Moja twórczość jest owocem obserwacji zmieniającego się świata. To próba odnalezienia miejsca, cielesności i emocjonalności współczesnego człowieka, żyjącego w symbiozie z technologią oraz cyfrowością – mówi Piotr Krzymowski w rozmowie z Piotrem Gulbickim.
Fot. DAWID PAWEŁ LEWANDOWSKI
Nazywasz siebie współczesnym artystą wizualnym…
– …czyli takim, który pracuje z ideami i konceptami, a dopiero później myśli o metodzie wykonania. Poruszam się pomiędzy wieloma dziedzinami i mediami – wideo, rzeźba, instalacja, kolaż – co nie znaczy, że nie przeszedłem przez tradycyjny warsztat. Rysunku i malarstwa zacząłem się uczyć trzy lata przed egzaminami na studia artystyczne, na zajęciach prowadzonych w Atelier Foksal w Warszawie, a ponieważ jestem cierpliwym i zdeterminowanym uczniem udało mi się wszystko opanować.
W swojej twórczości poruszasz tematykę kultury cyfrowej.
– Ale też mediów społecznościach oraz powszechnej zależności od smartfonów. Badam wpływ ery internetu na coraz bardziej zależne od niego pokolenie, interesuje mnie pojęcie „technoforii”, które sugeruje, że ludzkie potrzeby i pragnienia zaspokajane są wyłącznie przez ewolucję urządzeń elektronicznych. Przyglądam się tej postcyfrowej kondycji oraz sposobom w jaki nasze maniery, relacje, a także uczucia mogą być wyrażane i obsługiwane za pomocą mechanizmów napędzanych przez sieć, a które stały się niezbędne w codziennym życiu.
Ciekawe.
– Czytam dużo książek poświęconych kulturze internetu, pióra wybitnych ekspertów z tej dziedziny – Nicholasa Carra, Andrew Keena czy Adama Greenfielda. Opowiadają oni ciekawe historie i dzielą się statystykami, które otwierają szeroko oczy, dając mi nowe pomysły. Kiedy na przykład dowiedziałem się o tym, że ekran naszych telefonów dotykamy średnio 6500 razy dziennie (wiem, liczba szokuje, ale liczy się tu każda wstukiwana litera) powstała seria sitodruków „A touch too much”. Praca ilustruje odciski palców zebrane i zeskanowane z mojego smartfona po 24-godzinnym użytkowaniu, a wyszedł z tego abstrakcyjny obraz przedstawiający racjonalną serię decyzji podejmowanych przeze mnie podczas tych czynności. W dodatku sitodruki powstały przy użyciu tuszu termochromicznego, który reaguje na temperaturę i tymczasowo zanika powyżej 29 stopni Celsjusza.
Z kolei instalacja wideo pod tytułem „Kiedy Alexa spotkała Google Home i Siri” to efekt moich kilkumiesięcznych „dyskusji” z tymi najbardziej popularnymi wirtualnymi asystentami. Pytałem Siri o to, co czuje, czy wierzy w Boga, jakie ma poglądy polityczne, czy odczuwa zimno itp. Ci asystenci są nie tylko zaprogramowani do tego, żeby odpowiadać na typowe pytania o pogodę bądź pomagać nam w organizacji życia, ale potrafią też poruszać egzystencjalne tematy, często udzielając inteligentnych i zabawnych odpowiedzi. Na dygresję o sens życia usłyszałem od Siri: „Podejrzewam, że wszystkiego nauczył cię już Friedrich Nietzsche”. Mało tego, im więcej czasu spędzamy z nimi, tym lepiej nas poznają, a odpowiedzi są przygotowane bardziej pod osobisty profil i nasze wyszukiwania w internecie. Natomiast wracając do samej instalacji, to po zebraniu całości odpowiedzi stworzyłem scenariusz fikcyjnej rozmowy pomiędzy wspomnianymi asystentami, którzy dyskutują ze sobą jakby byli przyjaciółmi. Wykreowałem ich sylwetki przy pomocy programu Animoji – wszystkie trzy są aktywowane moimi ruchami oraz mimiką i mówią przerobionym, ale jednak moim głosem. Sądzę, że kwestią czasu jest, kiedy asystenci będą mogli porozumiewać się bez naszej wiedzy i zgody.
Tak zaawansowana technologia nie odczłowiecza współczesnej ludzkości?
– Przede wszystkim umożliwia nam bycie lepszymi i szybszymi, chociaż jednocześnie często zapominamy o wartościach, jakie ze sobą niesie, skupiając się tylko na samym przekazie, który wpływa na to jak myślimy i działamy. Internet, media społecznościowe oraz wszelkie korzyści, które oferuje kultura cyfrowa, kształtują co i w jaki sposób widzimy, w ostateczności, jeżeli dużo ich używamy, zmieniając nas – zarówno jako pojedyncze osoby, jak i całe społeczeństwo. Osiągnięcia współczesnej nauki same w sobie nie są dobre czy złe, kwestionować można tylko to, jak z nich korzystamy. Może się wydawać, że urządzenia elektroniczne są sługami, jednak w istocie wiele osób dostrzega, że stają się również naszymi panami śledzącymi i zapisującymi każdy ruch. Ba, robią to coraz sprawniej i szybciej. Technologia 5G, będąca przedmiotem wielu teorii spiskowych, ma umożliwić znaczne przyspieszenie internetu, tylko czy naprawdę tego potrzebujemy? Obecna prędkość transmisji danych już i tak wykracza dużo bardziej poza nasz rytm i naturalne zdolności biologiczne. Zupełnie poddaliśmy się nowym wynalazkom, czy jesteśmy online czy nie, umysł oczekuje odbierania informacji w taki sposób, w jaki dystrybuuje je sieć – natychmiast.
