Argumentem przeciwników dwujęzyczności w szkołach była hipoteza, że nauczanie w języku hiszpańskim jest podważaniem języka angielskiego jako narodowego. Za tym szła cała ideologia: „Jeden język, jeden kraj”. W kampanii prezydenckiej Donald Trump zarzucił swojemu kontrkandydatowi republikańskiemu Jebowi Bushowi, że ten mówi po hiszpańsku. Trump przedstawiał to jako argument, że nie można mu ufać – mówi dr Tomasz Bąk z Uniwersytetu Edynburskiego specjalizujący się w badaniu wielojęzyczności.
O swoim występie na festiwalu Fringe w ramach cyklu Cabaret of Dangerous Ideas opowiada w rozmowie z Magdaleną Grzymkowską.
Naukowiec i kabaret. Czy te dwie rzeczy się nie wykluczają?
– Niektórzy moi koledzy rzeczywiście myślę, że wykład na poważny temat prowadzony w formie kabaretu jest w jakimś sensie dewaluacją nauki. I że prawdziwy naukowiec musi pozostać niezrozumiały. Ja mam inny pogląd na ten temat. Albert Einstein kiedyś powiedział: „Jeżeli nie potrafisz czegoś prosto wyjaśnić – to znaczy, że niewystarczająco to rozumiesz.” Uważam, że my, naukowcy nie tracimy na tym, że otwieramy się dla ludzi. Funkcją mojego występu jest to, aby dać ludziom do myślenia – zarówno osobom, które to robią, jak i tym, które nie mają takiej refleksji na co dzień. I pod tym względem jest to coś bardzo zdrowego w świecie nauki. W pewnym sensie żyjemy w czasach przełomowych. Dawniej ludzie nauki żyli w pewnej izolacji, a „zwykli ludzie” nie mieli do ich dostępu. W świecie większej otwartości to się zmienia. Uważam, że popularyzacja nauki to bardzo ważna część pracy naukowca z dwóch powodów. Po pierwsze naukowcy nie mają prawa narzekać np. na to, że rząd nie rozumie ich pracy, jeśli odgradzają się murem od polityków i nie pozwalają im uczestniczyć w dyskusji. Po drugie sam naukowiec zdobywa w ten sposób nową perspektywę. Na przykład myślę, że odkąd zaangażowałem się w kabaret, moje wykłady także zyskały na jakości. W końcu można powiedzieć, że studenci pierwszego roku są laikami, a moim zadaniem przez te kilka lat studiów jest zrobić z tych laików specjalistów. Zwłaszcza, że w nauce, chodzi nie tylko o to, żeby przekazywać wiedzę, ale też zachęcić do własnych poszukiwań.
Czym jest seria Cabaret of Dangerous Ideas na Edinburgh Fringe? Jak to się stało, że zaczął Pan tam występować? I po co?
– Cabaret of Dangerous Ideas istnieje od pięciu lat i występowałem już na nim trzy razy. To wydarzenie w ramach edynburskiego festiwalu powstało z inicjatywy czterech uniwersytetów: Uniwersytetu Edynburskiego, Uniwersytetu Heriotta Watta, Queen Margaret University i Napier University. A po co? To jest ważne z punktu widzenia tzw. public engagement, czyli doświadczenia, w którym zwykli ludzie mogą spotkać się z ludźmi pracującymi na wyższych uczelniach. Bo my, naukowcy, nie żyjemy w wieży z kości słoniowej, ale jesteśmy częścią społeczeństwa i ważne jest abyśmy się wymieniali swoimi doświadczeniami. Samo przygotowanie się do tego występu jest dla mnie ciekawym doświadczeniem, bo wówczas w pewien sposób porządkuję swoje myśli dotyczące danego zjawiska, o którym opowiadam. Jednocześnie w trakcie mojego show nie daję odpowiedzi na wszystkie pytania, zostawiam moim uczestnikom miejsce na własną refleksję. To jest nie lada sztuka, muszę się kontrolować, aby nie powiedzieć za dużo! Ale wierzę, że tylko wtedy, gdy coś zostaje niedopowiedziane i człowiek sam musi trochę pogłówkować, wtedy nowo nabyta wiedza i te świeże refleksje, zostają z nami na dłużej. Dlatego postawione problemy, pozostawiam otwarte, aby moi widzowie poszukali własnego rozwiązania. W tym miejscu posłużę się cytatem z Oscara Wilde’a: „Sekret bycia nudnym polega na tym, by powiedzieć wszystko.”
„Sex, drugs and bilingualism” taki nosi tytuł Pana wystąpienie. Ciekawe.
