W zeszłym tygodniu na łamach Tygodnia Polskiego relację z pierwszej ręki naszej reporterki, która pracowała w komisji wyborczej w Edynburgu. Dziś prezentujemy, jak to wyglądało w Manchesterze i w Londynie. Magdalena Grzymkowska rozmawia z członkiniami komisji 153 oraz 166.
Milena Skupiński, komisja 153 w Manchesterze, w 5. miesiącu ciąży, w czasie wyborów pracowała 45 godzin
Chciałam być członkiem komisji, bo to było dla mnie ważne. Podjęłam się tego z poczucia obowiązku. Nie obawiałam się o swój stan, ponieważ wydawało mi się, że to praca manualna, że to nie przerzucanie worków z piaskiem. Nie spodziewałam się, że to będzie aż tak ciężka praca, tak wyczerpująca fizycznie i psychicznie. Już w połowie naszej pracy zaczynałam się martwić o zdrowie własne oraz dziecka i gdyby nie to, że była tam jeszcze jedna członkini w błogosławionym stanie pewnie bym zrezygnowała w trakcie. Po tym wszystkim potrzebowałam kolejnych dwóch dni, aby wrócić do normalnej rutyny snu. Dodatkowo te wszystkie nieprzychylne komentarze w prasie i w mediach społecznościowych wywołały dodatkowe emocje, które nie pozwalały mi spać. To wielka przykrość i niesprawiedliwość.
Trzeba powiedzieć to jasno: członkowie wszystkich komisji, a szczególności w Manchesterze dokonali rzeczy niezwykłej – poświęcenia na każdej płaszczyźnie dla swojej ojczyzny. Myślę, że wszyscy członkowie komisji się z tym zgodzą. Pod koniec naprawdę ciągnęliśmy „na oparach”, jak się popatrzyło na twarze, to przez te parę godzin wszyscy się postarzeliśmy jakieś 10 lat. Wiele osób nigdy wcześniej nie wykonywało takiej pracy, więc nie wiedzieli, na co się piszą. W naszej komisji było dwóch wicekonsulów, którzy również dawali z siebie wszystko. Powtarzali, że to ich obowiązek. Trudno o to winić pracowników konsulatu, oni także pomagali, jak mogli. Na koniec dnia to właśnie na konsula spadały gromy od sfrustrowanych, przemęczonych członków komisji.
Na bieżąco też myśleliśmy i zastanawialiśmy się, jak można usprawnić ten proces. Jeden z członków komisji, informatyk, zaproponował, żeby używać laptopa do przeszukiwania nazwisk, jednak wpisywanie nazwisk i szukanie ich w Exelu, aby usprawnić proces na II turę, spodziewając się, że będzie jeszcze więcej głosów. Niestety po I turze zrezygnował, podobnie jak prawie wszyscy pozostali. Pięć osób zrezygnowało od razu, w tym ja. Pozostali jeszcze parę dni się zastanawiali, ostatecznie z oryginalnego składu komisji, nie licząc pracowników konsulatu, został tylko jeden członek. Członkami komisji między innymi byli ludzie starsi, otrzymywaliśmy też dodatkowa pomoc od pracowników konsulatu. Niestety po 24 h bez snu wydajność każdej nawet zdrowej i młodej jednostki spada, dodatkowo jest to praca wymagająca ogromnej koncentracji.
Wszyscy pracowali na pełnych obrotach oraz ryzykowali swoje zdrowie. I pomimo wsparcia pracowników oraz moralnego wsparcia pana konsula, który życzliwie zorganizował dla nas nawet posiłki, aby przyspieszyć i ułatwić nam organizacje — nie dało się tej pracy wykonać szybciej! Wszyscy jedliśmy obiad, śniadanie i kolacje na stojąco, przysypialiśmy na krzesłach i nawet nie mieliśmy czasu, aby kontaktować się z rodziną.
Obawiam się, że przy 22 tysiącach osób zarejestrowanych i takim samym 13-osobowym składzie bez dodatkowej pomocy komisja może się tym razem nie wyrobić. A wówczas wszystkie te głosy zostaną uznane przez Państwową Komisję Wyborczą za nieważne. Napisałam skargę do PKW i Ministerstwa spraw Zagranicznych. Prosiłam w niej o upomnienie przedstawicieli PKW, wyraziła na forum publicznym niesprawiedliwa i poniżająca ocenę względem członków naszej komisji. Wiem, że inni członkowie też podjęli takie kroki. Do tej pory nie otrzymałam żadnej odpowiedzi. To myślę, że zaważyło na udziale wielu członków w komisjach w drugiej turze wyborów. Sama nie widze, w jaki sposób miałabym się ponownie poświęcać po tak ogromnej zniewadze. Ponadto moja rodzina w Polsce jest również głęboko poruszona tą dyfamacją. Wykonywaliśmy prace prawie za darmo, gdyż kwota diet dla wielu z nas pokryła jedynie koszt parkingu w centrum Manchesteru oraz paliwa. Wielu z nas również wzięło nieodpłatne dni wolne z pracy na rzecz pracy w komisji. Osobiście odbieram komentarze opisane w mediach przez Panią przewodniczącą Pietrzak jako bardzo niesprawiedliwe.
