Skończył medycynę, jest neurologiem, ale zajmuje się neurolingwistyką, konkretnie wpływem dwujęzyczności i wielojęzyczności na rozwój i schorzenia mózgu. Z dr Tomaszem Bąkiem z Uniwersytetu w Edynburgu rozmawia Magdalena Grzymkowska.
Jak się narodził pomysł, żeby zająć się właśnie tym tematem?
– Języki interesowały mnie od dzieciństwa. Wychowałem się w Krakowie, ale mama była ze Śląska i mówiła po niemiecku. Ojciec był Polakiem ze Lwowa, także znał świetnie niemiecki, więc teoretycznie ja też mógłbym jako dziecko znać dwa języki. Dlaczego moi rodzice o to nie zadbali? Ponieważ wtedy, w latach 60. panowało mocne przekonanie ze dwujęzyczność to jest coś niebezpiecznego, że to dzieciom może zaszkodzić. Że w końcu nie nauczą się żadnego języka dobrze, że skończą jako analfabeci w dwóch językach albo że nabawią się schizofrenii. Dziś możemy się z tego śmiać, choć znam ludzi, którzy jeszcze w wieku XXI w Wielkiej Brytanii mają podobną opinię. Bardzo dużą częścią mojej pracy jest rozmawianie z rodzicami, nauczycielami, lekarzami, logopedami i tłumaczenie, że to jest przesąd, który nie ma jakiejkolwiek podstawy naukowej. Co ciekawe, dokładnie w latach 60., kiedy ja dorastałem w Krakowie, zostały przeprowadzone badania Peala i Lamberta, które doprowadziły do całkowitej zmiany w nastawieniu do wielojęzyczności. Na początku XX wieku było bowiem kilka prac, które sugerowały, że dzieci dwujęzyczne rzeczywiście mają pewne problemy. Przytaczane były m.in. badania z Walii, gdzie porównywano dzieci walijskojęzyczne – z rodzin wiejskich, o niższym statusie ekonomicznym i wykształceniu – z dziećmi z rodzin angielskich z wyższej klasy społecznej.
To trochę tak jak porównywać gruszki do jabłek.
– Dokładnie. I ten sam problem zauważyli Peal i Lambert w Montrealu, gdzie z bogatymi dzielnicami angielskojęzycznymi sąsiadowały uboższe francuskojęzyczne. Gdy badaniu poddano osoby o tym samym statusie społecznym, okazało się, że nie ma negatywnych efektów dwujęzyczności – wręcz przeciwnie, dzieci znające dwa języki miały lepsze wyniki niż dzieci jednojęzyczne z podobnych środowisk. I te badania były początkiem powolnej zmiany. Pod koniec XX wieku stawało się coraz bardziej jasne, że dzieci dwujęzyczne czerpią z tej cechy korzyści przez całe życie. Z początkiem XXI wieku inni kanadyjscy naukowcy, tym razem z Toronto, zaczęli się interesować wpływem wielojęzyczności na funkcje poznawcze w wieku starszym i w chorobach takich jak otępienie i demencja. W 2004 roku ukazał się artykuł, który pokazywał, że ludzie nawet w wieku 70-80 lat lepiej funkcjonują, jeżeli używali przez całe życie wielu języków. A w 2007 r. ukazał się inny artykuł, który wskazywał na to, że choroba Alzheimera rozwija się mniej więcej o cztery lata później u osób wielojęzycznych. Z punktu widzenia badań medycznych to było sensacyjne. Cztery lata! To jest więcej niż jakakolwiek terapia farmakologiczna. I w tym momencie nagle te badania połączyły się z moją ścieżką życiową. Studiowałem medycynę, i zawsze byłem zainteresowany językami, jak również podróżami. Zrobiłem doktorat na uniwersytecie we Fryburgu w Niemczech na temat tak zwanej afazji czyli zaburzeń języka wywołanych przez choroby mózgu. Następnie przeniosłem się do Berlina, a potem do Cambridge, gdzie pracowałem nad tematem zaburzeń językowych przy chorobach zwyrodnieniowych mózgu, takich jak stwardnienie boczne zanikowe, choroba Alzheimera, choroba Parkinsona czy zespół Steela-Richardsona-Olszewskiego, czyli różnych chorób, które prowadzą do zaburzeń funkcji motorycznych, ale też i funkcji poznawczych. Kiedy w roku 2007 roku zobaczyłem to badanie, stwierdziłem, że warto się zająć tym tematem systematycznie. W Cambridge poznałem wielu kolegów z Indii i z jedna z nich, Suvarna Alladi, przeprowadziliśmy badania w mieście Hyderabad w Indiach środkowo-południowych, gdzie mniej więcej połowa ludzi mówi przynajmniej w dwóch językach i gdzie tradycja wielojęzyczności trwa od setek lat.
