„Czymże jest nazwa?” Pytam za Szekspirem. „To, co zwiemy różą, pod inną nazwą równie by pachniało”… Przez pierwsze dziesięć lat swej egzystencji Scena Polska. UK nazywała się Scena Poetycka. Niektórzy z naszych widzów kibicujących nam od zarania, nadal używają tej nazwy; znajoma, której opinie bardzo cenię, po dziś dzień nie może mi wybaczyć ze zgodziłam się na zmianę, która uważa za banalną i oportunistyczną. Rozumiem ją i w duchu zgadzam się z nią nawet, bo sama lubiłam nazwę Scena Poetycka, dokładnie przystająca do stylu naszych przedstawień. Zresztą „poetyckość” to pojęcie dość szerokie w swym zastosowaniu i wiele dziedzin sztuki, a także zjawisk natury może być określone jako „poetyckie”. Poetyckość to pewna cecha, a także kryterium wyznaczające granice naszych zainteresowań i chroniące nas od tandety, komercjalizmu i szmiry. Wszystko, co nie przekracza tych granic i nie zniża lotu, może być uznane za poetyckie. Nawet dramat realistyczny może być w pewnym sensie poetycki. Poezję, jak metafizykę można znaleźć w codzienności i tam odkryta cieszy nas bardziej niż na wyżynach olimpijskich.
Dlaczego więc zarzuciliśmy nazwę „Poetycka?” Bo w tych zmienionych i ciągle zmieniających się czasach zapragnęliśmy przyciągnąć do teatru również tych Polaków na obczyźnie, których potrzeby duchowe zaspakaja Kościół i telewizja. Z wielu przyczyn nie tylko materialnych ludzie stronią od „wysokiej” sztuki, od poezji, od książki nawet, a nazwa Scena Poetycka kojarzy im się z recytacją wierszy, z czymś trudnym, nudnym i ekskluzywnym. Chodziło więc o szerszy zasięg i, dzięki Bogu oraz internetowi, udaje nam się ten zasięg poszerzyć. Zresztą regularnie wracamy do formatu scenariusza poetyckiego, z rozwijająca się wewnętrzną linią akcji, której żywiołem jest czysta poezja, a dialog toczą ze sobą przeciwstawne glosy w duszy poety. Jest to teatr innego pokroju niż „Zemsta” czy „Tango”, ale tym niemniej teatr, sięgający tradycji teatru rapsodycznego stworzonego w czasie okupacji przez takich artystów słowa jak Mieczysław Kotlarczyk i Karol Wojtyła. Jest to tradycja zrodzona z konieczności, z ograniczeń materialnych i z potrzeby duchowej. Nie wymaga dekoracji, kostiumów ani feerii świateł, jedynym jej warunkiem jest współobecność publiczności i aktorów w intymnej przestrzeni sprzyjającej skupieniu, słowu i muzyce. 40 lat temu, emigracyjny teatr ZASP-u przedstawił w Sali Malinowej scenariusz poetycki nowo obranego papieża Jana Pawła II „Pod sklepem jubilera”. Była to medytacja o miłości, w której miałam przyjemność brać udział obok Bohdana Kozerskiego, Witka Szejbala, Maryny Buchwaldowej, Andrzeja Wiśniewskiego i Izabelli Knight. Spektakl reżyserował Leopold Kielanowski. Jedyną dekoracją był piękny fresk wykonany przez Kingę Kozerska i przedstawiający siedem biblijnych panien mądrych. Na ścianie klatki schodowej POSK-u po drodze do Sali Teatralnej można nas wszystkich zobaczyć na obrazie namalowanym później przez Witka Szejbala. W tle, tuż za siwowłosą, uniesiona w natchnieniu głową Kielanowskiego widnieje świetlana sylwetka Papieża.
W podobnie skromnej przestrzeni w POSKO-owym Jazz Café pragniemy przeżyć z Państwem nasz nowy spektakl poetycki „Wejdź w mój sen”. Nazywam go nowym choć był już prezentowany w lutym br. na zakończenie konferencji PUNO poświęconej życiu i twórczości Kazimierza Wierzyńskiego. Zwracając się do nas z propozycja przygotowania tego recitalu, prof. Taborska dała nam jedną tylko sugestię, abyśmy umożliwili uczestnikom całodniowej konferencji usłyszeć glos samego poety. Ta sugestia trafiła w sedno i cel naszej działalności. Bo czymże jest teatr, jeśli nie przywoływaniem głosów z przeszłości? Swego rodzaju seansem?
