Od niedawna obok wiosennej i jesiennej Zrzeszenia Artystów Polskich w Wielkiej Brytanii (APA) prezentuje też wystawy letnie. Wyprawa do Turcji nie pozwoliła mi zdać raportu z udanej podobno i poświęconej rzeźbie, instalacjom i wideo ubiegłorocznej leniej wystawie: jestem tu jednak tym razem więc postaram się opisać co oglądamy na tegorocznej, poświęconej rysunkom, grafice i fotografii.
I artystom zdarza się wyjeżdżać na letnie wakacje więc mniej ich uczestniczy w sierpniowym pokazie, ale pozwala to w niewielkiej galerii innym pokazać teraz dwie, a nawet trzy prace. Bez malarstwa trochę mniej na ścianach koloru, ale przewaga czerni i bieli sprawia, że całość, przy całej swej różnorodności zwarcie się prezentuje. Zresztą kolor niezupełnie tu nieobecny i z trzech prac wiszących zaraz przy wejściu, na krótszej ścianie, dwie jarzą się kolorami – „Martwa natura” Marii Kalety to sitodruk, którego swobodnie nakładające się na siebie warstwy szybkiego linearnego rysunku oraz żółtych i czerwonych plan dają kompozycję balansującą na granicy abstrakcji i przedstawiania: podobna w tym do wiszącego nieopodal rysunku „Kill/Eat” zawsze pełnego niespodzianek Andrzeja Dawidowskiego, który wprowadza jeszcze więcej kolorów i niepokoi agresywną niemal nerwowością gmatwaniny kolorowych kresek. Medytacyjnym ukojeniem jest w porównaniu z nim inna operująca kolorem praca – kompozycja przenikających się barwnych abstrakcyjnych kształtów, kolograf Marii Hatton, którego tytuł „Tattvic Currents” odwołuje do bliskiego artystce (jak i pionierom abstrakcji) świata okultyzmu i teozofii, a konkretniej idei przenikających wszystko niewidzialnych kosmicznych wpływów. Praca powstała jeszcze w 1998 roku, bo artystka odłożyła już teraz na bok twórcze narzędzia. Lata robią swoje. To też powód, że i inna subtelna abstrakcyjna grafika – kolorowa akwaforta z akwatintą „Light & Shadow” 93-letniej Haliny Nekanda-Trepka, powstała już chyba ponad dziesięć lat temu. Trochę więcej kłopotów mam z akwafortą Sławomira Blattona – odbitą na jednym arkuszu kompozycją z czterech płyt pokrytych gmatwaniną linii dających się odczytać jako nakładające się na siebie postacie, napisy i wnętrza. Zatytułowana „The Death of Andy Warhol” podpisana jest przez artystę z datą 2019, ale kilku z nas przekonanych jest, że już dużo wcześniej ją widziało. Trudno, delektujmy się dziełem zostawiając problem badaczom naszego artysty, członka nie tylko APA, ale i London Group. Gwarantuję natomiast, że rzeczywiście tegorocznym dziełem jest łącząca elementy sitodruku z kolażem Elżbiety Smoleńskiej „Mother Earth”. Byłem w maju w Putney School of Art świadkiem drukowania jej elementów.
Mamy jednak na wystawie i pracę sprzed lat ponad sześćdziesięciu, datowane na rok 1968 wyśmienite mroczne „Epitafium”, wczesną kreację Krzysztofa Malskiego eksperymentującego w niej z materiałami klasycznej, bazującej na chemicznych odczynnikach, fotografii. To niestety i pożegnanie tego ciekawego, poszukującego artysty-fotografa, który zmarł w czerwcu tego roku.
Na wystawie sporo prac bazujących na fotograficznym obrazie. Czarno białe zdjęcie („Shadow”), przypominające nieco dramatyczny kadr filmowy (ujęcie z żabiej perspektywy) zaprezentował Marek Jakubowski. Niezwykłą perspektywę spojrzenia oferuje też perfekcyjnie podana praca Marka Emczek-Olszewskiego „Molekuły” – kolorowe zdjęcie kilku kąpiących się w morzu postaci zrobione z unoszącego się wysoko nad nimi drona. Andrzej Pass pokazuje dwa efektowne studia słonecznych promieni (Symphony I i Symphony II) – rodzaj obrazów przywoływanych często dla wyrażenia idei wszechobecności ducha, a skojarzonych przez artystę i ze światem muzyki. Szczególnie udane zdało mi się utrzymane w sepii zdjęcie pionowej kaskady promieni przeszywających mrok lasu by spaść plamami światła na leśne poszycie.
