30 czerwca 2020, 08:00
Klaudiusz Lach: Królewny z londyńskiego metra

To kompilacja mojego pisarskiego dorobku ostatnich lat. Tematyka i forma jest zróżnicowana, dlatego powinni w niej znaleźć coś dla siebie zarówno Polacy mieszkający na Wyspach, jak i rodacy w kraju – mówi Piotrowi Gulbickiemu Klaudiusz Lach, autor książki „Królewny jeżdżą metrem. Zapiski z Londynu”.

Fot. Ar Kee

Oryginalny tytuł.

– Przyznam, że długo nad nim myślałem. To nawiązanie do jednego z moich pierwszych opublikowanych esejów, w którym poddaję wnikliwej analizie proces zabiegów upiększających dokonywanych przez kobiety podróżujące do pracy w porannym zgiełku wielkiego miasta. Z brzydkich kaczątek przeistaczają się w łabędzice, piękne królewny.

Ale nie o tym jest książka.

– To kompilacja mojego pisarskiego dorobku ostatnich lat. Na 186 stronach czytelnik znajdzie teksty o zróżnicowanym stylu i tematyce – od esejów, przez humorystyczne fraszki, po opowiadania. Nie jestem powieściopisarzem, postrzegam się raczej jako baczny obserwator rzeczywistości, której przaśność, banał i trywialność odbieram nie w kategoriach wad, ale zalet. Portretuję codzienne sytuacje w szerokim horyzoncie emigracyjnej scenerii – często są to banalne, niepozorne zdarzenia, których byłem świadkiem w sklepie, metrze, na ulicy czy w domu, nierzadko skorelowane z masową kulturą. I tak podczas Black Friday relacjonuję mój pobyt na zakupach, nadając temu humorystyczny rys. W tłusty czwartek opisuję swoją próbę nabycia ostatniego pączka w polskim sklepie i ubarwiam to odfabularyzowanym scenariuszem. Z kolei zabawną scenkę w autobusie uwieczniam stosownym esejem.

Część tej twórczości jest zapisem rzeczywistych zdarzeń, ale chętnie czerpię też z pokładów własnej wyobraźni, nasycając to barwnikiem humoru i sarkazmu, niekiedy dość zjadliwego, aczkolwiek nienapastliwego. Do tego dochodzą teksty natury fikcyjno-fantastycznej.

Szeroki wachlarz.

– Lubię eksperymentować, na wielu płaszczyznach. Pisanie od czasów szkolnych było najbliższą mi formą ekspresji, ale z pierwszą próbą dotarcia do szerszego grona czytelników wyszedłem dopiero w 2013 roku, kiedy miałem 38 lat. To wtedy na jednej z facebookowych grup tematycznych poświęconych polskiej emigracji w Wielkiej Brytanii opublikowałem esej, który spotkał się z przychylnym odbiorem czytelników. Potem były kolejne, przy czym skala zainteresowania i pozytywnych opinii, z jakimi się one spotykały, mobilizowały mnie do dalszego pisania. Z czasem przerodziło się to w cykliczne zajęcie, a ilość tekstów, które ukazały się w mediach społecznościowych, na różnorakich forach, można już liczyć w setkach. Chcąc to wszystko usystematyzować trzy lata temu założyłem własny fanpage, gdzie obecnie publikuję.

Miałeś też publiczne występy.

– W 2017 roku na zaproszenie Streatham Library i działającego w jej ramach Polskiego Klubu Miłośników Książki spotkałem się z czytelnikami podczas wieczoru autorskiego poświęconego mojej prozie, a rok później wystąpiłem w audycji Polskiego Radia Londyn. To wtedy przybrał na sile pomysł, który kiełkował w mojej głowie już wcześniej, dotyczący wydania książki. Zacząłem selekcjonować teksty, a ich ostateczna kompilacja była gotowa po kilku tygodniach. Okazało się jednak, że droga do ukazania się książki drukiem nie jest taką łatwą sprawą, trochę się to przeciągało, ale ostatecznie została ona wydana nakładem poznańskiego wydawnictwa NowoCzesne w marcu bieżącego roku. Można ją nabyć w wielu polskich księgarniach wysyłkowych nad Wisłą i w Wielkiej Brytanii, w tym w Empiku.

Książkę kierujesz do swoich dotychczasowych czytelników?

– Przede wszystkim. Z licznych informacji, jakie do mnie docierają, wiem, że przyjęli ją bardzo ciepło. To ważne, żeby dialog między nami nie tracił na intensywności, a wręcz jeszcze bardziej się pogłębiał. Ale oprócz starej czytelniczej gwardii mam nadzieję na dotarcie do nowych odbiorców, nie tylko tych mieszkających na Wyspach. Humorystyczna eseistyka obrazująca zniuansowany koloryt emigracji może zainteresować także naszych rodaków w kraju, którzy sami życia na obczyźnie nie doświadczyli, a jej obraz budują jedynie na podstawie doniesień medialnych bądź stereotypów. Mogę na ten temat wiele powiedzieć, bo mieszkam w Anglii od 18 lat.

Cały czas w Londynie?