Paulina MacKrell, komisja 153 w Manchesterze, w 2. miesiącu ciąży, w czasie wyborów pracowała 45 godzin
Zdecydowałam się na pracę w komisji, mimo że jestem w pierwszym trymestrze ciąży. Wiedziałam, że to będzie bardzo wymagająca praca, nie oczekiwałam jednak innego traktowania. Widziałam, ile mamy głosów do przeliczenia i cieszyłam się, że tak dużo Polaków zagłosowało. Podeszłam do tego optymistycznie, teraz myślę, że to było naiwne. Gdy inni członkowie komisji mówili, że będziemy liczyć głosy do wtorku, to chciało mi się śmiać. Nie wierzyłam, że to tak długo może potrwać. W pewnym momencie po kilku godzinach pracy, gdy zobaczyłam, że tych pudeł, że tych stert papieru nie ubywa, zorientowałam się, że nie damy rady.
Starałam się nie narzekać i skupić się na pracy i pracować jak najszybciej, w ramach swoich możliwości. Każdy członek komisji tak miał. Jednak wiadomo, w końcu dopada cię zmęczenie, nie jesteś w stanie pracować tak szybko, jak na początku. Jeden z członków komisji wyszedł w poniedziałek o godz. 11.00, po 29 godzinach pracy i już nie wrócił. Później napisał SMS-a do przewodniczącego komisji, że źle się czuje, że nie da rady. A to był silny zdawało się silny facet. Podobnie w pewnym momencie zniknęła obserwatorka społeczna. Ktoś miał ją zastąpić, ale nikt się nie zjawił. Ja na szczęście czułam się dobrze, więc mogłam zostać do końca. Ale to nie było łatwe. Przez ten cały czas praktycznie nie było przerw. W Wielkiej Brytanii, jeśli pracujesz przy liczeniu głosów, przysługuje co przerwa co 4 godziny. Tutaj po prostu nie było na to czasu. Pomieszczenie, w którym pracowaliśmy, było niewielkie, bez możliwości otwarcia okien, co chwilę włączaliśmy i wyłączaliśmy klimatyzację, bo komuś było albo za zimno, albo za gorąco. Później bolało mnie od tego gardło. Bolały mnie plecy, mimo że miałam to szczęście, że nie musiałam nosić kartonów, ale spędzanie wiele godzin w jednej pozycji, czy to na stojąco, czy na siedząco to była udręka dla kręgosłupa. Oczywiście były także odciski na rękach od rozcinania kopert. Już nie mówię o ryzyku zakażenia koronawirusem, będąc w jednym pomieszczeniu przez tyle godzin z różnymi ludźmi. Co było na plus to fakt, że konsulat zapewnił nam jedzenie.
Pracowaliśmy od 6:30 rano w niedzielę do 3.00 nad ranem we wtorek. Ludzie spali po 2 godziny na krzesłach w sali, gdzie liczyliśmy głosy, bo nie było innego miejsca. Jedliśmy na stojąco w korytarzu, bo nie było nawet gdzie usiąść. Nie byliśmy w stanie się umyć czy nawet odświeżyć. Ja byłam w domu o piątej nad ranem, wykończona. Bałam się tego powrotu do domu ze względu na bezpieczeństwo.
Ale najgorsze było, to gdy już było po wszystkim się, doszły mnie słuchy, że Państwowa Komisja Wyborcza zażądała wyjaśnień, dlaczego się ociągaliśmy. Zaczęłam czytać te wszystkie artykuły w internecie, w których ludzie, którzy nie zdawali sobie sprawy, jak to wyglądało od środka, oskarżali nas za opieszałość. Jestem wykładowcą w znanym uniwersytecie w Wielkiej Brytanii, publikuję badania i udzielam wywiadów — wypowiedzi Polskiej Komisji Wyborczej co do rzetelności i wydajności mojej pracy i zespołu, w którym pracowałam, są nieprawdziwe i krzywdzące. Takie komentarze podważają mój profesjonalizm i podejście do pracy.
