To znak naszych czasów. Nałogi. Kto jest na nie narażony, jakie są ich korelacje z życiem na emigracji, jak sobie z tym problemem radzić? Na ten temat z Pawłem Komarem, psychoterapeutą do spraw uzależnień, rozmawia Piotr Gulbicki.
Uzależnień jest wiele…
– Bardzo wiele. Ogólnie możemy je podzielić na dwie grupy – chemiczne (alkohol, narkotyki, leki) oraz behawioralne, czyli zaburzenia w kontrolowaniu zachowań, które przeradzają się w kompulsje, powodując cierpienie psychiczne i konkretne namacalne konsekwencje. Patologiczny hazard, pracoholizm, zakupoholizm, nałóg do gier, mediów społecznościowych, internetu, pornografii czy seksu stają się coraz poważniejszym problemem, ale niestety ich waga i znaczenie nie do końca funkcjonują w społecznej świadomości.
Bo wydają się zbyt odległe?
– Ludzie myślą, że to ich nie dotyczy, albo że są, bądź ewentualnie będą, sobie w stanie z tym poradzić. Jednak często jest to złudne rozumowanie. Według statystyk, wśród nałogów dominują alkohol i narkotyki, ale trzeba zaznaczyć, że badania opierają się głównie na danych z ośrodków państwowych, gdzie terapia od uzależnień chemicznych jest dotowana z pieniędzy podatników. Natomiast tak naprawdę nie mamy aktualnych wyników odnośnie nałogów behawioralnych, szacuje się jednak, za Światową Organizacją Zdrowia, że jesteśmy w przededniu pandemii jeśli chodzi o uzależnienie od internetu i różnych rozrywek oraz aktywności związanych z siecią.
Ludzie wpadają w nałóg bo czują się wyizolowani?
– Nie ma jednej przyczyny. Współczesne badania pokazują, że nie występuje gen, który byłby determinantem tego, że ktoś się uzależni, jak jeszcze kilka lat temu sądzono. Niemniej jednostkowa, biochemiczna uroda naszego mózgu, niewątpliwie oddziałuje na podejmowanie ryzyka bądź radzenie sobie z problemami. Jeśli człowiek w odpowiednim momencie, najczęściej w dzieciństwie, nie nauczy się jak w naturalny sposób pokonywać trudności, jak się komunikować i zdrowo przeżywać emocje, to szansa na uzależnienie w przyszłości jest dość spora.
Duże znaczenie ma też nieumiejętność artykułowania potrzeb, doświadczenie traumy, przekonanie o konieczności samowystarczalności (nie będę innym zawracał głowy swoimi problemami, muszę sam sobie poradzić), dysfunkcyjna rodzina (chodzi tu również o brak jednego z rodziców, niekoniecznie fizyczny, na przykład ojciec, który co prawda był obecny, ale nie angażował się w wychowanie).
Mam sporo klientów pochodzących z rodzin, w których występowały jakieś nałogi. Ci ludzie, chociaż postanawili sobie, że nigdy nie wejdą na podobną drogę, to jednak ostatecznie się na niej znaleźli. Dzieje się tak nie dlatego, że mają to w genach, tylko z powodu faktu, iż funkcjonując w środowisku dysfunkcyjnym nie nauczyli się radzić sobie z problemami i stresem. Podświadomie wchodzili w role narzucane im przez system rodzinny w jakim dorastali, a z których już jako osoby dorosłe nie potrafili wyjść, co ostatecznie prowadziło do uzależnienia.
System rodzinny?
– Niestety, rodzice w większości przypadków całkowicie bezwiednie powielają różne schematy, często od wielu pokoleń i to osoba uzależniona, która podejmie terapię i zacznie wprowadzać zmiany, jest szansą dla przyszłych generacji na nową jakość, przerywając zamknięty krąg dysfunkcyjnych wzorów.
Na wpadnięcie w nałóg ma również wpływ otoczenie zewnętrzne i wykonywany zawód?
– Poniekąd tak, ale… Uzależnienie jest chorobą demokratyczną i to czym ludzie się zajmują, jaki mają status majątkowy oraz społeczny czy gdzie żyją, odgrywa mniejsze znaczenie od kompetencji psychologicznych. Oczywiście, są profesje narażone na większe ryzyko – tam, gdzie odpowiedzialność rośnie, a co za tym idzie stres i napięcie jest większe i trudniej zadbać o siebie pod względem psychicznym czy fizycznym – ale to „narażenie” bynajmniej nie determinuje do nałogu. Znam lekarzy, menedżerów, księży czy pracowników fizycznych doskonale funkcjonujących zarówno w pracy jak i prywatnie, ale i takich, którzy sobie zupełnie nie radzą.
Inaczej to wygląda w odniesieniu do płci. Jak wykazują badania, mężczyźni mają większe predyspozycje do nałogów niż kobiety, co wynika z różnicy w budowie i funkcjonowaniu mózgu oraz ośrodkowego układu nerwowego. Panom jest łatwiej podejmować ryzyko i oddalić konsekwencje swoich decyzji, szczególnie jeśli chodzi o uzależnienia w sferze seksualnej czy patologiczny hazard. Kobiety oczywiście też nie są od tego wolne, ale bardziej z przyczyn społecznych. Natomiast, ponieważ wciąż jest to wstydliwy temat, rzadziej zgłaszają się z prośbą o pomoc.