– Od początku. Zakotwiczyłem nad Tamizą jeszcze przed przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej, kiedy mogliśmy tu przyjeżdżać wyłącznie w charakterze turystów. Ja także byłem jednym z nich, co bynajmniej nie przeszkodziło mi w znalezieniu pracy w pełnym wymiarze godzin. Taką mieliśmy wtedy rzeczywistość i wszyscy, włącznie z tutejszym rządem, byli świadomi, że dziesiątki tysięcy Polaków funkcjonuje na Wyspach nielegalnie. A to implikowało niepewny byt i towarzyszące temu ryzyko deportacji. Nikt z nas nie marzył o czymś obecnie tak oczywistym jak chociażby rejestracja u lekarza, ale nawet mimo szeregu obstrukcji potrafiliśmy się sprawnie integrować. Odnoszę wrażenie, że w tamtych cięższych czasach była większa skłonność do solidarności między nami, co chyba wiąże się z cechami antropologicznymi zwartych grup społecznych bytujących na marginesie oficjalnego systemu. Im większe wyzwania stawia przed nami otoczenie, tym intensywniej i chętniej się wspieramy.

Czym zajmowałeś się zawodowo?

– Na początku imałem się różnych zajęć – pracowałem w restauracjach, hotelach, muzeach, a od 16 lat jestem zatrudniony w departamencie eventów na University College London. Przeszedłem długą drogę, bo przyjechałem tu z mojego rodzinnego Bełchatowa zupełnie nieprzygotowany – z plecakiem i 100 funtami w kieszeni, z których lwią część spożytkowałem na podróż z Victorii czarnym cabem. Zresztą był to pierwszy i ostatni raz kiedy jechałem tą legendarną taksówką. Nie planowałem takiego luksusu, zwłaszcza pierwszego dnia pobytu w Anglii, ale zmusiły mnie do tego okoliczności, gdyż traf chciał, że akurat strajkowało metro. Popołudniowy szczyt miejskiego ruchu, masy ludzi przemieszczające się w drodze do domu, zgiełk, tumult, zamęt… To wszystko zlewało się w jedną drgającą własnym życiem mozaikę, a ja byłem przerażony tym, co widziałem wokół siebie. Przybysz z innego świata, z głową wypełnioną filmowo-książkowymi wyobrażeniami o magicznym Londynie. Ostatecznie dotarłem do domu znajomych biedniejszy o kilkadziesiąt funtów, ale bogatszy o nowe doświadczenia. Na miejscu mogłem liczyć na pomoc rodaków, których praktycznie nie znałem. Zbawienny okazał się podarowany przez jednego z nich stary, zdezelowany rower, przez kolejne miesiące służący mi jako jedyny środek transportu po mieście. Bilet na metro był wtedy zbyt kosztownym wydatkiem, na jaki nie mogłem sobie pozwolić.

Z czasem zaaklimatyzowałeś się w nowym środowisku.

– Jako emigracyjny nowicjusz byłem w dużej mierze zdany na rady i wskazówki osób bardziej doświadczonych ode mnie i chętnie z nich korzystałem. Jak szukać pracy, w jaki sposób przemieszczać się po mieście, gdzie robić zakupy, żeby zaoszczędzić, jak troszczyć się o własne bezpieczeństwo – to była dla mnie bezcenna wiedza. Zaciągnięty wówczas dług wdzięczności starałem się potem spłacać w podobny sposób pomagając Polakom, których spotykałem na swojej drodze.

Po tylu latach coś cię jeszcze intryguje na Wyspach?

– To uczucie najintensywniej towarzyszyło mi na początku pobytu tutaj, natomiast teraz jest to coś na kształt zespolenia z tym, co dawniej było nowe, a czasami też szokujące. Przede wszystkim już dawno upadł stereotyp tak zwanej angielskiej flegmatyczności, gdyż rdzenni mieszkańcy tego kraju bynajmniej jej nie przejawiają, a wręcz odwrotnie, są zupełnie inni. Cenię w nich inicjatywę, wysoki poziom organizacji życia społeczno-gospodarczego i bardzo przydatną umiejętność współdziałania między sobą w warunkach zagrożenia. Potrafią też wyrazić hołd dla szlachetnych zachowań społecznych. Na ich temat można usłyszeć różne opinie, ale pamiętajmy, że nadal jest to naród Wyspiarzy, ludzi o niezależnej percepcji rzeczywistości, skłonnych do obrony własnej odrębności w myśleniu i działaniu. Obecnie jesteśmy świadkami historycznego wydarzenia, jakim jest wychodzenie Wielkiej Brytanii ze struktur Unii Europejskiej, co będzie skutkować szeregiem konsekwencji dla nas wszystkich. Jednak nie powinniśmy być zaskoczeni, gdyż ta decyzja jest tak naprawdę zgodna z odwiecznym duchem angielskiej suwerenności i specyficznego upodobania do pozycjonowania się na uboczu wydarzeń zachodzących na Starym Kontynencie.

Myślisz o powrocie do Polski?

– Wielokrotnie się nad tym zastanawiałem i cięgle oddalam od siebie odpowiedź. Jestem, jak wielu z nas, dotknięty syndromem rozdarcia i zawieszenia w dwóch różnych światach. Lata spędzone na obczyźnie odcisnęły się we mnie silnym przywiązaniem do Anglii – do tego stopnia, że obecnie odwiedzając Polskę w jakimś sensie czuję się tam jak turysta. A jednocześnie tęsknię za ojczyzną. Nie potrafię podjąć ostatecznej decyzji, gdzie chciałbym mieszkać, dlatego zostawię ją w rękach losu, a ten, jak wiadomo, jest nieprzewidywalny…

 

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_