Kilka dni temu braliśmy udział w pogrzebie. „Włóżmy przynajmniej eleganckie buty!” – powiedziałam do męża. Już przecież Wyspiański nakazywał „trza być w butach na weselu!” Pogrzebów (nawet tych wirtualnych!) w przerażającym czasie zarazy też to dotyczy! A więc ubraliśmy się „odpowiednio” i… zasiedliśmy przed ekranem komputera.
Boże! Co to za czasy! Kochaną i przez wszystkich szanowaną panią Kazię Brzeską TAK będziemy żegnać?! Nie w naszej parafialnej kaplicy, nie w tym jej polskim „królestwie”, które tu przed laty, z mężem i wieloma innymi, założyli?! Nie wśród gromady przyjaciół i znajomych?! Jakże to tak?! Ale jak mówią Anglicy: „desperate times call for desperate measures”. Trzeba się dostosować i docenić, idącą nam nagle z odsieczą, technologię.
Pozwoliła nam bowiem „brać udział” w tej smutnej uroczystości i, jak powiedział przy trumnie matki, jeden z jej synów: „wirtualne spotkanie jest lepsze, niż żadne spotkanie”. Kamera połączyła rodzinę rozsianą po świecie, znajomych, przyjaciół i parafian, którzy z panią Kazią od lat społecznie pracowali. Było ich wielu, bo i wiele się w tej prężnej społeczności działo! Polskie, barwne życie, na pełnych obrotach, wśród oddanych i solidnie tu pracujących ludzi. „Koło Pań”, któremu niezmordowanie przewodziła Pani Kazia, ma na swoim koncie niejedną parafialną uroczystość. Piekło się tu i gotowało, nakrywało do stołów i zbierało, mieszało w bigosach i dokwaszało barszczyki, lepiło pierogi i smarowało kanapeczki, zwoziło, wnosiło, wynosiło, kroiło i układało na półmiskach. Potem zmywało i chowało. Do następnego razu. A kto tu u nas nie jadał? Kto nie bywał? Nawet Lech Wałęsa (co zostało odpowiednio uczczone, wmurowaną pamiątkową tablicą). A w tej wiecznej i radosnej bieganinie… Pani Kazia. W loczkach, koralikach i niebieskiej sukience. Nasz chór „Ave Verum”, który z tej właśnie Parafii (Norwood – Crystal Palace) się wywodzi, nie mógł więc nie być przy jej trumnie! Żegnaliśmy kogoś, kto był nam bliski, z kim i nasze społeczne życie było tu związane od wielu, wielu lat. Rozległo się więc serdeczne śpiewanie, i choć nas, chórzystów, osobiście tam nie było….to jednak „jakoś” byliśmy.
Życie pani Kazi, choć przecież jej własne i osobne, jest jak narodowa kalka, przez którą powielają się losy tysięcy naszych Rodaków. Wojna, deportacja, głód, śmierć, Wielka Droga, Tanzania, Persja, Afryka, wreszcie Kornwalia i Londyn. Z Polski wywieziono małą dziewczynkę, do Anglii dotarła 21 letnia młoda kobieta. I zaczęło się budowanie życia, które podtrzymywały, jak powiedzieli synowie, trzy filary: rodzina, wiara i polska społeczność. A Fundamentem dla tych filarów była zawsze ciężka praca. Mozolna i bez wytchnienia. Marzenie, aby w południowym Londynie rozkwitło polskie życie – spełniło się. A my, którzy do tej Parafii dotarliśmy znacznie już później, mogliśmy z tego wspólnego dobra korzystać. Zawdzięczamy wiele tym naszym seniorom – pionierom. Byli trochę jak „Pilgrim Fathers”. Też zaczynali od zera. I też z taką samą determinacją.
Odchodzą ludzie, którzy tworzyli tu barwną i wyrazistą mozaikę: osobowości, charakterów i talentów. Robi się coraz puściej. Czasem wydaje się, że tych pustych miejsc nikt, ani nic, nie wypełni. Tak jednak nie jest. Przychodzą przecież kolejni. Już inni. Coś wyrzucą, coś przechowają, coś zepsują… coś zreperują! Zrobią po swojemu. Inaczej. Bo takie są koleje rzeczy. I tak musi być. Trzeba tylko mieć nadzieję, że jednak mądrze i rozważnie wykorzystają te same… fundamenty. Bo te, są po prostu dobre. I trwałe! Tym się pocieszajmy, w smutnych dniach żałoby. A jak się ten zwariowany czas, w którym teraz trwamy, wreszcie zakończy, wracajmy czym prędzej do naszej polskiej krzątaniny. No bo przecież… „póki my żyjemy”?!
Ewa Kwaśniewska