Jaki to miało związek ze wcześniejszymi badaniami naukowców z Kanady?
– Jednym z głównych punktów krytyki studiów kanadyjskich był taki, że większość osób dwujęzycznych pochodziło z rodzin imigrantów z Europy, często rodzin żydowskich z Polski, Węgier, Czech – tych, którym udało się uciec przed hitleryzmem. Te osoby rzeczywiście były różne, nie tylko jeśli chodzi o język, ale również o podłoże genetyczne, o styl życia, o odżywianie się, o styl wykształcenia – bo nawet jeżeli to wykształcenie nie było wysokie, dlatego że przerwane było przez wojnę i ucieczkę, to te osoby często pochodziły często z rodzin inteligenckich i posiadały pewne predyspozycje. Oczywiście Ellen Bialystok i jej koledzy z Toronto zdawali sobie sprawę z wielu czynników towarzyszących, które wchodzą w różne interakcje. To problem w wielu badaniach również klinicznych czy epidemiologicznych. Pod tym względem oczywiście badania języka są kompleksowe. Dlatego tak nam zależało, by to prześledzić w Indiach, gdzie ludzie od generacji mówili wieloma językami, a wielojęzyczność nie wywodzi się z wykształcenia formalnego, bo w tym kraju są miliony ludzi, którzy są analfabetami, nigdy nie chodzili do szkoły, nie potrafią pisać albo czytać, ale mówią płynnie w dwóch albo trzech językach. Nasze badania potwierdziły dokładnie tę samą różnicę czterech lat w rozwoju choroby Alzheimera – tak jak w badaniach w Toronto. Ponadto udowodniliśmy, że pośród analfabetów ta różnica jest jeszcze większa i wynosi sześć lat. Co oznacza to, że jeżeli istnieje wpływ szkoły na rozwój tej choroby, to szkoła po prostu kompensuje te efekty.
Czy to oznacza, że można uratować się właśnie przed takimi schorzeniami mózgu, będąc już dorosłym, poprzez naukę języka?
– Można. Świat to po prostu jedno wielkie laboratorium eksperymentalne, które nam oferuje możliwości badania różnych rzeczy dla społeczeństwa. Możemy używać języka jako sposób trenowania naszego mózgu. W Edynburgu mamy wspaniałą grupę ludzi urodzonych w 1936 roku. Jak mieli 11 lat, w czerwcu w roku 1947, wszystkie te osoby w Szkocji były badane, jeżeli chodzi o inteligencję, o sposób myślenia, żeby sprawdzić, jak one funkcjonują w szkole. Profesorowi Ian Deary z Edynburga udało się dotrzeć do dokumentów mniej więcej tysiąca takich osób, u których możemy zbadać wpływ zdolności wczesnych na obecne funkcje poznawcze i czy to rzeczywiście wielojęzyczność pomaga w funkcjach poznawczych, czy osoby, które mają lepsze funkcje poznawcze prędzej się nauczą języka.
Co było pierwsze: jajko czy kura.
– Dokładnie. Z tych badań wynika, że nauka języka, ma pozytywny wpływ niezależnie od tego, czy jesteśmy mniej czy bardziej inteligentni. Istnieje przesąd, że tylko najbardziej zdolne dzieci mogą się uczyć języków. To niezwykle szkodliwe, ponieważ w pewnym sensie właśnie te dzieci z dolnej połowy skali, czerpią najwięcej korzyści z nauki języka. Dzieci, które pochodzą z rodzin inteligenckich, które wysyłane są na różne kursy, będą miały w swoim procesie edukacji bardzo dużo stymulacji funkcji poznawczych. Natomiast jeżeli ma się tych stymulacji mniej, wtedy język może pełnić tę funkcję stymulatora.
