Świat ogarnęła panika, wywołana rozprzestrzeniającą się nową grupą, wywołaną koronawirusem. Panika objawia się w różny sposób: wykupywaniem żywności na niespotykaną wcześniej skalę, a także innych produktów, które „mogą się przydać”, ale także wieloma teoriami spiskowymi.
Teorie spiskowe pojawiają się najczęściej wtedy, gdy jakieś wydarzenie jest trudne do wytłumaczenia. Wtedy pojawia się niepewność i lęk. To zjawisko występowało zawsze odkąd ludzkość zaczęła myśleć i starała się znaleźć łańcuch przyczynowo-skutkowy. Najważniejsze jest „ustalić praprzyczynę”, a później wszystko układa się „logicznie”. Znamy wiele takich przykładów z dawnej i nie tak dawnej przeszłości. Ileż razy słyszałam, że gen. Władysław Sikorski i jego towarzysze podróży nie zginęli w wyniku katastrofy, ale zostali zamordowani. Przez kogo? Tu wersje słyszałam różne: rozkaz wydał Stalin, Churchill lub ktoś z Polaków. W tym ostatnim przypadku lista potencjalnych zabójców była różna. Przed wielu laty jeden z czytelników „Dziennika Polskiego” co jakiś czas dzwonił do redakcji i obwieszczał, że „ma dowody” – zamachu dokonał hrabia Ludwik Łubieński. Nie chciał z tymi „dowodami” przyjechać do redakcji. Opowiadał to wszystkim, którzy byli gotowi go słuchać. Po jego śmierci spytałam wykonawcę testamentu, czy znalazł w domu zmarłego jakieś dokumenty na temat katastrofy w Gibraltarze. Nie było żadnych. Nawet sekcja zwłok dokonana w Polsce w 2008 na wniosek Instytutu Pamięci Narodowej, zgodnie z którą zgon generała nastąpił wskutek obrażeń wielonarządowych, typowych dla ofiar wypadków komunikacyjnych lub upadku z wysokości nie uspokoił podejrzliwych. IPN nadal prowadzi śledztwo, by ustalić, czy do katastrofy nie doszło na skutek sabotażu. Jak do tej pory wyników śledztwa nie ma. Powód? Ponoć „dowody” znajdują się w archiwach królewskich, a Elżbieta II nie chce ich ujawnić.
Do prze najróżniejszych teorii na temat przyczyn katastrofy smoleńskiej nie chcę wracać. Żadna z nich – przynajmniej dla mnie – nie była przekonywująca. Usłyszałam też tłumaczenie, że wyjaśnić się sprawy nie da, bo „wszelkie dowody zostały szybko usunięte”. Nie wiadomo przez kogo.
A kto „zamordował” Stalina, Lenina, Napoleona i pomógł Hitlerowi uciec tuż po wojnie do Argentyny? Wersji jest wiele. Wszystkie są tak samo „wiarygodne”. Zwolenników teorii spiskowych zachęcam do oglądania filmów telewizyjnych z cyklu „Forbidden History” – choć niczego nie wyjaśniają, to dobrze się je ogląda.
Revenons à notre mouton! – jak mówią Francuzi, czyli wróćmy do pandemii wywołanej koronawirusem. Zależnie od tego kto jest autorem „fake newsa” wirusa wyhodowali: Amerykanie w wojskowym laboratorium, aby osłabić Chiny, albo wywołać wojnę z Rosją, albo zrobili to Chińczycy, aby wzmocnić pozycję rządu chińskiego w relacjach z Amerykanami i osłabić siłę USA. Według jednych, to amerykańscy żołnierze wypuścili „dżina z butelki” w chińskim mieście Wuhan (skąd się wzięli), według innych – wirus „uciekł” z laboratorium w pobliżu tego miasta. Chińskie badania „finansował” komunistyczny reżim, a amerykańskie Bill Gates, George Soros lub Michael Bloomberg. Wyznawców teorii spiskowych zachęcam do wydłużenia listy, znienawidzonych kandydatów jest z pewnością sporo.
