Zbigniew Beksiński wiódł życie bardzo zwyczajne, wręcz monotonne i pedantyczne. Jego zrekonstruowana w sanockim Muzeum Historycznym pracownia to wzór uporządkowania i praktyczności. Nie ma tam śladu „artystycznego bałaganu”. Jedynym miejscem, gdzie panuje drobny chaos, to korkowa deska, gdzie przypinane były reklamy posiłków na wynos, głównie pizzy. Tam też można przeczytać manifest artysty dotyczący jedzenia: „Wszystkie potrawy na świecie można podzielić na potrawy zdrowe oraz potrawy smaczne. Określenia te wzajemnie się wykluczają: potrawy zdrowe nie są smaczne, zaś potrawy smaczne nie są zdrowe. Jako przypadki szczególne potraktować należy potrawy niesmaczne i niezdrowe, natomiast potrawy zarazem smaczne i zdrowe w ogóle nie występują w przyrodzie”. Można to odnieść do obrazów artysty; są one bardzo pociągające „smakowitością” wizji i jej pedantycznego wręcz wykonania, lecz jednocześnie potęgują poczucie melancholii i egzystencjalnego smutku.
Bez tytułu
Przy ulicy Jagiellońskiej w Sanoku, w drewnianym dworku, mieszkało pięć pokoleń rodziny Beksińskich. Pradziadek Mateusz przyczynił się bardzo do rozwoju miasta. Założone przez niego Zakłady Kotlarskie stały się późniejszą fabryką wagonów i autobusów Autosan. Dziadek Władysław był architektem miejskim, ojciec artysty również pracował w wydziale budowlanym magistratu. Zbigniew Beksiński podtrzymał tę tradycję i ukończył studia architektoniczne w Krakowie. Nie były to studia wymarzone, ale zapobiegliwy ojciec stwierdził, że syn-jedynak musi mieć fach w ręku. Tak więc przez jakiś czas młody Zbigniew prowadził nadzory budowlane, by wkrótce „zahaczyć” się jako stylista, czyli plastyk w zakładach Autosan. Tam wymyśla prototypy autobusów, które znacznie wykraczały poza socjalistyczne, siermiężne normy, na przykład pojazdy wzorowane na amerykańskich krążownikach szos. Wkrótce zaczyna pracować na pół etatu, żeby mieć choć trochę czasu na rozwój swojej pasji, fotografii i rysunku. Jego muzą i nieustającą pomocą przez całe życie była ta sama kobieta: żona Zofia. Pozowała mu do śmiałych erotycznych i mocno kontrowersyjnych zdjęć, gdzie jej nagie ciało mocno obwiązane sznurami sugerowało zniewolenie, deformację i zakazany seks. Beksiński tworzy też abstrakcyjne rzeźby i grafiki oraz obrazy. Na początku porad udzielają sanoccy malarze, potem sam doskonali technikę. Od początku swoim obrazom nie nadaje tytułów. Każdy z nich jest otwarty na indywidualną interpretację. Beksiński odnajduje się wreszcie na swoim miejscu, w swoim świecie. Od 1974 roku wyłącznie maluje: „u źródeł tego, co kojarzy mi się z ładnym obrazem, leży chyba jakiś duży barokowy lub dziewiętnastowieczny obraz kościelny ołtarzowy, jakiś ciemny krajobraz wiszący w jakimś starym mieszkaniu…” W tych „ładnych” obrazach Beksińskiego pełno jest atmosfery grozy, mrocznych treści i symboli, katastroficznych wizji niczym ze średniowiecznych przedstawień piekła czy objawień świętych. Wszystko to namalowane z barokowym wręcz przepychem oraz precyzją detali. Romantyczne archetypy oceanów, piorunów, ciemności i słońca mieszają się z wychudzonymi trupkami, szkielecikami, ludzkimi larwami. Beksiński kreuje nastrój, a nie treść, dlatego trudno o jakieś konkretne interpretacje: „ja nic nie chcę powiedzieć, ani niczego przekazywać. Maluję to, co przychodzi mi do głowy”. Jak mówi w wywiadzie z Waldemarem Siemińskim w „Nowym Wyrazie” i dodaje „jestem pozbawiony wszelkich hamulców tzw. »dobrego smaku«”.