– Do tego zainspirowała mnie rozmowa z pewnym amerykańskim dziennikarzem. Otóż w 2016 roku przy okazji wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych w Kalifornii przeprowadzono referendum. To częsta praktyka, aby przy okazji wyborów federalnych zachęcić wyborców do wyrażenia swojego zdania w kwestiach regulowanych przez prawo stanowe. Kalifornijczykom wówczas zadano trzy pytania. Pierwsze dotyczyło sfery intymnej – czy aktorzy w filmach pornograficznych powinni nosić prezerwatywy, aby w ten sposób promować bezpieczny seks. Drugie pytanie było na temat legalizacji marihuany. Natomiast trzecie pytanie, dla mnie najbardziej interesujące, dotyczyło legalizacji dwujęzycznej edukacji. Bo do 2016 roku w Kalifornii nauka przedmiotów innych niż języki obce w języku innym niż angielski była nielegalna. To znaczy każdy mógł się uczyć francuskiego czy hiszpańskiego w szkole podstawowej lub średniej, ale nauka matematyki, biologii czy geografii mogła się odbywać wyłącznie w języku angielskim.
Czyli dwujęzyczność jest tak samo niebezpieczną ideą, jak seks bez zabezpieczeń czy narkotyki?
– Dokładnie! Sex, drugs and bilingualism! Argumentem przeciwników dwujęzyczności w szkołach była hipoteza, że nauczanie w języku na przykład hiszpańskim jest podważaniem języka angielskiego jako narodowego. Za tym szła cała ideologia: „Jeden język, jeden kraj”. Okazuje się, że znajomość języków obcych, a szczególnie języka hiszpańskiego, może nie być dobrze postrzegana w amerykańskim społeczeństwie. W kampanii prezydenckiej Donald Trump zarzucił swojemu kontrkandydatowi republikańskiemu Jebowi Bushowi, że ten mówi po hiszpańsku. Trump przedstawiał to jako argument, że nie można mu ufać. Od tej pory zacząłem się zastanawiać, co seks, narkotyki i języki mają wspólnego.
I co to takiego?
– Są to tematy tak emocjonalne, tak nacechowane ideologią, że rzeczowa dyskusja jest prawie niemożliwa, a przesądy wygrywają z ewidencją. Najłatwiej to pokazać na przykładzie marihuany. Parę lat temu profesor psychofarmakologii David Nutt został zwolniony ze swojej funkcji w Advisory Council on the Misuse of Drugs (organie doradczym brytyjskiego rządu ds. narkotyków – przyp. red.), za swoje stwierdzenie, że cannabis jest bezpieczniejszy niż alkohol. Co dla każdego lekarza jest poza całkowitą wątpliwością: badania dowodzą, że alkohol w większej mierze niszczy organizm i w przeciwieństwie do marihuany uzależnia nie tylko psychicznie, ale też fizycznie. To pokazuje jasno, że w starciu ideologii z nauką, ideologia zwycięża.
A jak to się ma do dwujęzyczności?
– Działa tu dokładnie taki sam mechanizm. Wszyscy naukowcy zgadzają się, że edukacja dwujęzyczna jest lepsza dla dzieci, że wspiera ich rozwój, że dzieci, które znają hiszpański i uczą się w amerykańskiej szkole, mają lepsze efekty w nauce m.in. ortografii angielskiej. Mimo to kontrowersje wokół tego tematu, były tak silne, że to absurdalne prawo zakazujące dwujęzyczności w szkołach zostało zniesione dopiero niecałe trzy lata temu. Dodatkowo wokół tematu dwujęzyczności narosło wiele mitów, np. że nauka w dwóch językach utrudnia przyswajanie wiedzy czy miesza dzieciom w głowach. Co oczywiście jest nieprawdą. Dla wielu osób jednojęzycznych, jeżeli słyszą język inny niż ten, którym się posługują, to traktują to jako potencjalne zagrożenie. Taka osoba myśli sobie: „oni na pewno mówią o mnie źle” albo „oni spiskują przeciwko mnie.” Ta dyskusja przypomina mi historie pewnej angielskiej komediantki, którą kiedyś usłyszałem w radiu. Gdy jako dziecko jeździła do Walii, jej babcia była zawsze skonsternowana, słysząc język walijski. „Oni mówią tak, bo coś przed nami ukrywają”, powtarzała. Natomiast ona zaczęła uczyć się tego języka, oswajając się jednocześnie z myślą, że są na świecie ludzie, którzy mówią inaczej niż ona. I że to nie jest nic strasznego. Z kolej jej babcia podzieliła świat na dwie grupy: ci, którzy mówią w tym samym języku, co ona oraz cała reszta. Stawiam w tym miejscu otwarte pytanie: czy to nie jest tak, ze ideologia jednojęzyczności powoduje, że automatycznie nie wierzymy ludziom, którzy mówią w innym języku? O tym będę między innymi mówił podczas mojego show.
Cabaret of Dangerous Ideas: Sex, Drugs and Bilingualism
Piątek, 16 sierpnia, niedziela, 18 sieprnia, godz. 20.10
The Stand Comedy Club, 5 York Pl, Edinburgh EH1 3EB
Pingback: Polskie akcenty na edynburskim festiwalu teatralnym Fringe | Tydzień Polski