Możemy udawać, że nic złego się nie dzieje. Możemy być głusi na pełne bezradności i bólu wołanie tak wielu ludzi, którzy nie są już w stanie ufać instytucji Kościoła, choć wciąż głęboko się z nim utożsamiają jako wspólnotą wiary. Nie ma tygodnia, by ktoś nie dzielił się ze mną swoją bezradnością spowodowaną upolitycznieniem Kościoła, rozterkami wiary rodzącymi się z kolejnych kościelnych skandali, brakiem cierpliwości i nadziei, a nawet planami związanymi z apostazją, która ma być ostatnim krzykiem bezradności. Wydaje się, że coraz częstsze protesty w formie opuszczania niedzielnej liturgii w trakcie kazania pełnego nieprzemyślanych słów, nie robią już na nikim większego wrażenia. Mnie jednak takie sytuacje coraz bardziej niepokoją, napełniają bólem i zwyczajnie martwią.
W dzisiejszej Ewangelii słyszymy słowa: „Usiłujcie wejść przez ciasne drzwi; gdyż wielu, powiadam wam, będzie chciało wejść, a nie zdołają”. To świetna okazja, by uspokoić swoje sumienie, wytłumaczyć sobie i innym, że część ludzi zwyczajnie musi odejść, gdyż niewystarczająco gorliwie zabiegają o swoje zbawienie. To świetna okazja, by wygłosić płomienne kazanie o konieczności dźwigania krzyża, podejmowaniu wyrzeczeń, cierpień, ubóstwa, duchowej walki, ascezy… Per aspera ad astra! Tylko czy rzeczywiście o to chodzi?
„Usiłujcie wejść przez ciasne drzwi”. Gdy sięgniemy do tekstu oryginalnego, zobaczymy że słowo „usiłujcie” nie oddaje w pełni tego, co zawiera oryginalne słowo greckie. „Agonizomai” znaczy „walczyć”, „zmagać się”, „podjąć walkę” (na polu bitwy, na stadionie sportowym). Jezus mówi do nas dzisiaj: „Walczcie o to, by wchodzić przez ciasne drzwi!”. Możemy zapytać: dlaczego?; z kim mamy walczyć?
Jezus mówi, że owe ciasne drzwi prowadzą nie do jakiegoś tam domu, ale do domu rodzinnego, w którym rządzi Ojciec. Chodzi więc o wejście w rodzinną relację z Bogiem; o relację miłości, która łączy domowników i polega na byciu jeden dla drugiego. Kto z nas tego nie chce? A jednak, by tak się stało, musimy zawalczyć. Z kim? Raczej na pewno nie z siłami ciemności, Harrym Potterem, Hello Kitty, taką czy inną ideologią, wrogami Kościoła, politycznymi przeciwnikami… Z kim zatem?
Odpowiedź brzmi: z sobą samym! Nigdy, przenigdy nie z innym! Do zbawiania, czyli do Domu Ojca, do domu rodzinnego idziemy razem, we wspólnocie, jako rodzina, jako członki jednego ciała. W tej drodze mamy sobie pomagać, wzajemnie się wspierać, motywować, chronić, opiekować się jedni drugimi. Walka zaś może i powinna toczyć się w dwóch wymiarach. Po pierwsze – w naszym życiu osobistym: z własną słabością, ze zniechęceniem, własną głupotą; z tym, co nas obezwładnia, paraliżuje, przeraża, odciąga. Po drugie – w naszym życiu wspólnotowym: walcząc o tych i za tych, którzy słabną w drodze do rodzinnego domu, którym brakuje cierpliwości, którzy tracą nadzieję, którzy myślą o odejściu. Walczmy zatem! „Wyprostujmy opadłe ręce i osłabłe kolana! Proste ślady czyńmy nogami, aby kto chromy, nie zbłądził, ale był raczej uzdrowiony” (por. Hbr 12, 13). Walczmy o zbawienie własne i zbawienie innych!
Ksiądz Bartosz Rajewski