Z siedzenia w poczekalni u dentysty można się o życiu dowiedzieć więcej, niż z niejednego naukowego wykładu. I to z pierwszej ręki. Siedząca obok mnie młoda kobieta, Angielka, zagadnęła pierwsza. Czytałam jakieś swoje notatki na temat „Foodbanks”. Grzebałam w wycinkach gazet, układałam je na kolanach, przekładałam. Zapowiadało się długie czekanie, warto było zająć się czymś pożytecznym.
Od jakiegoś czasu nurtuje mnie coś, co ogólnie można by określić jednym tylko słowem – bieda. Bieda tu, w Wielkiej Brytanii. Kraju z pozoru tylko „mlekiem i miodem płynącego”. Przecież ta bieda rzuca się nam w oczy na ulicach, w bramach, w metrze, przy każdym wychodzeniu z Tesco czy Sainsburego. Przy kasach stoją pojemniki z napisem „Food Bank”. A w nich to, co miłosiernie w nie wrzucimy. Paczka makaronu, ryż, puszka z fasolką, herbata, mleko dla niemowląt. Wrzucimy, wyjdziemy, zapomnimy. Aż do następnej wizyty. Na jak długo starczy nam jednak tej hojności i gestu? Czy po piątym podarowanym makaronie, wyjdziemy już lekko zniecierpliwieni? Ach, niech ktoś inny tam coś dorzuci! Wszak „łaska pańska na pstrym koniu jeździ”. Nasze polskie przysłowia to skarb prawdziwy! Dla każdego coś miłego. Lub nie. Bieda i bezdomność to temat rzeka. I jak rzeka długi i szeroki. Też gdzieś się zaczyna. Może od czegoś nieznacznego, małego, niby niepozornego, ot, cienkiego strumyczka wydarzeń, który w miarę upływu czasu powiększa się, meandruje, rozlewa, nabiera impetu, wreszcie toczy z całą siłą, aby w końcu zniknąć z oczu obserwatorów i przepaść w głębinach. Kiedy myślę o biednych lub bezdomnych ludziach i ich losach, tak to właśnie widzę. Przecież kiedyś mieli chyba inne, lepsze życie. Co się z nim stało!?
Młoda kobieta opowiedziała mi historię, być może swoją własną (nie śmiałam zapytać) o małej zaniedbywanej dziewczynce, o trudnym dzieciństwie, o strachu, ucieczkach z domu, o dorastaniu, o mężczyźnie, który ją bił i poniżał, o utracie pracy i zdrowia, wreszcie o biedzie, która sprawila, że wstydząc się, aby ktoś jej nie rozpoznał, korzystała z Banków Żywności. Dzięki organizacjom istniejącym na terenie Wielkiej Brytanii, jej życie w końcu odmieniło się na lepsze. Skończyła studia, pracuje, ma małe skromne mieszkanko, z minimalną ilością mebli. W ogóle, jak mówi, wszystkiego ma mało. Nie przywiązuje się do rzeczy i do ludzi. Tak woli. Życie się niby poprawiło… skaza została. Jej opowieść poruszyła mnie bardzo. Pomyślałam, jak łatwe w porównaniu było i jest moje życie. Jak niczego w nim nigdy nie brakowało.
Wróciłam do domu i zaczęłam szukać informacji. Obraz wyłonił się niepokojący. W Wielkiej Brytanii kobiet żyjących w biedzie jest ponad 5 milionów. Mężczyzn 4.7 miliona. Statystyki pokazują też tendencję wzrostową. Na niekorzyść kobiet właśnie! Przytułki, do których mogły uciec przed prześladującymi je partnerami i znaleźć w nich schronienie, znikają w zatrważąjącym tempie. W przeciągu ostatnich ośmiu lat, w Anglii i Walii zamyka się co szósty taki dom. To bardzo dużo! Zasiłki, które przyznaje się parze żyjącej pod jednym dachem, dostaje tylko jedna z tych osób, co oznacza, że ta druga jest uzależniona od dobrej lub złej woli partnera. Łatwo tu o finansową przemoc. Okazuje się też, że 59 procent młodych ludzi nie ma dziś żadnych oszczędności, które w razie nagłej utraty pracy, pomogłyby się im utrzymać. Jeśli nie mają rodziców, do których przed biedą uciekną lub kolegów, którzy ich przenocują… grozi im ulica!
Biedne dzieci w angielskich szkołach to osobny temat. Znam nauczycielkę, która jeszcze niedawno takie dzieci przed lekcjami… myła! Bo brudne i zaniedbane, odrzucane były przez małych kolegów. Nikt nie chciał się z nimi bawić ani przy nich siedzieć. Nauczyciele w innej szkole, w sercu Londynu, (przecież niby bogatej metropolii świata!), dokarmiają biedne dzieci przynoszonymi przez siebie kanapkami. W przeciwnym razie byłyby głodne, aż do darmowego obiadu. A ten, wspominać będą po latach (jak mówi moja rozmówczyni) jako coś, co je nieprzyjemnie wyróżniało, upokarzało i stygmatyzowało. Miłosierdzie, jak widać też może byż źródłem cierpienia.
W Polsce nocą z 13 na 14 lutego 2019 roku, przeprowadzona została piąta edycja badania liczby osób bezdomnych. Doliczono się ich 30, 330! Niby o 3,000 mniej niż dwa lata wcześniej, ale cieszyć się nie ma z czego. Większość to mężczyźni. Ale i kobiet dużo – 4,000! Bezdomne były i dzieci, prawie 1,000. Zastanawia też długość tej bezdomności. Parę lat temu kończyła się po mniej więcej dwóch latach. Dzisiaj po pięciu, a nawet dziesięciu. Dawniej przyczyną bezdomności była eksmisja, wymeldowanie. Dzisiaj to konflikty rodzinne, uzależnienia, rozpad związku, zadłużenie i brak pracy. Jak łatwo przekroczyć można bezpieczną granicę tak zwanego „normalnego życia”.
Właśnie wróciłam z Sainsburego w naszym dostatnim, zielonym West Wickham. Przy wyjściu, oprócz pojemnika ratującego „pieski i kotki” i drugiego z napisem „Food Bank”, stała tuż za drzwiami kobieta z Afganistanu. Znamy ją od lat. Sprzedaje tu „Big Issue”. Angielski się jej trochę poprawił. Z szerokim uśmiechem, rozkładając ręce, wita nas entuzjastycznym: „Hał ar ju maj frenz?”. Przystajemy, rozmawiamy. I jak tu od niej nie kupić tego pisma… choć drugie identyczne mamy już w domu! Uczulmy się na biedę. I nie odwracajmy od niej oczu.
Ewa Kwaśniewska