Paweł, student matematyki na Cambridge, w Wielkiej Brytanii od trzech i pół roku.
Dlaczego jesteś teraz w Polsce?
Kiedy dowiedziałem się, że uniwersytety w Anglii się zamykają, a loty do Polski, i to te rządowe, kończą się, zdecydowałem, że wolę wrócić. Siedzę w kwarantannie i czuję się trochę jak król, bo rodzina się mną bardzo dobrze zajmuje, dostarcza jedzenie. Najbardziej doskwiera mi fakt, że nie mogę biegać — absolutnie najdłuższą możliwą trasę po działce wydeptałem już kilkadziesiąt razy.
Jaka jest sytuacja innych studentów w związku z epidemią?
Mój uniwersytet zamknął się dopiero 20 marca. Matematycy na Cambridge mają wykłady w pierwszych dwóch trymestrach – trzeci jest zarezerwowany na naukę do egzaminów. Właśnie skończył się drugi trymestr, dlatego nie ucierpieliśmy, jeśli chodzi o wykłady. Inne kierunki są w gorszej sytuacji — na przykład pracy w laboratorium nie da się odtworzyć online.
Największym problemem jednak okazały się egzaminy. W Cambridge na matematyce nie ma żadnych ocen w ciągu roku poza końcowymi egzaminami (może poza pojedynczym projektem/esejem). Do tego egzaminy są komparatywne — ocena zależy od tego, jak ci poszło względem innych. Łatwo się domyślić, że ludzie traktują je bardzo poważnie.
„Egzaminy odbędą się na platformie Moodle, w formie bliskiej tej, jaka ma miejsce co roku” – zaproponował wydział. Ludzie się wściekli. Taki rodzaj egzaminu – trzy godziny na każdy test – wymaga najwyższego skupienia, który ciężko osiągnąć w domu, przejmując się tym, czy internet zadziała, mając dookoła rodzinę i przede wszystkim przestrzeń, w której człowiek czuje się… zbyt komfortowo. Do tego studenci są teraz w piętnastu różnych strefach czasowych. Gdyby wszyscy byli jednakowo pokrzywdzeni, byłoby to bardziej znośne. Jakby tego było mało, oszukiwanie na takim egzaminie jest stanowczo zbyt proste.
Zbuntowaliście się?
Zaproponowaliśmy kilka innych rozwiązań, od dania wszystkim zaliczenia (tak się stało ze studentami medycyny, ale to dlatego, że wysyłają ich od razu na front), przez 48-godzinne egzaminy open book z trudnymi zadaniami, do zamiany egzaminów na eseje. Wydział podziękował za propozycje i uprzedził, że rozwiązanie musi być realistyczne pod względem ilości pracy dla egzaminatorów oraz zgodne z wytycznymi stworzonymi przez cały Uniwersytet.
A co się działo na Uniwersytecie?
Polscy studenci w UK zareagowali ciekawie. Powstało mnóstwo podziałów, na przykład o to, który kraj ma lepszą strategię. Większość uważała, że Polska, bo priorytetyzuje bezpieczeństwo obywateli, na co druga część odpowiadała, że nie wiadomo, na ile skutecznie, za to ogromnym kosztem ekonomicznym. Drugi podział dotyczył decyzji – zostać (prawdopodobnie na dłużej niż przerwa między trymestrami) czy wracać do Polski. Być blisko rodziny czy mieć jak najlepsze warunki do nauki (aka zostać). Trzeci podział pojawił się wokół bezpieczeństwa. Kilka osób przestało chodzić do centrum, a jeśli już, to tylko zakrywając twarz buffem i szalikiem. Inni, cytując statystyki korzystne dla ludzi młodych, nie przestali chodzić na imprezy. To wszystko dużo mówi o ludziach.
Do których z tych poglądów było ci najbliżej?
Byłem niezdecydowany do 19 marca. Większość argumentacji miała moim zdaniem dużo ‘dziur’. Na przykład argument, że lockdown jest bez sensu, jeśli po jego zniesieniu będziemy mieli taką samą liczbę zakażeń (a tak sugeruje raport grupy WHO na Imperial College). Albo inny argument, że śmiertelność skacze w górę jak tylko liczba potrzebujących hospitalizacji przekroczy możliwości przepustowe szpitali. Znam człowieka, który 30 lat prowadził dobrze prosperujące restauracje, a teraz traci 25 tysięcy funtów tygodniowo, przez social distancing. Temat jest zdecydowanie skomplikowany.
Przekonałem się ostatecznie do strategii Polski. Jest sensowna, gdyż teraz potrzeba nam ponad wszystko CZASU. Czasu, żeby dowiedzieć się więcej o wirusie, czasu, żeby naukowcy stworzyli lepsze metody leczenia choroby. Czasu, żeby wyszkolić więcej medyków, wyprodukować więcej respiratorów, maseczek i rękawiczek. Czasu, żeby epidemiolodzy i ekonomiści stworzyli dokładniejsze modele. Wiadomo, że ten sam czas zabije dużo biznesów, sporo osób straci pracę, a kilka banków przez to zbankrutuje — ale możemy tymczasowo ponieść ten koszt, żeby wiedzieć lepiej, w jakiej jesteśmy sytuacji.
Wierzysz w szybki powrót do normalnego życia?
Absolutnie nie wiadomo. Dwie pesymistyczne odpowiedzi to w czerwcu (jeśli wirus będzie zarażać bez przeszkód) lub nigdy (jeśli się okaże, że wirus jest jak grypa, wraca co roku w nieco innej formie). Optymistycznie — za miesiąc, dwa, jeśli uda nam się przejąć kontrolę nad rozwojem epidemii, tak jak zrobił Singapur.
Rozmawiała: Zuzanna Muszyńska