– Wiele naszych znalezisk, zarówno lądowych jak i podwodnych, trafiło do muzeów. Uczestniczymy też w różnych projektach poszukiwawczych, nie tylko na Wyspach – mówi Igor Murawski, założyciel Polskiego Klubu Eksploracji Historycznej „Thesaurus”, w rozmowie z Piotrem Gulbickim.
Wielka Brytania jest bogata w zabytki.
– To wymarzone miejsce, zawsze jest szansa trafić na coś ciekawego i cennego.
Gdzie prowadzicie poszukiwania?
– Gdzie się da. Można to robić wszędzie, pod warunkiem uzyskania zgody właściciela terenu. Niektórzy działają na chybił trafił, licząc na przypadek, ale wielu detektorystów bardzo starannie wybiera miejsce badań. Zaczyna się od wertowania informacji o szlakach handlowych, zapomnianych osadach czy dawnych bitwach. Bardzo pomocne są w tym stare mapy. Natomiast jeżeli chcemy znaleźć konkretne miejsce, na przykład młyn czy gospodę, albo pozostałości po jakimś wcześniejszym odkryciu, to konieczny jest rekonesans – analizujemy mapy, zdjęcia lotnicze i satelitarne, źródła historiograficzne, aż w końcu wybieramy potencjalną okolicę do badań w terenie. Kolejną fazą jest załatwienie niezbędnych pozwoleń. Jeśli już je mamy, zaczyna się prawdziwa zabawa, czyli znajdowanie artefaktów związanych z dawną działalnością człowieka.
Na przykład jakich?
– Prawie zawsze to przedmioty metalowe, codziennego użytku, od Epoki Brązu, po współczesność – ozdoby, biżuteria, broń, narzędzia. Odrębną kategorią są różnego rodzaju środki płatnicze, bo warto pamiętać, że nie zawsze były to monety.
Według obowiązującego w Wielkiej Brytanii prawa, znalezione zabytki wykonane z metali szlachetnych są „skarbem”, więc czasami nasze znaleziska trafiają do muzeów bądź na wystawy. Monety są najpopularniejszym znaleziskiem detektorystów, najczęściej mamy do czynienia ze srebrnymi i złotymi – celtyckimi, rzymskimi, saskimi, wikińskimi czy średniowiecznymi, zwanymi pieszczotliwie „hamerkami”, ze względu na technikę wybijania numizmatów w tamtym czasie. Zdarzają się też nietypowe znaleziska – obrączki pośmiertne, mające upamiętniać utratę ukochanej osoby, czy rzymskie pochówki.
Macie też na koncie zlokalizowanie szczątków samolotu.
– To maszyna pilotowana przez Witolda Bluczyńskiego, służącego w Royal Air Force, który zginął podczas lotu szkoleniowego w 1942 roku. Poszukiwania i odkrycie samolotu było możliwe dzięki bliskiej współpracy z brytyjskim historykiem Stevenem Jonesem, a szczątki maszyny znaleźliśmy w trudno dostępnej okolicy w pobliżu Swansea w południowej Walii. Ciekawostką jest fakt, że Bluczyński był kolegą szkolnym Karola Wojtyły. Upamiętniliśmy miejsce tej katastrofy oraz innych poległych na Wyspach polskich lotników wieńcami, a w planach mamy postawienie tablicy pamiątkowej. Nie spoczywamy na laurach, dalej będziemy szukać śladów naszych żołnierzy stacjonujących na Wyspach Brytyjskich w czasie II wojny światowej – baz oraz ośrodków szkoleniowych w których przebywali.
Nie zapominamy też o eksploracjach podwodnych, dlatego utworzyliśmy w klubie specjalną sekcję prowadzącą szkolenia w tym zakresie i mamy na koncie odnalezienie pozostałości po jednym z najsłynniejszych wraków w historii Wielkiej Brytanii – statku „Royal Charter”, który zatonął w 1859 roku przewożąc ogromny ładunek złota z Australii do Anglii. To jeden z projektów do których chcemy wracać w przyszłości z nowymi ekipami i lepszym sprzętem, podobnie jak do poszukiwań anonimowego jak dotąd XVI-wiecznego statku, który zatonął u wybrzeży Walii przewożąc srebro z Hiszpanii, a którego ślady odnajdują czasami nasi członkowie zamieszkujący te okolice.
Komu zgłaszacie swoje odkrycia?
– Przede wszystkim odpowiedzialnym za kontakty z detektorystami archeologom. To oni identyfikują i katalogują zabytki, które później, w zależności od ich oceny, trafiają z powrotem do znalazcy bądź do muzeum. W tym drugim przypadku chodzi o bardzo rzadkie znaleziska i typowe skarby. Wycenia je specjalna komisja, która decyduje o wysokości nagrody wypłacanej po połowie znalazcy i właścicielowi gruntu, a kwota zależy od rynkowej wartości podobnych przedmiotów.