Damian Wojcik („Deep Underground I,II,III”) swymi fotografiami hiszpańskich jaskiń z mroku wydobywa bogactwo faktur i skalnych załamań ścian korytarzy prowadzących w ciemność. Dodatkowy efekt świetlistości oferuje drukowanie tych zdjęć na specjalnym srebrzystym papierze.
Współczesna cyfrowa fotografia dopuszcza bogactwo manipulacji obrazem czego przykładem może być praca Maryli Podarewskiej Jakubowskiej „My Kind of Town”nasuwająca skojarzenia z projektem scenografii, a może monumentalną megalityczną aranżacją kamiennych bloków – zdjęcie dla którego bazą była kompozycja z drewnianych klocków. Innych jeszcze intrygujących przykładów tego pogranicza realnego obrazu i fantazji dostarczają dwie bazujące na kolorowej fotografii prace Teresy Chłapowski: „Out of the Corner of My Eye” i „ Altered State” i znacznie bardziej „graficzna” ograniczająca się do mocnych kontrastów czerni i bieli ciekawa praca Elżbiety Chojak-Myśko „Wizja”.
Gdy fotografia wkraczać zaczyna na obszary fantazji szereg artystów i odbiorców sztuki wciąż ceni kunszt realistycznego rysowania. Choć w dorobku Olgi Sienko-Tutton szczególnie cenię jej wczesne rysunki z wyobraźni, artystka wytrwale od lat poświęca swe twórcze energie oddawaniu wizerunków rzeczywistości; tym razem pokazuje rysunkowe portrety Andrzeja Dawidowskiego oraz Dawida Johnsona. Dobrym przykładem rysunku jako szybkiej, spontanicznej notatki, zapisu wrażeń miejsca i czasu, jest niewielki szkic czarną kreską piórka zrobiony w 2014 na Orkadach przez Margaret Laird. Przeciwieństwem szybkiego realistycznego szkicu są wypracowane w każdym detalu i delektujące widza ich mnożeniem drapieżne na ogół i niepozbawione erotycznych akcentów rysunki Piotra Kirkiłły. Tym razem pokazuje niewielki wizerunek rozochoconego satyra grającego na dudach oraz większy – rogatą ni to fryzurę ni to skrzydła ulatującego ptaka. Rysunkom z wyobraźni (choć nie aż tak rozbuchanej w duchu surrealizmu) oddaje się też kuratorka obecnej wystawy, Paulina Rafał. Zwłaszcza w jej „It was just a Thought”) widać zamiłowanie do cyzelowania i stosowania szerszej gamy artystycznych środków (obok czerni biały tusz, obok kreski, prószenie, plamy i podmalowywania itd.). Tak jak Kirkiłło lubi powracać do swych ulubionych tematów – tyle, że te naturalnie inne – rozmarzone dziewczęta, piękne jak lalki i podmuchy wiatru rozwiewające ich włosy.
O ile tusz i piórko (narzędzia Kirkiłły i Rafał) zachęcają na ogół do cyzelowania szczegółów, o tyle rysunek węglem bywa na ogół swobodniejszy i bardziej malarski, zwłaszcza gdy artysta stosuje rozcieranie kreski. Takie bogactwo różnych, bliskich czasem pasteli, efektów zobaczyć możemy na wystawie w dwóch udanych wyimaginowanych pejzażach Elli Lewandowskiej. Zdecydowanie udany, dynamiczny, a w przecinających się diagonalach linii przypominający nieco sztukę niemieckich ekspresjonistów wydał mi się też rysunek węglem Joanny Ciechanowskiej „I’m like a Desert Owl”. Artystce udało się go sprzedać jeszcze w czasie wieszanie wystawy. Gratululuję.
Sam też pokazuję rysunek. Starając się o większe zróżnicowanie linii, odłożyłem piórko żeby mojego „Młodego medytującego diabła” rysować na desce tuszem i patykiem. Kreskę niby wzbogaciłem, ale wizerunek pozostał nieco z dystansem, ironiczny i chłodny. Może niema na to rady, sam pewno taki jestem medytując nad dziełami innych.
Andrzej Maria Borkowski
Letnia wystawa APA – Galeria POSK, King St, Londyn do 23 sierpnia