Czynnikiem stymulującym uzależnienia może być życie na emigracji?
– Z autopsji wiem, że decyzja o zamieszkaniu w obcym kraju jest dużym wyzwaniem. Osoby, które się na ten krok decydują, muszą się nauczyć funkcjonować na nowo – to skok na głęboką wodę, często bez koła ratunkowego. Najtrudniejsza jest nauka odnalezienia się w zupełnie nowym schemacie. Za granicą, nieważne jak miękkie lądowanie mieliśmy, sami musimy tę rzeczywistość oswoić i uczynić własną. Tym, co pozwala łatwiej się zaaklimatyzować, są właśnie różnego rodzaju zachowania nałogowe, które przywieźliśmy ze sobą. Jeśli jesteśmy już „zaprzyjaźnieni” ze stanami, które one powodują, to podczas kilkugodzinnej sesji pornograficzno-masturbacyjnej, obstawiania zakładów przez internet czy po wypiciu alkoholu czujemy się jak w domu, odczuwając przyjemny nastrój, który dobrze znamy. Szczególnie widoczne jest to w przypadku uzależnień behawioralnych, gdzie tak naprawdę nie musimy kontaktować się z nowym, obcym środowiskiem. Nie trzeba wychodzić z domu, żeby poczuć „haj”, a nikt i tak nie zauważy i nie doniesie rodzinie w Polsce czy znajomym. Jeśli ten schemat kliknie i przekonamy się, że jest miło i to nam pomaga, wówczas z czasem o niczym innym nie będziemy myśleć. Ba, nic innego nie będzie nam sprawiało przyjemności, dopóki nie pojawią się konsekwencje.
Model wpadnięcia w nałóg na emigracji i w ojczyźnie wygląda podobnie, jest jednak pewna zasadnicza różnica. Kiedy widzimy, że straciliśmy kontrolę nad swoim życiem i potrzebujemy pomocy, to w kraju możemy liczyć na rodzinę, przyjaciół, znajomych, a nawet jak nie mamy nikogo, to łatwiej poszukać wsparcia, bo wiemy jak działa system, i gdzie je znaleźć. Tymczasem na obczyźnie często osoba uzależniona zostaje sama, wstydzi i boi się przyznać, nie wie jak szukać pomocy, szczególnie w mniejszej miejscowości. Czuje się samotna, opuszczona, wyobcowana i przegrana, niosąc na sobie duże poczucie winy.
Pamiętajmy, że emigracja sama w sobie nie jest powodem uzależnienia, ale mieszkanie poza krajem to, szczególnie na początku, swego rodzaju kryzys psychiczny, mogący stanowić impuls, który uruchomi nasze wewnętrzne deficyty i popadniemy w nałóg.
Uzależnienia Polaków zakotwiczonych w UK są tożsame z tymi, których doświadczają Brytyjczy?
– Dość podobne, natomiast różnica może pozornie bazować na przyczynach popadania w kompulsje. Moi polscy klienci z Wysp najczęściej szukają specjalistycznej pomocy w związku z uzależnieniami behawioralnymi. Kilka lat temu była to jedna, dwie osoby na dziesięć, a obecnie ten wskaźnik wynosi połowę.
Jak z tym walczyć?
– Przede wszystkim trzeba powstrzymać zachowania, które powodują straty, wzmocnić zasoby, zbudować poczucie własnej wartości oraz osłabić mechanizmy choroby, w tym bardzo duże poczucie winy. W kolejnym etapie badamy schematy oraz konflikty psychiczne, które doprowadziły do uzależnienia i staramy się wypełnić deficyty. Często wprowadzam techniki relaksacyjne i oddechowe, które mają rozluźnić ciało oraz rozpoznawać miejsca, gdzie zapisują się w nas emocje – po to, żeby pacjent sam miał narzędzie do radzenia sobie ze stresem. Duży nacisk kładę też na aspekt społeczny i jeśli jest to możliwe zachęcam do uczestnictwa w grupach samopomocowych oraz terapeutycznych. Działanie w szerszym gronie przynosi najlepsze rezultaty.
Stosowana terapia ma duże znaczenie, jednak, co trzeba podkreślić, 70 proc. pracy podczas leczenia wykonuje pacjent. To od jego determinacji, odwagi i zaanagażowania zależy sukces. W większości się to udaje, ale są też osoby, które kończą na etapie podstawowym.
Planuje pan założenie ośrodka dla osób uzależnionych w Londynie.
– Widząc jak duże jest zainteresowanie tematem chciałbym wyjść mu naprzeciw. Tym bardziej, że już tu wcześniej mieszkałem, w latach 2014-2015, i regularnie, co roku, przez dwa, trzy miesiące przebywam w brytyjskiej stolicy, między innymi prowadząc wykłady i konsultacje z osobami uzależnionymi. Natomiast kiedy jestem w Warszawie, z rodakami za granicą potrzebującymi wsparcia kontaktuję się online…
Paweł Komar
Psychoterapeuta uzależnień. Absolwent filologii polskiej na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim oraz Studium Leczenia Uzależnień i Współuzależnienia w Instytucie Psychologii Zdrowia w Warszawie. Obecnie studiuje seksuologię kliniczną na Uniwersytecie SWPS w Warszawie. W planach ma założenie ośrodka dla osób uzależnionych w Londynie.