Rekonstrukcja pracowni artysty
Nic gorszego…
Pomimo tego że niektórzy uznają jego obrazy za „upiorne”, po pierwszej wystawie Beksiński sprzedaje wszystkie swoje płótna. Po prawdzie nie wycenia ich wysoko, chociaż on i jego rodzina żyją w warunkach bardzo skromnych. W roku 1958 przychodzi na świat jedyny syn artysty i Zofii Beksińskiej; Tomasz, znany później z prowadzenia audycji muzycznych w radiowej Trójce oraz przekładów z angielskiego. Drewniany dworek podupada i staje się ruderą, którą Urząd Miasta Sanoka skazuje na wyburzenie. Po długich staraniach Beksińscy, w roku 1977, otrzymują mieszkanie w Warszawie, w wielkim bloku na ulicy Sonaty. Przenoszą się tam, do pięciu małych pomieszczeń wraz z matkami artysty i jego żony. Starymi, cierpiącymi, obłożnie chorymi kobietami oraz całym gospodarstwem opiekuje się Zofia. Obie staruszki umierają w nowym mieszkaniu. Wkrótce i Zofia zostaje zdiagnozowana: ma tętniaka mózgu. Kobieta decyduje, by nie podejmować leczenia, o czym mówi mężowi, a ten szanuje jej decyzję. Jakby tego było mało, syn Tomasz podejmuje kilkakrotnie próby samobójcze. Zofia Beksińska odchodzi nagle, w roku 1998 w mieszkaniu na Sonaty. Zaledwie w rok po jej śmierci, w wigilię Bożego Narodzenia, syn artysty Tomasz, popełnia samobójstwo. Jego ojciec przyjmuje to ze spokojnym zrozumieniem… był to spokój człowieka, który myślał, że nic gorszego nie może już spotkać: „Teraz mogę już tylko żyć”, mówi przyjacielowi. Zbigniew Beksiński samotnie przeżył kolejnych sześć lat, był to okres sukcesów i uznania, a także znacznej poprawy warunków finansowych artysty. Na trzy dni przed swoimi 76 urodzinami ukończył swój ostatni, ascetyczny obraz, przedstawiający krzyż w wygiętej, kwadratowej, podziurawionej metalowej płycie zawieszonej w szarej przestrzeni. Potem otworzył drzwi swojemu mordercy. Dziewiętnastoletni chłopak zadał mu 16 ciosów nożem, ukradł dwa aparaty fotograficzne i kilka płyt kompaktowych. Był to syn znajomego, pomocnika artysty. Chłopaka ujęto w dwa dni po tym brutalnym morderstwie.
Wnętrze galerii Beksińskiego w Muzeum Historycznym
Okruchy, odblaski
Beksiński został pochowany w rodzinnym grobie w Sanoku, gdzie spoczywa również jego żona i syn. Na pogrzebie wartę przy trumnie sprawowali podopieczni schroniska Brata Alberta. Od wielu lat, co roku, Beksiński przekazywał jeden ze swoich obrazów tej instytucji. Wszystkie swoje prace i cały zgromadzony majątek darował Muzeum Historycznemu w Sanoku. Obecnie znajduje się tam największa na świecie kolekcja prac artysty. To dzięki kustoszowi tego muzeum Beksiński został „odkryty” i tam wystawiano jego pierwsze prace. Artysta od samego początku tworzył przy muzyce. To, czego słuchał, musiało być „potężne, miażdżące”: były to utwory zarówno klasyczne, jak i heavy metalowe. Potrafił tworzyć jak w transie przez kilkanaście godzin dziennie. Muzyka i proces malowania były jego światem i życiem. Była to forma egzystencji, której rezultatem są obrazy pełne melancholii, fantastyczne, mroczne, zagadkowe. Tragedie, które dotknęły artystę być może miały, być może nie, wpływ na jego dzieła. Był on bowiem osobą żyjącą chyba tak naprawdę jedynie we własnym świecie, w procesie tworzenia. Wizje, okruchy, odblaski tego świata znalazły się na jego obrazach. Beksiński był zawsze skromny, chciał być doceniony, ale nie dążył do zaszczytów, pieniędzy i sławy: „Zdaję sobie sprawę z nicości wszelkich naszych poczynań i myśli w stosunku do ogromnego wszechświata. I jak tak myślę, staram się przynajmniej znaleźć jakąś pociechę w tym, że to wszystko i tak jest bez znaczenia. Bo już teraz jest tak, jakby mnie w ogóle nie było…”
Tekst i zdjęcia: Anna Sanders