Można uśmiechnąć się, choć sytuacja do śmiesznych nie należy. Najgorsze jest to, że w sytuacji niepewności znaleźli się politycy, którzy zamiast uspokajać nastroje społeczne sprzyjają rozpowszechnianiu się najbardziej nieprawdopodobnych teorii i wyliczają winnych. Z pomocą tym, którzy uważają, że to Amerykanie wyprodukowali nową „broń biologiczną” przyszedł Robert Redfield, dyrektor amerykańskiego Centrum Kontroli Zapobiegania Chorobom – podczas spotkania w Kongresie USA stwierdził, że kilku Amerykanów, o których do tej pory myślano, że zmarli wskutek zwykłej grypy, mogło umrzeć przez niezidentyfikowanego koronawirusa. To oświadczenie natychmiast podchwycił Zhao Lijian, zastępca dyrektora generalnego Departamentu Informacji chińskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, według którego jest to „dowód” na to, że koronawirus powstał w laboratoriach amerykańskich. Łańcuszek poszedł dalej: rząd w Teheranie, który początkowo starał się zaniżać liczbę zachorowań, podał oficjalnie, że za epidemię odpowiadają Amerykanie i polecił obywatelom instalowanie na smartfonach aplikacji AC19, która łatwo pozwalała rozróżnić objawy przeziębienia od objawów zarażenia koronawirusem. Aplikacja rozeszła się po całym świecie. Cel tego zabiegu jest oczywisty – zbieranie danych wywiadowczych. Za pomocą telefonicznej aplikacji wirusa zidentyfikować się nie da.
Do tej „zabawy” włączyli się Rosjanie. Wiele nieprawdziwych informacji rozpowszechnianych jest za pośrednictwem rosyjskich „trolli” internetowych. Jednocześnie stacja telewizyjna Russia Today, która z jednej strony podaje fałszywe informacje, z drugiej zaprzecza temu, że Rosjanie stoją za ich rozpowszechnianiem, a przy okazji chwali Kreml za działalność prewencyjną, czego dowodem ma być niska liczba zachorowań.
A skąd wziął się koronawirus? Do tej pory nie wiadomo. Podobno ze świata zwierzęcego, a mówiąc dokładniej pojawił się u nietoperzy genom koronawirusa jest w 96% zgodny z tym, jakie noszą te zwierzęta. W jakiś sposób następnie dostał się do innych zwierząt, a od nich na ludzi? Nie wiadomo. Podobnie było z SARS-em, wirusem, który wywołał zbliżoną do obecnej epidemię w latach 2002-2003, choć tamta miła znacznie mniejszą skalę. Nie jest jednak prawdą – jak gdzieś przeczytałam – że pierwszy pacjent zrażony koronawirusem zachorował po zjedzeniu zupy z nietoperza. Koronawirus przenosi się drogą kropelkową, a nie pokarmową.
Jak do tej pory nie ma skutecznych leków ani szczepionki. Jedyny sposób, by nie zachorować, to trzymanie się z daleka od innych ludzi i przestrzeganie higieny. Nie należy też za prezydentem Trumpem powtarzać, że to „chiński wirus”. Mam pod tym względem bardzo polskie skojarzenia.
Osobiście nie przeszkadza mi areszt domowy. Lodówkę i spiżarkę mam dobrze zaopatrzoną, a pełne półki książek, które czekały czasem przez lata na „lepsze czasy” zapewniają mi dobrze spędzony czas. Będzie gorzej, gdy poprawi się pogoda, a ja – jak wielu innych z grupy podwyższonego ryzyka – będę musiała siedzieć w domu przez 12 tygodni. Mam nadzieję, że wyrok zostanie skrócony.
Katarzyna Bzowska