19 marca 2019, 09:02
Początki kariery teatralnej reżyserki Heleny Kaut-Howson

fragment z książki Mieczysławy Wazacz „Wrocław ocalałych”

 Pani Loda latem chodziła wokół domu w szlafroku. Obejmował jej wielorybie, niczym sześcian, ciało. Taka była moda we Wrocławiu w tamtych odległych czasach. Kobiety po czterdziestce, jeżeli nie były z powodu jakiejś choroby chude, to były grube: od kartofli, od klusek, od mącznych zasmażek na tłuszczu…

Mama choć nie tak gruba jak pani Loda, też była gruba, i tak jak pani Loda chodziła latem po ogrodzie w szlafroku. Halina, starsza córka pani Lody, zrobiła się gruba po urodzeniu Piotrusia, ale wciąż była piękna. Jej mąż śmiał się i mówił o niej Lolobrygada. Za to Grażyna, młodsza córka Kwietniewskich, z długimi grubymi warkoczami, była nie tylko piękna ale i zgrabna. Naszą szmacianą lalkę nazwałyśmy jej imieniem, bo tak nam się podobała Grażyna Kwietniewska.

Gimnastykowała się Grażyna w ogrodzie, robiła mostki i gwiazdy. Ćwiczenia gimnastyczne wyższej klasy, nie prymitywne jak moje, klasy trzeciej. Jej były klasy drugiej a może i pierwszej. W zespole tanecznym Spółdzielni Budowlanej, w której pracował pan Kwietniewski, tańczyła Grażyna zamaszyste tańce ludowe i tańce specjalne, jak na przykład Bolero Ravela.

W latach pięćdziesiątych ogłoszona została specjalna subskrypcja z przedpłatą, na długo zanim nastąpił wydruk: dzieła zebrane Adama Mickiewicza. Najpierw Pan Tadeusz. Dalsze tomy w zapowiedzi. Nasza mama, od ust nam odejmując niektóre, na pewno jednak nie podstawowe artykuły żywnościowe, nazywane po mieszczańsku łakociami, kupiła to pierwsze po wojnie wydanie dzieł Mickiewicza w brązowożółtej błyszczącej oprawie.

Wówczas na Krzykach, nie doceniałam szczególnej odpowiedzialności i szczególnej wagi ról, które mi przypadły w inscenizacji Pana Tadeusza w naszym krzyckim ogrodzie. Inscenizacja z inicjatywy mojej o dwa lata starszej siostry. Byłam za młoda i nie rozumiałam, że być Wojskim to najwyższy zaszczyt! Czułam się zlekceważona. Zgrozą napełniały mnie słowa, które musiałam wypowiadać. Nie cierpiałam Wojskiego i jego cętkowanego bawolego rogu

Jak wąż boa, oburącz do ust go przycisnął,

            Wzdął policzki jak banię, w oczach krwią zabłysnął,

            Zasunął wpół powieki, wciągnął w głąb pół brzucha

Cierpiąc katusze zazdrości, niespełnionych marzeń bycia Zosią, leciałam przez moje kwestie jak najszybciej:

Tu przerwał, lecz róg trzymał; wszystkim się zdawało,

            Że Wojski wciąż gra jeszcze, a to echo grało…

Na te dwie linijki reżyser kładła szczególny nacisk i wymagała ode mnie czegoś, czego nie mogłam spełnić. Ja, dziewięcioletni Wojski płci żeńskiej, zapamiętałam ten epizod jako moją najwcześniejszą artystyczną klęskę. Grażyna była na zmianę Telimeną i Zosią, a Hela tytułowym Panem Tadeuszem. W scenie z mrówkami, która stanowiła gwóźdź występów, wspomagały się aktorki tekstem własnym i fantazyjną interpretacją

Mama i pani Loda żyły w dobrej komitywie. Do czasu. Na pewno do wesela Grażyny. Na parę miesięcy przed weselem, pani Loda za namową mamy kupiła w wylęgarni drobiu trzydzieści kaczątek. Mam kupiła pięć. Puszyste żółte kulki, żywione drobno posiekaną pokrzywą zmieszaną z ugotowanymi na twardo jajkami, rosły na podwórku przed domem jak na drożdżach. Zmiażdżone skorupy jajek były dla nich źródłem wapna. Z naszych pięciu kaczątek wiek młodzieńczy osiągnęły trzy: Napoleon, Maria Antonina i Leszek. Trzecią kaczkę nazwała moja siostra imieniem kolegi, w którym się podkochiwała. Tym trzem kaczkom mama ucięła głowy i upiekła je jeszcze przed ślubem Grażyny. Kaczki pani Lody przeznaczone były na ucztę weselną.

Na hucznym weselu Grażyny byłam. Kaczkę zapewne jadłam, chociaż nie pamiętam… Nie pamiętam też, jak nazywał się nowozaśubiony, solidny, dobrze ustawiony optyk, sporo od Grażyny starszy. Za to pamiętam Staszka, jej partnera z zespołu tanecznego Spółdzielni Budowlanej, z którym tak pięknie tańczyła Bolero Ravela. Staszek był wielką miłością Grażyny, ale nagle zakochał się w jakiejś starszej rozwódce i dla rozwódki, ku naszemu zdumieniu, porzucił Grażynę. Nie mogłyśmy tego pojąć, bo dla nas Grażyna była ideałem, uosobieniem kobiecej doskonałości.

Po ślubie Grażyny, gdy Kwietniewscy zostali na Krzykach sami, bez córek, dzieląc z nami ogród, podwórko, klatkę schodową i garaż, nagle komitywa pomiędzy panią Lodą a mamą, zamieniła sie w nieufność, i wkrótce w otwartą wrogość, a na koniec w wojnę. Pani Loda wywęszyła zamiar mamy sprzedania mieszkania, co wówczas robiło się metodą zamiany. Mama straciła zainteresowanie ogrodem, kaczkami, śliwami. Postanowiła przeprowadzić się do Warszawy, gdzie przed Helą otwierała się prawdziwa kariera teatralna. Pani Loda nie chciała innego sąsiada.

Można w tym widzieć nawet swojego rodzaju miłość i przywiązanie pani Lody Kwietniewskiej do Zofii Kautowej. Nikt nie mógł być dla niej tak dobrym sąsiadem jak mama. I tą zawiedzioną miłością kierowana, Loda wypowiedziała mamie wojnę. Raz nawet posunęła się do nigdy wcześniej nie stosowanego werbalnego ataku, nazywając nas z rosyjska Jewrejami. W ciągu paru zaledwie miesięcy sytuacja stała się nie do zniesienia. Pierwszym znakiem było zniknięcie drzewa pigwowego z naszej części ogrodu. Ktoś je w nocy wykopał.

Wkrótce potem skromna jednorazowa hodowla kacząt pani Kwietniewskiej, zamieniła się w ogromną baterię kurcząt, którym Kwietniewscy ustawili grzędy na klatce schodowej. Myśmy mieszkały na pierwszym piętrze. Żeby dojść do drzwi wyjściowych domu, trzeba było rano i wieczorem przedzierać przez szeregi drzemiących kurcząt, które szybko osiągnęły wiek dojrzały, znosiły jajka i podlegały normalnym procesom fizjologicznym trawienia i produkcji kurzych kup. Smród wdzierał się do naszej kuchni, a z kuchni do pokoju. Smród kurników jest nieznośny. Mama podróżowała do Heli w Warszawie, proces zamiany mieszkania wisiał w powietrzu. A ja przygotowywałam się do matury.

 

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (1)