29 maja 2019, 08:36
Notatki zza kulis: Gość w dom, czyli reżyser gościnny

W moich poprzednich notatkach zza kulis często podkreślałam przewagę systemu opartego na stałych zespołach teatralnych nad dominującym na Zachodzie i stopniowo przejmowanym w kraju systemem teatrów producenckich, czyli takich w których producent lub kierownictwo pełniące rolę producenta dobiera do każdej produkcji nowa obsadę wraz z ekipą realizatorską i reżyserem. Obydwa systemy mają swoje zalety i wady. Zalety teatru producenckiego są głównie finansowe, bo zdeterminowane zyskiem (na Zachodzie regulowanym, aby jednak nie za bardzo eksploatować aktora), a także pozwalające producentowi na swobodę w podejmowaniu wszelkich decyzji włącznie z artystycznymi.

Są artyści, którzy wolą pracować w warunkach teatru producenckiego, a w każdym razie znajdują sposoby na kompensowanie niewygody, jakie stwarza fakt, że każdą produkcję zaczyna zespół nie znający się nawzajem, pod batutą reżysera, z którym pracują po raz pierwszy, a także fakt, że marna recenzja, czy niezbyt pokaźny dochód w kasie może spowodować, że producent „pulls the plug”, czyli zamyka przedstawienie, zostawiając aktorów na bruku. Jeśli o mnie chodzi to – poza kilkuletnim okresem, kiedy sama prowadziłam teatr (nie mówię tu o Scenie Polskiej.UK, bo to nie jest praca zarobkowa) – jestem stale w sytuacji reżysera „gościnnego”, i czuję to specjalnie kiedy pracuję za granicą, zwłaszcza w Polsce, gdzie przychodzi mi się zmierzyć z zespołem zasiedziałym, znającym się nawzajem jak zły szeląg, spragnionym nowych wyzwań a zarazem podejrzliwym wobec „gościa”. Reżyser gościnny, nie mając wyboru, jaki daje tzw. casting, musi się opierać na rekomendacji dyrektora teatru, musi też stopniowo zdobywać sobie zaufanie zespołu, poznawać ich osobowości obyczaje i styl pracy, nie mówiąc już o gustach i oczekiwaniach nieznanej mu publiczności Rezultat takich konfrontacji trudny jest do przewidzenia.

Pamiętam, jeszcze jako młoda studentka reżyserii w Warszawie, gościnna reżyserię Zbigniewa Ziembińskiego, zamieszkałego od wojny w Brazylii i zaproszonego przez Erwina Axera do reżyserii brazylijskiej sztuki pod tytułem „Ścieżki zbawienia”. Byłam wtedy asystentka Axera i z ciekawością obserwowałam, jak początkowy entuzjazm wyśmienitego zespołu Teatru Współczesnego (Mrozowska, Zapasiewicz, Mikołajska) przerodził się w rozczarowanie, gdy rezultat nie przyniósł spodziewanego sukcesu. Styl Ziembińskiego był zupełnie inny od stylu wypracowanego przez Axera i choć ta współpraca odświeżyła zespól, przedstawienie było nieprzychylnie przyjęte przez prasę i publiczność.

Szereg lat później, już jako reżyser gościnny z UK, sama miałam podobne doświadczenie w teatrze Słowackiego, w Krakowie, gdy prasa krakowska nie zgodziła się z moją interpretacją „Miarki za miarkę”, co podcięło skrzydła dobremu zresztą przedstawieniu. I na odwrót, pamiętam trudne początki gościnnej reżyserii w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu, gdzie zraziłam sobie zespół, nalegając na obsadzeniu warszawskiej gwiazdy – Danuty Stenki w głównej roli w „Zwycięstwie” Barkera . Ne widziałam odpowiedniej aktorki w zespole miejscowym, co ich bardzo dotknęło i zniechęciło. Dopiero praca nad ciekawym tekstem z udziałem tej wybitnej, ale osobiście skromnej aktorki zmobilizowała zespół, a nowe podejście do prób wyzwoliło ich energię twórczą, zaś sukces premiery i nagrody na festiwalach na zawsze utrwaliły to doświadczenie jako szczęśliwe i pamiętne.

Piszę o tym wszystkim, aby zwrócić uwagę naszej publiczności na nowe wydarzenie w historii Sceny Polskiej.UK. Otóż po raz pierwszy od 15 tu lat zaprosiliśmy do współpracy reżyserkę gościnną z kraju.

Choć wiele poprzednich zespołów emigracyjnych korzystało z usług reżyserów gościnnych i nie było to dla nich wydarzeniem tak rzadkim i znaczącym, jak spotkanie reżysera gościnnego z zespołem Sceny Polskiej.UK

Dla publiczności siłą naszych przedstawień jest wypracowany już od dawna styl, wystarczająco giętki, aby służyć szerokiej skali repertuaru, od kabaretu po komedię i dramat. Jest to styl wynikający z wieloletniego współgrania i wrażliwości na talent i możliwości każdego z aktorów.

Aby uniknąć skostnienia, odświeżyć zarówno metodę, jak i efekt pracy zespołu, a przede wszystkim odciążyć przepracowaną garstkę ludzi odpowiedzialnych za każde przedstawienie, postanowiliśmy powierzyć realizację od dawna planowanego „Tanga” Mrożka, młodej, ale już uznanej i nagrodzonej reżyserce warszawskiej, Agacie Puszcz.

„Tango” to sztuka współczesna, a jednocześnie klasyka, dziś już lektura szkolna w sobotnich szkołach na obczyźnie. W kraju, od momentu pojawienia się w Teatrze Axera, po dzień dzisiejszy, cieszy się niesłabnącą popularnością. W teatrach brytyjskich Mrożek zaistniał tylko przez moment (ja sama reżyserowałam przed laty angielską wersję „Tanga”, jako spektakl dyplomowy studentów Royal Academy of Dramatic Art. Zachowałam to w pamięci ze względu na rewelacyjną pierwszą rolę Michaela Kitchena jako Artura, patrz zdjęcie młodziutkiego wtedy bohatera popularnego serialu „Foyle’s War”).

Bardzo nas ciekawi podejście artystki reprezentującej nowe pokolenie reżyserów krajowych, nie tylko jeśli chodzi o interpretację wspaniałego tekstu Mrożka, ale jako konfrontacja jej stylu ze stylem naszego zespołu i z oczekiwaniami londyńskiej Polonii.

Czuję się w obowiązku uczulić naszych widzów na warunki pracy, z jakimi zetknęła się tu reżyserka, a są one krańcowo różne od relatywnego komfortu polskich teatrów subsydiowanych. Trudniejszy niż brak funduszy, zaplecza administracyjnego i technicznego, brak wyboru, i brak czasu jest z pewnością fakt, że próby mogą się odbywać tylko po godzinach pracy aktorów i że reżyser nie zawsze może liczyć na obecność pełnej obsady. Spektakl, którego przygotowanie wymaga przeciętnie 40 prób, czyli 6 tygodni, w naszych warunkach zajmuje dwa razy tyle czasu. Stąd konieczność przeniesienia oficjalnej premiery na październik i potraktowania obecnego terminu jako „preview”, czy raczej „prace w toku” pozwalające zarówno zespołowi, jak i reżyserce ocenić pierwszy częściowy tylko rezultat tej niezwykłej konfrontacji. Zaś widzowie, których ciekawi sam proces dojrzewania spektaklu, będą mieli okazję za ulgową ceną biletu porównać ten zalążek z dojrzałym dziełem w październiku.

Helena Kaut-Howson

Fot. TANGO , RADA 1969  Michael Kitchen, Chistopher Strauli

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_