krótkiej historii siedmiu zabójstw” James odsłania kulisy tego ważnego w historii kraju zdarzenia, przeprowadza przez kolejne kręgi getta, nie szczędząc wulgaryzmów, nie stroniąc od krwi i strzelanin, brutalnie wciągając w świat narkotyków i korupcji. Autor boksuje się z mitem zawsze uśmiechniętych i szczęśliwych Rastafarianów, którzy spędzają życie beztrosko paląc marihuanę. Zamiast tego typu stereotypów dostajemy wojny gangów, przeraźliwą biedę, niewiarygodne wręcz spiętrzenie przemocy. Obejmująca przeszło trzy dekady powieść jest kroniką życia wielu niezapomnianych postaci – dzieci slumsów, baronów narkotykowych, dziennikarzy, prostytutek, gangsterów, a nawet agentów CIA. By oddać atmosferę danego wycinka społeczeństwa, jednym z zabiegów stylistycznych stosowanych przez jamajskiego pisarza jest używanie slangu; powieść naszpikowana jest kolokwializmami i błędami, które w języku polskim tłumacz starał się oddać poprzez zapisywanie wyrazów w niepoprawny gramatycznie sposób („nie jesteś męszczyzna”, „dwuh was załatwię”, „zedrą ze mie skure”), często bez żadnych znaków interpunkcyjnych, co bywa męczące w odbiorze. Męczą także bełkotliwe, chaotyczne dialogi, rozwlekłe, pokaleczone wypowiedzi gangsterów, które zdają się nic nie wnosić do przebiegu akcji. Trudno uwierzyć, że taka narracja zasłużyła na miano „arcydzieła” na Zachodzie, a samego pisarza okrzyknięto „literackim Tarantino”.
Nie jest to literatura na miarę Dostojewskiego; spodoba się fanom Witkowskiego czy Chutnik, lecz inni – niezbyt przychylnie patrzący na tego typu innowacje językowe – mogą poczuć się nie tylko zawiedzeni, ale wręcz zniesmaczeni kierunkiem, w którym zmierza współczesna literatura (zwłaszcza że książkę wychwala nie tylko „New York Times”, ale także „Financial Times” czy „The Times”). Trudno uwierzyć, że taka narracja zasłużyła na miano „arcydzieła” na Zachodzie, a samego pisarza okrzyknięto „literackim Tarantino”.