Nie wiem jak inni reżyserzy, ale ja pracując nawet nad sztuka Czechowa czy Szekspira, mam wrażenie, że autor stoi za mną i zagląda mi przez ramię, a tuż przed wyjściem na scenę razem z obsadą, wykonujemy mały rytuał, trzymając się za ręce, z zamkniętymi oczyma koncentrujemy się na autorze, na wszystkim tym, co z siebie włożył w sztukę i czego oczekiwał od nas jako od medium przez które przemawiał. Po skończonym przedstawieniu zawsze wiedzieliśmy, czy był przy nas tego wieczoru czy nie. Aktorzy Sceny Polskiej, dawniej Poetyckiej są tego niemniej świadomi. W ich przedstawieniach, jeśli są dobrze zagrane, głos Fredry, Gałczyńskiego czy Osieckiej przemawia bezpośrednio do serc publiczności, jak w seansie. Kto powiedział ze seans ma być podniosły i uroczysty? Czemu nie może być zabawny, przewrotny, a nawet seksowny? Byle dyktował go nam wewnętrzny glos znany również Kazimierzowi Wierzyńskiemu:
Kto za mną staje nie wiem, ale wiem, że tam jest,
co mówi, nie wiem, ale powtarzam to za nim,
nie słyszę tych słów, ale napisać je umiem,
i to jest tak ważne, że o nic więcej nie pytam.
Dawniej oglądałem się za siebie,
dawnej chciałem spojrzeć mu w oczy,
lecz znikał nim pochwyciłem rys jego kształtu…
I zrozumiałem Istotny los Orfeusza,
że miłość Jest ustawiczną groźbą utraty.
Więc wołam was, orfeiści, jeśli kto mi zaufa,
powtarzajcie słowa podszeptywane,
nie patrzcie, kto stoi za wami,
dobrze, cudownie, że jest…
Więc i teraz, w 50. rocznicę jego śmierci, nie oglądając się za siebie, przywołujemy Kazimierza Wierzyńskiego – poetę, żołnierza, Polaka i obywatela świata. Pomaga nam w tym lektura licznych wydań jego poezji ilustrujących przemiany w jego życiu i sztuce. Pomagają nam jego pamiętniki, pełne fascynujących perypetii, opisanych z humorem i taktem. Pomagają ludzie, którzy go pamiętają. Irena Delmar, Maria Drue i Krystyna Cywińska zgodnie i bez wahania mówią o nim: „Był piękny! I rzeczywiście, fotografie potwierdzają jego nadzwyczajna urodę, nawet w podeszłym wieku zachował smukłą sylwetkę sportowca i młodzieńcze rysy twarzy.”
Większość swej powojennej egzystencji spędził Wierzyński w Ameryce, do Londynu przyjechał z żoną na dwa lata przed śmiercią. Mieszkali w wynajętych pokojach w Domu Kombatantów. Miał problemy z sercem, bardzo tęsknił za Polska, do której, jak wiadomo, nigdy nie wrócił. Nocą 12 lutego pracował nad korektą tomu wierszy, który po raz pierwszy od czasów wojny miał być wydany w kraju, dzięki usilnym staraniom przyjaciół. Następnego ranka zasłabł w drodze do biblioteki. Ambulans zabrał go do szpitala, gdzie zmarł tego samego dnia. Maria Danilewicz Zielińska, kierowniczka i założycielka Biblioteki w Princess Gardens, chwaliła poetę, który sumiennie zwraca pożyczone książki i potrafi przewidzieć własna śmierć.
Myśmy tę nocną podróż w głąb duszy Wierzyńskiego, w to trudne życie przekute w poezję, uczynili punktem wyjściowym naszego recitalu. Zauroczeni, zachęceni przez niego, bez lęku weszliśmy w jego sen i Was też zapraszamy. W niedziele 30 czerwca w Jazz Café POSK, godz. 19.00.
Helena Kaut-Howson