Do poszukiwań konieczny jest specjalistyczny sprzęt.
– Tradycyjny wykrywacz metali spełnia 99 proc. potrzeb detektorysty. Jest on używany do eksploracji stosunkowo niewielkich przedmiotów i pozwala na rozróżnienie metali szlachetnych od żelaza i stali. Dodatkowo można użyć „krecika”, czyli mini wykrywacza przydatnego przy namierzaniu celu. Powinno się też mieć GPS za pomocą którego precyzyjnie oznaczamy lokalizację znalezisk. Taki zestaw, plus porządną saperkę, można nabyć już za kilkaset funtów, więc nie jest to zbyt wygórowana cena. Oczywiście, istnieją też wykrywacze znacznie droższe, ale nie są one konieczne na początku zabawy z tym hobby. Wiele słynnych i niezwykle cennych skarbów zostało znalezionych za pomocą najprostszego sprzętu, często przez zupełnie niedoświadczonych detektorystów. Jednak jeśli szukamy konkretnych celów, na przykład pól bitew czy samorodków złota, niezbędne są bardziej specjalistyczne wykrywacze.
Obecnie, poza rutynowanymi działaniami, prowadzicie kilka większych przedsięwzięć.
– Bardzo ciekawym projektem jest „Rebelia”, w trakcie którego poszukujemy śladów po największej w historii bitwie stoczonej na terenie Wysp Brytyjskich. Odbyła się ona około roku 61 naszej ery, a starli się w niej zbuntowani przeciwko rzymskiej okupacji Celtowie, którym przewodziła królowa Boudika, z zaprawionymi w bojach rzymskimi legionistami. Historycy nie są w stanie ustalić lokalizacji tego starcia, więc duże wyzwanie przed nami, a akcja potrwa zapewne wiele lat.
Prowadzimy też działania poza Wielką Brytanią. Dzięki dobrym kontaktom z detektorystami i archeologami z Belgii oraz Francji zainicjowaliśmy poszukiwania miejsca średniowiecznej bitwy, jaka rozegrała się w 1382 roku we Flandrii, pomiędzy mieszczanami Brugii i Gandawy. Starcia przełomowego, ponieważ po raz pierwszy w historii użyto tam artylerii.
Nie dochodzi do konfliktów z zawodowymi archeologami?
– Dla naszego klubu bardzo ważne jest pojęcie „odpowiedzialnego detektoryzmu”, co oznacza, że poszukiwacze mają być wsparciem dla archeologów, a nie ich konkurencją. Celem, który nam przyświeca, jest ratunek zabytków przed ich nieuchronnym zniszczeniem przez czas czy inwazyjne działania człowieka. Jesteśmy członkiem Europejskiej Rady na Rzecz Detektoryzmu i ściśle przestrzegamy zaleceń oraz kodeksu postępowania etycznego, dlatego praktycznie nigdy nie dochodzi do spięć między nami a archeologami, którzy w większości doceniają to, co robimy. Takim przykładem współpracy są na przykład międzynarodowe poszukiwania śladów po bitwie pod Grunwaldem, w których bierzemy udział od czterech lat na zaproszenie tamtejszego muzeum. Wspólnie z ekipami z Polski, Danii, Szwecji i Litwy co roku pomagamy archeologom oraz historykom w pełniejszym poznaniu tego, co naprawdę wydarzyło się w 1410 roku.
Nasze umiejętności są doceniane przez wielu specjalistów – z ich inicjatywy uczestniczyliśmy w poszukiwaniach bitwy pod Barnet, do jakiej doszło w czasie „Wojny Róż” (1482), a ostatnio także bitwy pod Waterloo (1815) na terenie obecnej Belgii.
Wasz klub działa już niemal dekadę.
– Został założony w 2009 roku w Londynie przez grupę pasjonatów historii i poszukiwań skarbów. Początkowo było to kilka osób, ale szybko ich liczba zaczęła rosnąć i z organizacji lokalnej przeistoczyliśmy się w ogólnokrajową, a nawet międzynarodową. Obecnie mamy ponad 100 członków w Wielkiej Brytanii, ale też w Polsce i prawie każdym kraju Unii Europejskiej, a nawet poza nią.
To doświadczeni poszukiwacze?
– Zarówno doświadczeni, jak i ci, którzy dopiero stawiają pierwsze kroki w tej dziedzinie. Są wśród nas przedstawiciele różnych zawodów, od piekarzy i budowlańców, po lekarzy i przedsiębiorców. W tym sporo kobiet. W wielu rzeczach się różnimy, natomiast naszym wspólnym mianownikiem jest chęć odkrywania tajemnic historii oraz przeżywania przygód…
Igor Murawski
Założyciel Polskiego Klubu Eksploracji Historycznej „Thesaurus”. Pasjonat historii i archeologii, publicysta, tłumacz literacki, przewodnik.