Dawno, dawno temu, ale bez przesady, dinozaurów na świecie już nie było, byli za to Polacy, którzy postanowili przechytrzyć wszystkich innych. Byłem jednym z takich Polaków. Być może moja świadomość narodowa była jeszcze wówczas niewielka, czego dowodem może być choćby udane przekupstwo dokonane na mnie przez obywatela wrogich nam od zarania dziejów Niemiec. Otóż Niemiec ten, widząc zgraję dzieciaków podziwiających jego nowe „Das Auto” (sami się domyślcie jakiej marki), postanowił poczęstować je-dobrowolnie-cukierkami. I tak się też stało.
Byłem nieświadomy faktu, że odwieczny wróg narodu polskiego dokonuje właśnie w podły sposób wyłomu w naszej niezłomnej, patriotycznej postawie. Na swoje usprawiedliwienie Wysoki Sądzie Narodu Polskiego podam tylko mój bardzo młodociany wiek i to, że koledzy również poczęstowali się cukierkami. Na szczęście słodycze nam nie smakowały, woleliśmy gumy do żucia, ale ten chytry Szwab postanowił zaoszczędzić parę groszy i dał nam zwykłe cukierki. Do dziś wspominam ten występek jako jeden z większych grzechów dzieciństwa. Moją głupotę usprawiedliwiam tylko i wyłącznie brakiem doświadczenia życiowego i chęcią integracji z resztą chłopaków z podwórka. Innych grzechów dyplomatycznie nie wspominam, dzięki czemu moje dzieciństwo jawi mi się jako nieustająca sielanka, przerywana tylko incydentami w postaci lania otrzymanego od wymagającego i surowego ojca. Ach, gdybym wtedy miał świadomość dzisiejszych dzieci, z pewnością nie dopuściłbym do tamtych rękoczynów.
Ale z drugiej strony, jak wytłumaczyć dziecku, aby nie kopało dołków na ścieżce, tam gdzie chodzą dorośli? Dołek miał bardzo konkretną rolę do spełnienia. Wymyśliliśmy z kolegą, że wykopiemy pułapkę, w którą wpadnie sąsiadka z pierwszego piętra. Z jakichś powodów nie lubiliśmy jej i w ten sposób chcieliśmy się pozbyć starej jędzy. Niestety o naszym planie dowiedzieli się rodzice. Dziurę trzeba było zakopać, sąsiadkę przeprosić i jeszcze wysłuchać umoralniającego kazania ze strony rodziców. To kazanie było wzmocnione argumentami siłowymi w postaci klapsów, po których solennie -i przez łzy -obiecaliśmy poprawę i koniec z rozróbami na podwórku. Te dziecinne wygłupy przyniosły zaskakujący skutek. Sąsiadka, która wydawała nam się niesympatyczna i podobna do czarownicy, okazała się w sumie bardzo miła. Czasami nawet zapraszała nas na owoce ze swojego ogródka. A my w zamian za poczęstunek, pomagaliśmy jej zanosić skrzynki wypełnione jabłkami i gruszkami do piwnicy. Potem nadeszła zima. Nie, nie, nie myślcie, że śnieg spadł na Wigilię i zrobiło się świątecznie. Zimowo, to znaczy biało i mroźno było już co najmniej od miesiąca. Wyobraźcie sobie, że w tamtych czasach nikt nie pieprzył na okrągło o globalnym ociepleniu. A gdyby nawet znalazł się taki oszołom, to zaraz zostałby zamknięty na oddziale psychiatrycznym. Bo przecież to jakiś pomyleniec. Jakie ocieplenie, kiedy zima zaczyna się w listopadzie a kończy w marcu? Gdy ludzie na co dzień używają sanek i nart, żeby przemieszczać się po mieście, tylko wariat może głosić nadejście globalnego ocieplenia. Tak, tak, takie czasy były całkiem niedawno. Jeszcze je pamiętam. To było wtedy, jak tylko ze świata zniknęły ostatnie dinozaury i pojawili się moi rodzice.
Na Boże Narodzenie czekało się cały rok. A kiedy już nadeszło, wtedy w domu pojawiała się cała rodzina. Wszystkie ciotki i wujkowie, dziadkowie, kuzynki i kuzyni. Ogromny stół ledwie pomieścił wszystkich gości. A jak było wesoło! Dziś -ci, którzy przeżyli-przysyłają zdawkowe SMS-y (o ile w ogóle pamiętają o świętach), niedobitki używają kartek pocztowych z gotowymi, wydrukowanymi życzeniami. Tłumów nie ma już od dawna. Pozostała tylko nazwa: Boże Narodzenie. Aha. I jeszcze jedno: pozostała wiara w istnienie Świętego Mikołaja. Uwierzycie, że nigdy, ale to NIGDY nie przyłapałem dorosłych na podkładaniu prezentów pod choinkę dla nas, dzieciaków? Kiedyś nawet specjalnie ukryłem się w pokoju, gdzie stało drzewko i obserwowałem je z oddali, bo jeden z chłopaków na podwórku powiedział, że to rodzice przynoszą prezenty a nie żaden Mikołaj. Chciałem to sprawdzić. Z tych emocji jednak usnąłem, a kiedy się ocknąłem, paczki pod choinką już były. Dobrze, że chociaż pozostała wiara w cuda, nawet jeśli już nie ma magii „tamtych” świąt. Wszystkiego dobrego pod choinkę!
Andrzej Kisiel