Ale wciąż starsze osoby zniechęcają się do nauki języka, ponieważ nie wychodzi im to tak szybko, bo mózg w ich wieku nie rozwija tak szybko, jak w przypadku dziecka. Jak można zmotywować takie osoby?
– Jeśli spojrzymy na zagadnienie z lotu ptaka, jeżeli chodzi o rozwój społeczeństwa i to nie tylko szkockiego czy polskiego, ale na całym świecie, zauważymy że długość życia wzrasta – co oznacza, że spędzamy coraz więcej czasu na emeryturze. Pod tym względem jednym z głównych problemów cywilizacyjnych jest to, że mamy coraz więcej osób starszych i istotnym jest by znaleźć dla nich jakieś zadanie, które poprawi ich funkcje poznawcze. Moim zdaniem nauka języka jest doskonałym remedium. Kiedy się przechodzi na emeryturę, ma się więcej czasu, można go spędzać w taki sposób, a nauka języka w pewnym sensie odświeża umysł. Może będąc w sile wieku nie uda nam się nauczyć akcentu, natomiast jeżeli chodzi o słownictwo, rozumienie literatury to praktycznie nie ma żadnej bariery wieku. Jedną z osób, która to udowodniła, jest Mary Hobson, pisarka angielska, która zasłynęła jako tłumaczka. W wieku lat 56, wylądowała w szpitalu i córka przyniosła jej do poczytania „Wojnę i pokój” Tołstoja. I tak się zachwyciła, że postanowiła sobie przeczytać to w oryginale, więc zaczęła się uczyć rosyjskiego. W wieku lat 75, skończyła swój doktorat na temat Aleksandra Gribojedowa. Teraz ma 92 lata i jest jedną z głównych tłumaczek poezji rosyjskiej na język angielski. W zeszłym roku ukazało się jej nowe tłumaczenie „Eugeniusza Oniegina”. Czyli można w wieku lat 56 zacząć się uczyć jakiegoś języka i doprowadzić tę znajomość do takiej perfekcji, że jest się w stanie tłumaczyć poezję. Dla nas Polaków dobrym przykładem jest Joseph Conrad, czy raczej Józef Konrad Korzeniowski. Jego angielski był czwartym lub piątym językiem, bo on się wychował na Ukrainie i w Galicji, czyli mówił po polsku w domu, po rosyjsku w szkole, prawdopodobnie też znał trochę ukraińskiego i niemieckiego. W procesie edukacji nauczył się też francuskiego, a angielski poznał na końcu. I, jak wiemy, został jednym z głównych pisarzy XIX wieku w tym języku. Jego wielkim fanem, który bardzo go podziwiał, był Bertrand Russell. Przeczytałem kiedyś opowieść Russella, który pojechał odwiedzić Conrada po raz pierwszy, przyszedł do jego domu w Kent i nie mógł uwierzyć własnym uszom, że osoba pisząca tak piękną angielszczyzną, ma tak mocny polski akcent. Także pod tym względem sądzę, że ważność akcentu jest trochę przesadzona.
A do jakiego wieku jesteśmy w stanie doprowadzić nasz akcent do perfekcji?
– Granica wieku, kiedy można się nauczyć akcentu, jest płynna, to zależy od osoby. Jedna osoba może się nauczyć akcentu w wieku 20 lat, a inna mając lat 16 już nie potrafi. Wielu Polaków przeniosło się z Polski do Wielkiej Brytanii w okolicach swojej trzydziestki i wtedy rzeczywiście większości ludzi bardzo trudno jest nauczyć się akcentu. Nie powinniśmy się jednak zniechęcać. Fakt, że nie potrafimy mówić płynnie z lokalnym akcentem, nie oznacza bynajmniej, że nie jesteśmy w stanie nauczyć się języka. Jak ciągle powtarzam: aby czerpać korzyści z nauki języków nie trzeba być ani dzidziusiem, ani geniuszem. Ani nie trzeba być też perfekcyjnym.