Kilka dni przed majową domówką wpadł do mojej e-skrzynki taki list: „W ramach marzeń i planów robiliśmy sobie wczoraj przy ognisku nasze własne. Na przykład podróż trasą: Lubniewice – Wojcieszów w Sudetach Zachodnich – Boguszowa. Stamtąd wycieczki krajoznawcze po Beskidach – domek Szept w Bieszczadach – może nawet Ustrzyki Górne. A to nie koniec, bo z Bieszczadów blisko na Słowację, czyli do Malej i Vlkiej Trny, gdzie winnice i piwniczki tokajowe… Takeśmy sobie marzyli. A może chcielibyście z nami się wybrać w tę podróż? Jeśli tak, to może z tej Słowacji jeszcze do Chorwacji ruszyć? Nie byliście wszak! A warto.”
Z Hanią i Jankiem, którzy lubią pomarzyć przy ognisku, byliśmy w zeszłym roku w ich ukochanym Kazimierzu Dolnym. Oni gościli jedną jesień wcześniej u nas w Londynie oraz w naszej ukochanej Szkocji. Hania musiała w tym celu przełamać swój lęk przed lataniem. Chyba nie żałowała decyzji. Czy my przełamiemy nasze opory, gdy nastanie „nowa normalność”? Czy będziemy jeszcze kiedykolwiek marzyć, planować, a potem przekuwać marzenia w czyny i latać? Pomijając niepewność, czy będzie nas na to stać – podróże samolotem są numerem jeden na mojej liście rzeczy do niezrobienia po zakończeniu lockdownu.
Od kilku tygodni nasze jedyne okno na świat obejmuje panoramę Londynu, sięgającą od Forest Hill po zatopione w powodzi zieleni Blackheath. Widok ten zmienił się nie do poznania. Niebo zapełniły pijane ze szczęścia ptaki zamiast uskrzydlonych metalowych olbrzymów. Znad Heathrow, najodleglejszego punktu miasta, nieliczne samoloty wzbijają się ostro w górę w idealnej ciszy. Świat w niej zatopiony jest ledwie rozpoznawalny. Mogłabym policzyć okna w budynkach, o których wcześniej nie wiedziałam, że istnieją w zasięgu mojego wzroku. Ich rozmazane kontury pochłaniało dotychczas nieczyste powietrze.
Trochę na prawo wystaje ponad linię horyzontu czubek Sharda w centrum miasta. O widoku na Sharda nie śmieliśmy nawet marzyć. Może i dobrze, że go nie było – gdyby deweloper znalazł dowody jego istnienia, mieszkanie kosztowałoby więcej. Tymczasem kościelna wieża Św. Michała i Wszystkich Aniołów w Blackheath zyskała bliźniaczo podobną do siebie igłę, tyle że ta Shardowa oddalona jest od nas aż o 10 km. Według przewodników powinna być widoczna w słoneczne, jasne dni z odległości 40 km, czyli spoza granic miasta. Chyba zapomniano dodać, że to pomiar uwzględniający bardzo czyste miasto.
W Londynie jest aż sześć lotnisk, za to „tylko” 2,6 mln samochodów. Każdy autobus „zdejmuje” z ulic 40 aut osobowych. Wymuszony pandemią lockdown pokazał, jak szybko można zmniejszyć toksyczność powietrza o 50 proc.
Pierwsza jaskółka nowej normalności, odgórnie i usilnie rymowanej ze starą, pojawiła się na niebie 1 maja. Zamiast ptaków obudził mnie o świcie ryk samolotu – to WizzAir wznowił połączenia z Luton. Zapłakałam w poduszkę z bezsilności, choć nie jestem naiwna i wiem, że jedna dobrowolnie uziemiona kobieta nie uczyniłaby ziemi zdrowszą ani piękniejszą. Potrzeba na to zgody wielu, bardzo wielu z nas, co również wpisałam na moją listę.
Nie narzucać innym swoich przekonań. Pandemia koronawirusa, temat globalny i uniwersalny, sprawiła, że na mapie ludzkości pojawiły się kolejne kreski wyznaczające granice pomiędzy „my” i „oni”. W mediach (anty)społecznościowych, jak niektórzy lubią je nazywać, zrobiło się tłumniej i głośniej, odwrotnie proporcjonalnie do wyludnionych ulic. 5G, szczepionki, lockdown, wolność, (nie)równość, klaskanie jako wyraz solidarności, ale też susza, a w Polsce oczywiście szyte na bieżąco – niczym antywirusowe maski – wybory. Od lat ćwiczymy mylenie faktów z domysłami, haseł wyborczych z obietnicami, wyważonych komentarzy z chamskimi odzywkami. Niech więc tu, gdzie siedzę i piszę, zacznie się zmiana, teraz. Ja, ty, on, my, wy, oni – wszyscy pamiętamy, co to dobra rozmowa. Jak to jest, kiedy mówi się, co się myśli, po czym zadaje pytanie: „A ty – co o tym sądzisz?”. Czy nie po to się spotykamy – żeby się wzajemnie usłyszeć?
Nie wiem, ilu rozmówców zgodziłoby się ze mną co do próby nielatania. Fejsbuka ostatnio unikam, rozmawiam głównie z rodziną. Wiem, że Warren Buffet sprzedał ze stratą akcje kilku dużych linii lotniczych, a nasz rodzimy Gołębiewski zastawił prywatny majątek pod hotele-giganty, niewiarygodnie zadłużone, zajmujące najpiękniejsze zakątki Polski. Dla tych ludzi jesteśmy tylko liczbami. Nie ma w ich świecie miejsca na taki banał jak poezja natury. Pisząc te słowa, podczytuję na boku wiersze Leśmiana. Trudno o lepszy pomocnik, gdy chce się napisać o przyrodzie. Trzymam w dłoni „Źdźbło czasu” i myślę, że trzymam je naprawdę. Tłumacząc na język Gołębiewskich i Buffetów – czas w ostatnich tygodniach stał się mocną walutą, być może walutą naszych czasów. Dawno nie czułam się tak bogata, jak przebywając w domu z rodziną, bez widma zbliżającego się końca – świąt, urlopu, weekendu. Dawno nie było mnie stać na tak wielką inwestycję w jednym z najlepszych banków – domowym, rodzinnym. Ten inny, rozmajony na zielono, za szybą, czeka na długotrwały wkład nas wszystkich. A co Państwo sądzą o agresywnym inwestowaniu w przyszłość, polegającym na lataniu rzadko lub prawie wcale?
Na mojej liście znalazło się jeszcze postanowienie, żeby nie odpuszczać. Tak jak bliskim i znajomym należy się wyrozumiałość, tak politykom, dla których jestem tylko liczbą, trzeba patrzeć na ręce i mówić głośno, co się myśli. Z końcem czasu zarazy powinien skończyć się czas dwóch równoległych światów, w których oni swoje, a my swoje. Nikt im za to nie płaci. Pewnie, nie o to chodzi, żeby z polityka robić magika, a z miasta wieś. Wystarczy lepsze miasto. Warto rozmawiać, jak miałoby wyglądać, żeby dało się w nim żyć lepiej niż dotychczas.
Nie wiem, kiedy usiądziemy przy ognisku z Hanią i Jankiem. Wiem, że jakoś przemierzymy ten świat, by się z nimi spotkać. Sposób się znajdzie, czas podpowie. Dobry, skrzydlaty czas.
Zuzanna Muszyńska