Ania, nauczycielka angielskiego i kompetencji akademickich na wyższej uczelni w Glasgow; o wirusie usłyszała w styczniu od swoich studentów.
Kiedy zaczęły się dla ciebie czasy zarazy?
O wirusie usłyszałam już w styczniu od studentów. Większość z nich pochodzi z Azji Południowo-Wschodniej. Każde zajęcia zaczynałam od pytań o ich rodziny i przyjaciół; to młodzi ludzie, z daleka od domu. Uczeń pełen zmartwień nie jest w stanie się skoncentrować. Z tygodnia na tydzień wiadomości stawały się coraz poważniejsze. Zdarzyło się raz lub dwa, że przegadaliśmy całą godzinę lekcyjną. Pojedyncze osoby zaczęły przychodzić w maskach. Kolega prosił, by ich nie nosić, nie siać paniki. Byłam przeciwnego zdania.
Studenci spotykali się z zaczepkami na ulicy z powodu masek. Pod koniec lutego zaczęli zadawać pytania o lekceważący stosunek do wirusa wśród społeczeństwa brytyjskiego. Krytykowali brak działań rządu. Tłumaczyłam, ale ogólnie nie zajmowałam stanowiska, bo po cichu się z nimi zgadzałam.
Podjęłaś jakieś kroki, wiedząc o tyle wcześniej niż większość z nas, co się szykuje?
Postanowiłam, że do Polski na Wielkanoc nie pojadę. Za duże ryzyko dla mnie, a przede wszystkim dla rodziców. Mama pogodziła się z moją decyzją. Na początku marca złapałam przeziębienie – po raz pierwszy w karierze wzięłam chorobowe. Tydzień po tym kolega z pracy oświadczył, że chyba ma wirusa. Dzień wcześniej miał konsultacje ze studentami. Nie odwołałam swoich zajęć, poszłam uspokoić studentów. Całe szczęście, bo większość była przerażena. To były nasze ostatnie zajęcia. Trzy dni później wprowadzono lockdown. Odetchnęłam z ulgą.
Twoja grupa zawodowa może pracować z domu – masz dzięki temu mniej zajęć?
Mam ręce pełne roboty; właściwie mam więcej pracy niż normalnie. W przeszłości pracowałam zdalnie, uczyłam online i szkoliłam nauczycieli w wykorzystaniu technologii. Mam magisterkę z edukacji cyfrowej, więc nie miałam żadnych problemów z przejściem w kilmaty Zooma, Messengera czy Teams. Bułka z masłem. Wykańczał mnie jedynie początkowy maraton zebrań online, maili typu operacyjnego.
Jak funkcjonuje wirtualna sala wykładowa?
Studentów podzieliłam na małe grupy, ustaliłam tematy zajęć. Niektórzy otworzyli się – szare myszki, które w klasie siedziały cicho, nagle zaczęły się udzielać, a nawet błyszczeć. Niesamowita metamorfoza.
A jak czuje się nauczyciel w lockdownie?
Jestem osobą introwetyczną, lubię własne towarzystwo oraz książki, sztukę, filmy. Lubię ciszę. Zmniejszony ruch, zwolnione tempo wpływają na mnie kojąco. Mogę pracować wtedy, kiedy jestem najbardziej produktywna. Nikt mi nie patrzy na monitor, nie żebym miała coś do ukrycia – po prostu sytuacje kontroli stresują mnie. Przy biurku jestem na czas. Ubrana, choć bez makijażu. Za oknem widzę zieleń, słyszę ptaki, to nastraja do pracy. Czas płynie szybko. Robię przerwy, zwracam uwagę na to, jak siedzę, żeby nie skończyć z bólem kręgosłupa.
Nie zapominasz o nasłonecznianiu się?
Codziennie obowiązkowo idę na spacer, poznaję na nowo okolicę. Obserwuję przyrodę – pączki, za chwilę liście. Patrzę na tętniące życie i nie mogę uwierzyć, że w powietrzu szaleje wirus. Patrzę na drzewa, które niejedno przetrwały. To napawa spokojem. Regularnie zabieram aparat i fotografuję. Wybieram się w miejsca, w które normalnie bym się nie zapuściła. Intrygują mnie klimaty industrialne. Fotografią bawię się od dawna, ale tak na poważnie zajmuję się nią od kilku miesięcy. Jest we mnie teraz więcej uważności i determinacji. Eksperymentuję. Widzę, jak się rozwijam, i sprawia mi to przyjemność. Łażenie i fotografowanie pozwala mi zapomnieć o rzeczywistości.
Nie tęsknisz do ludzi?
Przy okazji spacerów poznałam moich sąsiadów, codziennie ucinamy sobie pogawędkę. Sąsiad podarował mi nasiona kwiatów, więc posiałam na balkonie mikrołąkę. Na parapecie w kuchni kiełkują zioła. W spiżarce mam zapas konserw i przetworów – tak mnie wychowano, że zapas musi być. Częściej dzwonię do rodziców, jak na razie dają sobie radę i są zdrowi.
A może teraz jest lepiej niż „normalnie”…
Jest ok. I powtarzam sobie, że będzie ok. Jestem w uprzywilejowanej sytuacji, mam bezpieczeństwo zawodowe i finansowe. Nawet jeśli wszystko wróci do normy, będę wnioskować o pracę z domu do połowy września.
Czyli wszystko ok i niech tak zostanie?
Są jednak małe zmiany. Nigdy nie byłam pedantką, a teraz mam wszystko ładnie poskładane, talerze pozmywanie niemalże od razu. Jakaś mania natręctw się rozwija. Widzę to jako potrzebę kontroli nad czymś, ujarzmienia niepewności. Często budzę się w nocy i odczuwam napięcie. Strach o przyszłość. Żyję w bańce, ale ona jest krucha. Myślę, że nie wrócimy już do tej normalności sprzed lockdownu. Ostatnio wpadło mi w ucho hasło liminalności. Tego czasu ‘pomiędzy’. Nie wiadomo, co odkryjemy po drugiej stronie. Nie będę bawić się w zgadywanie, czy to coś będzie lepsze czy gorsze. Na pewno będzie inaczej.
Rozmawiała: Zuzanna Muszyńska