Boris Johnson zagrał va banque i wygrał wszystko. Co prawda uzyskał tylko 43% głosów przy frekwencji 67% wyborców, ale zdobył absolutną większość w parlamencie, a jego przeciwnicy w Partii Pracy i w partii LibDem ponieśli druzgocącą klęskę. Wszyscy jego niezależni pro-europejscy kandydaci też stracili mandaty poselskie. Mimo braku zaufania wykazanego w sondażach co do jego prawdomówności, mimo swoich clownowskich wybryków i gaf i mimo unikania udziału w debatach telewizyjnych, elektorat angielski i walijski, a szczególnie wśród głosów robotników w północnych okręgach tradycyjnie labourzystowskich, zaufał bardziej jemu niż przywódcy Partii Pracy, Jeremy’emu Corbynowi. I to ostatecznie zaważyło na jego zwycięstwo.
W ten sposób okręgi, które najwięcej straciły w czasie dziesięciolecia zaciskania pasa przez Torysów teraz obdarzyły ich swoimi głosami, wciąż zwalając winę za ich niedolę na Unię Europejską. Elektorat przekonał się do Johnsona na tyle, że uważa, że on doprowadzi do Brexitu i Wielka Brytania wyjdzie ostatecznie z Unii Europejskiej w trzy lata po referendum. A co będzie potem, to że się jeszcze ukaże.
Elektorat nie kupił kosztownych obiecanek Corbyna ani jego niezdecydowanej postawy w sprawie Brexitu i darzy go historycznie najniższym zaufaniem dla szefa opozycji odkąd się przeprowadza sondaże w tej sprawie. Partia Pracy otrzymała 32% poparcia tracąc 55 mandatów i uzyskała najniższe poparcie wyborcze od roku 1935. Przy licytacji na niepopularność i na braku wierzytelności Corbyn znacznie prześcignął Johnsona. Dlatego Johnson mimochodem uzyskał podobnie wysokie poparcie do tego, które niemal 50 lat temu uzyskała pani Thatcher po zwycięstwie w Falklandach. Nic dziwnego, że niektórzy zwycięzcy kandydaci konserwatywni osobiście dziękowali Corbynowi za jego wkład w ich zwycięstwo.
Ze względu na zakończenie niepewności w sprawie Brexitu funt zyskał na wartości po ogłoszeniu wyników, ale przywódcy w świecie biznesu nie są zachwyceni tym zwycięstwem, bo woleliby, aby Wielka Brytania pozostała w Unii. Będą naciskać na rząd, aby postarał się trzymać jak najbliżej umowy celnej i przepisów unijnych, lecz nadchodząca wojna domowa w Partii Pracy i wynikająca z tego słabość partii opozycji w parlamencie może utrudnić wywieranie nacisku na rząd, aby utrzymał paralele z unijnymi regulaminami. Johnson będzie odporny na wszelkie naciski, ale jego zwycięstwo oznacza, że nie będzie też uzależniony od fanatyków twardego Brexitu we własnej partii.
Przed końcem stycznia zatwierdzi wyjście z Unii, ale w lutym przeprowadzi czystkę we własnym gabinecie i nie jest wykluczone, że postara się uzyskać poparcie od rozsądniejszych doradców niż ci, którzy dotychczas nim sterowali. Musi zacząć wprowadzać nowe inwestycje w szkolnictwie, służbie zdrowia i policji zapowiedziane w wyborach, załagodzić konfrontację ze Szkocją, która będzie dążyła do niepodległości, uregulować niejasne rozwiązanie umowy unijnej w Północnej Irlandii i rozpocząć negocjacje o umowy handlowe zarówno z Unią i z reszta świata, a szczególnie ze Stanami Zjednoczonymi.
Pytania, na które dotychczas nie było odpowiedzi, zostają, bo nowy premier kierował się dotychczas interesem swojej partii, a przede wszystkim działał na korzyść swojej własnej kariery. Po tym zwycięstwie Johnson, uwolniony od nacisków zewnętrznych, będzie mógł działać bardziej zgodnie z interesem państwa. Kierując się własną oceną, własnym doświadczeniem i własnymi uprzedzeniami, może ujawnić nową osobowość. Jako były burmistrz Londynu wykazał swoje liberalne, tolerancyjne, społecznie scalające oblicze i to może teraz wykazać ponownie. W tej sytuacji nie można wykluczyć, że ewentualny Brexit zmięknie, stosunki z Unią mogą być porównywalne do norweskich, a umowa z USA nie podważy potrzeby europejskich regulaminów chroniących środowisko i prawa robotników.
Pozostaje wciąż znak zapytania dotyczący przyszłej polityki imigracyjnej i tego, że przyszli przyjezdni, np. z Polski, nie będą podzielać uprzywilejowanego statusu Polaków przebywających tu obecnie. Natomiast Polacy tu zamieszkali, o ile załatwią dla siebie status osoby osiedlonej przed końcem roku 2020, będą mogli liczyć jeszcze na ochronę prawa unijnego na najbliższe siedem lat dla siebie i dla swoich rodzin. Nie będzie jednak łatwo. Mogą walczyć jeszcze z przepisami Home Office, a wielu zazna coraz większej dyskryminacji. Czy Johnson zareaguje na to, jak Johnson „londyński”, otwarty na wielokulturowość i stojący w jej obronie, czy jako Johnson „brexitowski” kwestionujący ich „rzekome przywileje”, tak jak mówił w trzy dni przed końcem kampanii wyborczej? Teraz trzeba będzie to skonfrontować, aby uzyskać wyjaśnienie, co do jego przyszłych stosunków do praw obecnych obywateli unijnych.
Wiktor Moszczyński