Epidemia koronawirusa coś w tym względzie zmieni?
– Mam nadzieję, że nakłoni wiele osób do powrotu do tego, co znamy z przeszłości – czytania, przeglądania starych zdjęć, odtwarzania muzyki z płyt, spacerów w parku, rozmów z bliskimi. Myślę też, że potrząśnie artystami, w tym rynkiem sztuki. Być może nieco ograniczymy bezmyślny pęd targów, przeglądów, biennale, inwestycji. Artyści oczywiście ciągle tego potrzebują, ale mieliśmy już przesyt, można było spędzić rok w podroży tylko po to, żeby zaliczyć wszystkie imprezy. COVID-19 na pewno zmieni sytuację wielu mniejszych targów sztuki, galerii oraz instytucji utrzymujących się z funduszy państwowych. Przewiduję, że będziemy mieli do czynienia ze swego rodzaju finansową selekcją, jednak artyści i sztuka toczyli już wiele batalii, na licznych frontach, więc powstanie z tego coś nowego i mocniejszego. Dobrze, gdybyśmy byli bardziej zjednoczeni i działali zespołowo, nie skupiając się jedynie na indywidualnych karierach.
Ty niedawno zostałeś nominowany do nagrody Film London Derek Jarman Award.
– Z czego bardzo się cieszę, tym bardziej, że Derek Jarman, wspaniały twórca filmowy, inspirował mnie przez lata. Nagroda dedykowana jest wyróżniającym się artystom pracującym z wideo i filmem, a fundowana przez Whitechapel Gallery. Ostateczne wyniki mają być znane jesienią.
Wcześniej pokazywałeś swoje prace w wielu miejscach.
– Zaczęło się od wystawy zbiorowej Bloomberg New Contemporaries w Institute of Contemporary Arts w Londynie w 2012 roku, gdzie eksponowana była twórczość świeżo upieczonych absolwentów brytyjskich uczelni artystycznych. W kolejnych latach prezentowałem swoją sztukę w Londynie (Whitechapel Gallery, L’étrangère Gallery i Simon De Pury at Asprey), Glasgow (Centre for Contemporary Arts), Warszawie (Kasia Michalski Gallery), Toruniu (Centrum Sztuki Współczesnej Znaki Czasu) oraz Miami Beach podczas Miami Art Basel.
W tym roku miałem mieć kolejne dwie wystawy – jedna na Malcie, a druga w Londynie – jednak zostały one odwołane. Epidemia zatrzymała nas wszystkich, ale dalej tworzę i dzięki mediom społecznościowym oraz nawiązywaniu kontaktów z ludźmi ze świata sztuki pojawiają się nowe propozycje. To głównie wystawy online, co oznacza, że przez następne tygodnie będę montował nowe wideo. Już dziś wiele ekspozycji, zarówno w instytucjach, jak i prywatnych galeriach, udostępnianych jest przez internet, a być może niedługo stanie się to normą.
Czujesz się londyńczykiem?
– Zdecydowanie, bardzo dobrze mi się tu mieszka i tworzy. Zakotwiczyłem nad Tamizą w 2008 roku, rozpoczynając studia na kierunku sztuka wizualna w Central Saint Martins College of Art and Design. Miałem wtedy 18 lat i przyjechałem z Polski zaraz po maturze. Szybko poznałem ciekawych ludzi, z którymi mam kontakt do dziś, chociaż wielu moich znajomych wyjechało będąc tu tylko na chwilę.
Nie od razu zostałeś artystą.
– Początkowo, żeby się utrzymać, sprzedawałem w sklepie, byłem też asystentem różnych twórców. Pomagałem między innymi Emily Wardill przy produkcji jej parafabularnego filmu „Fulll firearms”. To było ciekawe doświadczenie, bo na mojej głowie znajdowało się wiele kwestii – asystowanie przy castingach, wybór lokalizacji, organizacja cateringu, pilnowanie synchronizacji w scenach. Dziś mam ten luksus, że mogę gros czasu poświęcać własnej sztuce, ale zajmuję się też innymi rzeczami – pracuję jako grafik oraz udzielam kreatywnych porad firmom modowym. Do miejsca, w jakim jestem obecnie, doszedłem ciężką pracą, jednak moje życie potoczyłoby inaczej gdyby nie rodzice, którzy pomogli mi finansowo w początkowym okresie studiów.
Mają artystyczne inklinacje?
– Niespecjalnie. Tata był pilotem wojskowym – po 1989 roku odszedł do cywila i prowadził hurtownię zabawek, a potem mięsną. Mama mu w tym pomagała.
Dzieciństwo wspominam z sentymentem. Wychowałem się w nadmorskiej miejscowości Darłowo, w pełni korzystając z uroków okolicznej przyrody. Był czas na sporty wodne, wędkowanie, zbieranie owoców u babci w ogródku. Po skończeniu szkoły podstawowej razem z rodzicami przeprowadziłem się do Warszawy. Uczęszczałem do II Społecznego Liceum Ogólnokształcącego, które dzięki projektom artystycznym rozwinęło u mnie zainteresowanie sztuką i kulturą wizualną. Przyczyniły się do tego też zagraniczne podróże oraz odwiedzanie muzeów. Szczególnie miło wspominam wizyty w Museum of Modern Art w Nowym Jorku i Tate Modern w Londynie. Teraz to procentuje…
Rozmawiał: Piotr Gulbicki