Formalnie Brexit stał się faktem 31 stycznia 2020 r. Jesteśmy w połowie roku przejściowego. Pandemia spowodowała, że Brexit zszedł na daleki plan. Życie powoli wraca do normy. Wraca też Brexit, a mówiąc konkretnie – negocjacje o przyszłych stosunkach między Wielką Brytanią a Unią Europejską.
W ubiegłym tygodniu odbyła się czwarta runda negocjacji i jak było do przewidzenia nie odnotowano postępu. Obie strony – Wielka Brytania i Unia Europejska – oskarżają się nawzajem. To, że negocjacje będą trudne, było do przewidzenia po wymianie listów między głównymi negocjatorami, która miała miejsce w połowie maja po zakończeniu trzeciej rundy bezowocnych rozmów.
David Frost pisał: „Nie możemy zrozumieć, co takiego powoduje, że tylko Wielka Brytania jest wśród unijnych partnerów niegodna propozycji sprawdzonych układów o wolnym handlu. Mam nadzieję, że w nadchodzących tygodniach Unia zastanowi się nad rozwiązaniami, które pozwolą pójść do przodu. Odpowiedź Michela Barnier była taka, jakiej należało się spodziewać: „Nie może być żadnego automatyzmu w przyznawaniu korzyści, które Unia mogła w odmiennym kontekście i okolicznościach przyznać często całkowicie różnym partnerom. Biorąc pod uwagę bliskość geograficzną i daleko posuniętą współzależność gospodarczą, musimy uzyskać poważne gwarancje co do warunków równej konkurencji, aby zapobiec naruszeniu równych warunków wymiany”.
W wywiadzie udzielonym „Sunday Times” (31 maja br.) Michel Barnier zarzuca brytyjskiemu rządowi, że próbuje odejść od deklaracji politycznej podpisanej w ub. roku, przez Borisa Johnsona i przyjętej przez rządy wszystkich państw należących do UE. Podczas konferencji prasowej po zakończeniu czwartej rundy negocjacji Barnier powiedział, że w odniesieniu do deklaracji Unia chce zachować status quo, a Londyn chciałby wszystko zmienić. Warto pamiętać, że wynegocjowanie zapisów zmienionych w odniesieniu do pierwszej wersji przyjętej przez Theresą May sprawiło, że parlament brytyjski zaakceptował po wielu miesiącach jałowych sporów umowę „rozwodową”.
Strona brytyjska chciałaby, aby stosunki handlowe były w przyszłości podobne do tych, jakie ma obecnie Kanada i Japonia, a z państw europejskich Norwegia, Lichtenstein i Islandia. Barnier twierdzi, że Brytyjczycy chcieliby więcej. Główne rozbieżności dotyczą konkurencji, zapobiegania zmianom klimatycznym, „praniu brudnych pieniędzy”, bezpieczeństwa, warunków pracy, zabezpieczeń socjalnych oraz rybołówstwa. Rozbieżności dotyczą również tego, że wszelkie spory miałby rozstrzygać Europejski Trybunał Sprawiedliwości, czemu Londyn jest przeciwny.
David Frost, czwarty już negocjator strony brytyjskiej prowadzący rozmowy z Brukselą od momentu uruchomienia artykułu 50 Traktatu Lizbońskiego, w oświadczeniu wydanym po zakończeniu ostatniej rundy, choć przyznaje, że osiągnięto niewielki postęp, to podkreśla, że rozmowy toczyły się w „pozytywnym tonie”. Ostateczne porozumienie, stwierdza, musi zapewniać równe warunki dla obydwu stron w sprawie rybołówstwa „i innych trudnych tematów”, a stanowisko brytyjskie w tych kwestiach jest dobrze znane.
Co to oznacza w praktyce? Aby doszło do porozumienia i Wielka Brytania nie weszła w rok 2021 na warunkach ustalanych przez Światową Organizację Handlu potrzebna jest dobra wola polityczna. Pod koniec czerwca Boris Johnson ma spotkać się z Ursulą von der Leyen, przewodniczącą Komisji Europejskiej. Jeśli nie dojdzie do przełomu, to widmo wyjścia Wielkiej Brytanii bez końcowej umowy i bez przedłużenia stanu przejściowego stanie się realne. Nie należy zapominać, że Dominic Cummings, główny doradca Borisa Johnsona, uważany za „ojca chrzestnego” Brexitu, jest za takim właśnie rozwiązaniem.
Przygotowania do ostatecznego rozstania z kontynentalną Europą trwają. Na terenie Irlandii Północnej rozpoczęto budowę trzech agencji celnych, które będą sprawdzać towary przybywające z Wielkiej Brytanii z przeznaczeniem na rynek Republiki Irlandii i reszty Unii oraz przywożone w drugą stronę. To jeszcze nie granica dzieląca wyspę, ale w razie czego ten pierwszy krok został zrobiony.
Rokowania pozornie toczą się tak, jakby nic nie wydarzyło się w ostatnich miesiącach, a przecież epidemia koronawirusa spowodowała, że wiele krajów należących do Unii Europejskiej otworzyła szeroko kasę i udziela pomocy na wielką skalę zarówno firmom jak i osobom prywatnym. Unijna centrala straciła nad tym kontrolę. Wymaga się od Wielkiej Brytanii, by podała jak będzie wyglądał system zabezpieczeń społecznych, kiedy te reguły są, z konieczności, przebudowywane w krajach unijnych.
Ian Bond, dyrektor Center for European Reform w rozmowie z dziennikarzem warszawskiej „Rzeczpospolitej” stwierdza, że jego zdaniem nieprzejednane stanowisko rządu brytyjskiego, który nie chce przedłużenia stanu przejściowego, wynika być może z założenia, że ze względu na recesję spowodowaną pandemią „negatywne skutki brexitu przejdą niezauważone, zwalniając premiera z odpowiedzialności za wyprowadzenie kraju z Unii”. Nie wyklucza jednak, że i tym razem Boris Johnson gra pokerowo, licząc na to, że Unia Europejska, „która sama jest pogrążona w głębokiej recesji, pójdzie w ostatniej chwili na ustępstwa, aby oszczędzić europejskim firmom dodatkowych kłopotów”.
Julita Kin