„Nie mam czasu” – to bodajże najczęstsza odpowiedź, jaką można usłyszeć w rozmowie z ludźmi, których socjologia definiuje jako tzw. wierzących niepraktykujących. Pojawiają się w kościele przy różnych okazjach: chrzest dziecka, rozpoczęcie przygotowania do I Komunii św., konieczność uzyskania dobrych referencji, by dziecko posłać do katolickiej szkoły. Często te rozmowy są bardzo szczere: „Proszę księdza, nie ma nas w kościele, bo inne sprawy są dla nas ważniejsze; bo syn ma treningi piłki nożnej; bo córka ma lekcje gry na pianinie; bo zwyczajnie się nie wyrabiamy; bo wierzymy w Boga, ale nie w to, co głosi Kościół; bo modlimy się wszędzie i nie potrzebujemy do tego niedzielnej Mszy św. (na marginesie – życie pokazuje, że owo „wszędzie” najczęściej znaczy „nigdzie”). Deklaratywnie w życiu takich ludzi Bóg zajmuje wysokie miejsce. W praktyce jest On jednak bardzo często w ogóle nieobecny. A jak to wygląda w naszym życiu?
„Uważajcie na siebie, aby wasze serca nie były ociężałe wskutek obżarstwa, pijaństwa i trosk doczesnych, żeby ten dzień nie przypadł na was znienacka jak potrzask” (Łk 21, 34). Adwent, który rozpoczynamy zaprasza nas do tego, byśmy na nowo przyjrzeli się wartościom, jakimi kierujemy się w naszym życiu. Co powoduje, że Twoje serce staje się ociężałe? Co zatruwa Twoje życie? Co jest dla Ciebie największym ciężarem? Adwent jest po to, byśmy pośród doczesnych trosk, a więc w naszej codzienności, uświadomili sobie na nowo, że w naszym życiu może zawsze nastąpić punkt zwrotny, podobny do tego, który w historii świata już nastąpił i spowodował, że nic już nie będzie takie samo jak przedtem. Tym momentem było przyjście Chrystusa. Na drugim biegunie pojawia się jednak myślenie o przyszłości i ponownym Jego przyjściu. Nie tylko tym na końcu świata, lecz również o tym codziennym Jego przychodzeniu do naszego życia i naszej codzienności.
A jeśli już mówimy o końcu świata i ponownym przyjściu Chrystusa, warto byśmy uświadomili sobie nieco inny wymiar tego wydarzenia. Ileż to razy z przerażeniem patrzyliśmy, jak się nam usuwa ziemia spod nóg i niebo wali na głowę. Nie trzeba od razu wojny czy trzęsienia ziemi. Wystarczy utrata pracy, gdy jest się w wieku prawie emerytalnym, choroba żony, wypadek i kalectwo męża, śmierć dziecka. To są prawdziwe końce świata. Ale jednocześnie są to te momenty w naszym życiu, kiedy Bóg – jeśli można tak metaforycznie to wyrazić – jest najbardziej przy nas obecny. Zawsze wtedy dokonuje się Jego ponowne przyjście.
Na szczęście nasze światy kończą się również z innych powodów. Szczęśliwych powodów. Nagła, choć spóźniona, a jednak piękna miłość, narodziny dziecka, powrót do zdrowia żony, propozycja awansu w pracy, wygrana w lotto, pojednanie z przyjacielem. To również są momenty, kiedy nasz świat się w jakimś sensie kończy. Bóg również w tych sytuacjach jest z nami i dokonuje się Jego powtórne przyjście. Doświadczenie takiego szczęścia, które kładzie kres nieszczęściom, nieszczęsnemu światu i pozwala wierzyć, że warto czekać, również w adwencie. Warto mieć zatem czas na to, by czekać. Czekać na Boga, który przychodzi.
ks. Bartosz Rajewski jest proboszczem polskiej parafii p.w. Św. Wojciecha na South Kensington w Londynie (Little Brompton Oratory, dawne Duszpasterstwo Akademickie). Msze św. w niedzielę 12.45 i 18.30.