Kiedyś wszystko było proste: przyjeżdżał taki zagraniczny gość do Polski i od razu było widać, już od dworca albo lotniska, że jest z lepszego świata. Ubranie z markowego materiału, walizka w ręku, szyk i dyskretny zapach Old Spice wokół. Człowiek z Zachodu. Zaraz potem taki gość szedł wymienić walutę, dolary albo funty czy marki na złotówki. W banku policzono mu po takim kursie, że biedak myślał, że to napad rabunkowy. Ktoś mu podpowiedział, że korzystniej jest wymienić prywatnie. Poszedł więc do tak zwanego cinkciarza-przypominam, że w tamtych czasach w Polsce nie było legalnych kantorów wymiany, można było to zrobić legalnie w banku albo nielegalnie u faceta zajmującego się pokątną wymianą. Niestety cinkciarze bardzo często oszukiwali klientów.
W sumie więc wychodziło na jedno: albo okradał go państwowy bank, albo prywatny pośrednik. Ale to było dawno temu, w czasach kiedy zwykli obywatele w komunistycznej Polsce nie mieli prawa posiadać zachodniej waluty, o kantorach nikt nie słyszał, a Old Spice było symbolem nieosiągalnego luksusu w kraju nad Wisłą. Dziś kantory wymiany walut są na każdym dworcu, a Old Spice można kupić w każdym osiedlowym sklepiku.
Można, ale po co – mawia mój znajomy.
Moja babcia, jak uzbierała trochę pieniędzy, to pojechała do Wielkiej Brytanii odwiedzić przedwojenną przyjaciółkę z Kresów. Ostatni raz widziały się we wrześniu 1939 r., potem zawierucha wojenna je rozdzieliła. Minęło wiele lat i za pośrednictwem Czerwonego Krzyża odnalazła ją w Anglii. Było to prawie 50 lat temu. Babcia bez wahania wyjechała na zachód. I wiecie co? Zamiast tam pozostać, postanowiła… wrócić do komunistycznej Polski. Podejrzewam, że nie chodziło o miłość do tamtego ustroju, ale o miłość do dziadka, który pozostał w kraju. Nie chciała go porzucić . Taka to była miłość. No ale to byli ludzie przedwojenni, w dodatku pochodzący z Kresów, z Polesia, bardzo zżyci ze sobą. Nie pamiętam, aby kiedykolwiek się kłócili. Aha, no i jak myślicie, co babcia przywiozła z Anglii w prezencie swojemu mężowi?
Oczywiście butelkę Old Spice. Puste opakowanie po wodzie toaletowej (albo kolońskiej, nie pamiętam szczegółów) stało jeszcze wiele lat w domu…Taki powiew a raczej aromat wolnego świata. No więc wtedy, w latach 70. nieosiągalna Europa kojarzyła mi się głównie z tą marką.
A z czym kojarzy się cudzoziemcom Polska? Z żubrem a jeszcze bardziej z żubrówką. Mój kolega był bardzo dumny, bo jego córka wyjechała na studia do Francji i tam wyszła za mąż za rodowitego żabojada a jej teściem został prawdziwy profesor. No i ten profesor przyjechał do Polski poznać swojego odpowiednika (to znaczy polskiego teścia) a mojego kolegę. Kolega napoił go żubrówką pierwszego dnia tak, że profesor stracił świadomość. Potem nie chciał już nic brać od ust, bo myślał, że kolega chce go otruć.
– Te francyki to w ogóle nie potrafią pić wódki – podsumował kolega.
Niedawno do naszego miasta przyjechał artysta, a ściślej muzyk z Kanady. Dał występ i został jeszcze kilka dni, aby poznać region. Dostał też prezent-regionalną pamiątkę. Ponieważ mieszkam nad morzem, suwenir był związany z Bałtykiem. To nalewka z bursztynu. Taką nalewkę robi się na spirytusie i – w zależności od upodobań – stosuje do użytku wewnętrznego lub zewnętrznego. Spirytusu ubywa, a bursztyn zostaje na dnie buteleczki.
Potem znowu nalewa się alkoholu, który powoli rozpuszcza bursztyn i uwalnia składniki w nim zawarte. Taka bursztynowa nalewka ma podobno właściwości lecznicze, chociaż można ją oczywiście potraktować jak trunek. Przed powrotem do Kanady muzyk podkreślając gościnność Polaków wspomniał o prezencie. Spirytus wypił ze smakiem, a bursztyn potraktował jak zakąskę, po prostu zjadł. Jakim cudem nie połamał zębów – nie wiem.
Ale to dobrze, bo mógłby wspominać Polskę niemile. A tak to najwyżej dostał w samolocie niestrawności i wydalił z siebie bursztyn. Zresztą nie wiem, nigdy nie jadłem bursztynu, może on jest nawet smaczny? Bo że jest zdrowy, to o tym wiadomo już od starożytności. Już Rzymianie handlowali ze Słowianami tym towarem. Nasz bursztyn był ozdobą niejednego starożytnego mieszkańca Imperium Romanum.
Andrzej Kisiel