W 2013 amerykański profesor antropologii kulturowej David Graeber opublikował na łamach radykalnego lewicowego pisma „Strike!” artykuł zatytułowany „O fenomenie pracy bez sensu”. Autor udowadniał, że wiele prac obecnie wykonywanych nie jest potrzebnych. Celem ataków były przede wszystkim popularne zawody, takie jak Public Relations, wiele prac sektora finansowego, doradczego i badań rynkowych.
Artykuł został przetłumaczony na 12 języków i wzbudził ogromną dyskusję na forach internetowych, a także wśród naukowców. Zareagowały przede wszystkim osoby, które uważają, że wykonują nikomu niepotrzebne zawody.
W 2018 ukazała się książka Graebera „Praca bez sensu. Teoria” („Bullshit jobs: a theory”, polskie wydanie 2019). Autor powołuje się na sondaż przeprowadzony przez YouGov. Otóż wynika z niego, że aż 37% na pytanie, czy wykonują pracę „mającą znaczenie”, odpowiedziało „Nie”.
Graeber, który uważany jest za „ideologicznego ojca” ruchu „Okupuj Wall Street”, w 2006 zaproszony został do Londynu, by wygłosić doroczny wykład im. Bronisława Malinowskiego w London School of Economics, od 2013 jest wykładowcą tej uczelni. Paradoksalnie, połowa absolwentów LSE zatrudnianych jest właśnie w zawodach uważanych przez Graebera za niemające sensu.
Swą książkę Graeber zaczyna od omówienia poglądów Johna Keynesa, który w 1930 przewidywał, że pod koniec XX wieku w krajach wysoko rozwiniętych gospodarczo, takich jak Wielka Brytania i USA, większość osób ze względu na postęp technologiczny będzie pracowała nie więcej niż 15 godzin tygodniowo. Tak się jednak nie stało, bo powstało zawodów niepotrzebnych, a wykonujące je osoby mają świadomość, że wykonują prace bez sensu.
Graeber definiuje dwa pojęcia: wartość i wartości. Wartość odnosi się do ekonomii, pozwala się policzyć i ocenić m.in. wartość sprzedawanych i kupowanych towarów. „Przekonanie, że rynek może zaniżać i zawyżać wartość – uważa Graeber – towarzyszy nam od bardzo dawna. Nadal stanowi nieodłączną składową naszego zdroworozsądkowego myślenia; w przeciwnym razie nikt nigdy nie mógłby powiedzieć, że go oskubano albo że trafiła mu się szczególna okazja. „Wartość – ciągnie swoje wywody dalej – pojawiaja się wtedy, gdy mówimy o przedsięwzięć, „w których ludzie otrzymują zapłatę za pracę lub ich działania są w inny jeszcze sposób ukierunkowane na zdobycie pieniędzy”.
Inaczej jest z wartościami. Prowadzenie domu i opieka nad dziećmi to ważna działalność – dlatego tak chętnie mówimy o wartościach rodzinnych. Są one także realizowane, na przykład, przez udział w akcjach charytatywnych, wolontariacie politycznym, czy przedsięwzięć artystycznych i jeśli nawet przyczynia się do zdobycia pieniędzy, czasem dużych pieniędzy, przez twórców i uczestników tych działań, to ich celem (przynajmniej w założeniu) jest propagowanie różnego typu wartości. Są one cenne dlatego, że nie można ich z niczym porównać. „Każdą z nich uważa się za unikatową, nieporównywalną z niczym – innymi słowy: za bezcenną”. Choć Graeber o tym nie pisze, to w ostatnich miesiącach liczne akcje mające na celu zwrócenie uwagi na zmiany klimatyczne pochodzą właśnie z dziedziny propagowania pewnych wartości, których cena jest trudna do policzenia.
To rozróżnienie jest ważne w odniesieniu do pracy. Osoby zatrudnione na różnych stanowiskach wiedzą ile za swoją pracę otrzymują, czyli ma ona wymierną wartość. Inna jest kwestia, gdy je spytać o znaczenie tego, co robią. Okazuje się, że wiele osób jest przekonanych o wykonywaniu prac niemających żadnej wartości. Czy można uznać, że ktoś pracujący w telemarketingu i zadający tysiącom ludzi pytanie o to co kupili, po co i czy są z tego zadowoleni, ma jakieś znaczenie społeczne? Wiele osób po obydwu stronach telefonu, zarówno tych zadających pytanie jak i na nie odpowiadających, odpowie jednoznacznie „Nie”. Podobnie jest z roznosicielami ulotek, zarówno reklamujących pewne wydarzenia artystyczne jak i partie polityczne. Mają one znaczenie jedynie dla tych, którzy zlecili te zadania, bo mogą zwiększyć liczbę odbiorców.
Keynes nie był pierwszym, który przewidywał, że z upływem czasu zmniejszy się zapotrzebowanie na pracę ludzką. Znacznie wcześniej zrobił to William Morris. W utopii „Wieści znikąd czyli Epoka spoczynku” opisuje świat, w którym posiadanie pracy jest przywilejem, a w wolnym czasie ludzie wyżywają się w wykonywaniu działań artystycznych i pomaganiu innym. Morris, w przeciwieństwie do Gaebera, wierzył w wartości i więzi społeczne.
Dlaczego o tym wszystkim piszę właśnie obecnie, gdy tematem dnia jest koronawirus? Właśnie z tego powodu. Jak mi się wydaje, jednym ze skutków ogarniającej świat epidemii będzie potrząśnięcie rynkiem pracy. Kogo najłatwiej wysłać do domu, by albo pracowali stamtąd, albo w ogóle zaniechali działalności? Osoby wykonujące prace bez sensu. Czy gdy epidemia się skończy będą mieli do czego wrócić? Czy politycy zrozumieją, że upieranie się na zatrudnianiu ludzi w pełnym wymiarze godzin jest w świecie coraz szybciej rozwijającej się Sztucznej Inteligencji taką samą utopią jak wizja świata stworzona przez Williama Morrisa? Być może należy poprzestać na tym, że trzeba płacić za krótszą pracę tygodniową tyle, aby ludzie mogli (mówiąc w kategoriach wartości) godnie żyć lub też – jak postulują to coraz częściej niektórzy naukowcy – płacić ludziom minimalną pensję obywatelską podobną do obecnie wypłacanej emerytury. Wtedy tylko ci, którym zależeć będzie na lepszym życiu, wyższych zarobkach i pracy dającej zadowolenie będą się o nią ubiegać. Jest jednak druga strona tego medalu: trzeba nauczyć ludzi co robić w wolnym czasie. A wcale nie jest to proste, bo od najmłodszych lat dzieci wychowywane są w przekonaniu, że praca zawodowa wyznacza pozycję w społeczeństwie i decyduje o tym, czy są wartościowymi czy nie obywatelami.
Julita Kin