Zażądałam sprostowania publicznych wypowiedzi PKW. Postawa przedstawicieli tego organu jest oburzająca, a publiczne komentarze skandaliczne. Czy PKW myśli, że ma do czynienia z ‘Polakami gorszego sortu’, którym można jawnie i publicznie ubliżać i szkalować ich dobre imię w mediach i prasie? Jeżeli tak się im wydaje, to mogę śmiało powiedzieć, że są w głębokim błędzie. Nie pozwolimy sobie na takie traktowanie. Wybory pokazały, że Polonia ma głos i aktywnie korzysta z tego prawa – my również.
Wielu członków z komisji z pierwszej tury jest oburzona i czuje się niedoceniona, jeśli nie poniżona, co skutkuje rezygnacja z udziału w drugiej turze. Panu konsulowi było bardzo ciężko skompletować zespół do pierwszej tury, gdyż jest to praca charytatywna. Jednak dieta, którą otrzymaliśmy, 71 funtów, nie pokryła kosztów dojazdu, parkingu, nie mówiąc już o hotelu, gdzie udało mi się parę godzin zdrzemnąć. Jestem oburzona, że zamiast podziękowań za nieludzką pracę komisji i pracowników konsulatu otrzymujemy wiadomości z prasy, które cytują wypowiedzi o niezadowoleniu PKW z naszych starań i nieprzespanych nocy. To brak szacunku do nas i naszej ciężkiej pracy.
Zasady były jasno ustalone: mieliśmy czas na podanie wyników do godziny 21:00 we wtorek. To znaczy, że nadludzkim wysiłkiem zostały one dostarczone prawie DWADZIEŚCIA godzin przed czasem. Uważam to za sukces. Komisja liczyła 13 osób, dostaliśmy największą ilość głosów na świecie i mieliśmy też największą frekwencję — czy to nie powód do dumy? Glosy, jak i oświadczenia były liczone i weryfikowane ręcznie (chyba jesteśmy jedynym krajem w UE, który nie robi tego komputerowo czy elektronicznie).
Napisałam szczegółowy list do PWK i do Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Zaprosiłam przedstawicieli tych organów udziału w drugiej turze wyborów, aby zademonstrowali nam jak to zrobić szybciej i sprawniej i przekonać się o warunkach, w jakich my, pracownicy konsulatu i pan Konsul byliśmy i będziemy zmuszeni pracować, aby przeprowadzić drugą turę wyborów.
Małgorzata Hallewell, przewodnicząca komisji 166 w Londynie, w czasie wyborów pracowała 40 godzin
To nie był mój pierwszy raz przy liczeniu głosów w Londynie. Zgłaszając się do komisji wyborczej, spodziewałam się, że tym razem będzie to trwało dłużej niż w poprzednich, październikowych wyborach parlamentarnych. Byłam dobrze przygotowana i w mojej komisji chyba byłam jedyną osobą świadomą, co nas czeka. Starałam się przygotować także osoby, które były w komisji po raz pierwszy, ale tak naprawdę to trudno to sobie wyobrazić, jak się tego nie przeżyje. Dlatego ja do plecaka spakowałam wszystko to, czego brakowało mi w październiku: napoje energetyczne, słodycze, szczoteczkę i pastę do zębów. Konsulat zapewniał ciepłe posiłki, kawę, herbatę. To było pozytywne zaskoczenie.
Ja wyborami wśród Polonii na Wyspach zajmuję się od dłuższego czasu w ramach akcji profrekwencyjnej Polonia Głosuje. Przy okazji każdych wyborów namawiam Polaków w Wielkiej Brytanii do głosowania. Jako członkini komisji zadebiutowałam w zeszłym roku. Nie ukrywam jednak, że towarzyszyła mi pewna radość z tego, że tak dużo Polaków chce głosować i że tak wiele pakietów zdążyło dotrzeć na czas. Dlatego w niedzielę 28 czerwca, o godz. 6.30 rano z pełną determinacją zabrałam się do pracy.
Przeliczenie dostarczonych pakietów i samo liczenie głosów poszło nam dość sprawnie. Najbardziej żmudne i powolne było sprawdzanie nazwisk w spisie wyborców. Praca trwała nieprzerwanie, non stop pracowało przynajmniej 8 osób. Nikt nikogo nie musiał kontrolować, każdy walczył ze swoim zmęczenie, a gdy już czuł, że zasypiał, prosił o przerwę. Każdy mógł liczyć na odpoczynek według potrzeb. Jednak wszyscy członkowie byli cały czas na terenie komisji, ucinaliśmy sobie drzemki w fotelu. Nie wiem, kiedy skończyliśmy, nikt nie patrzył na zegarek. Myślę, że to była godzina 10.00, może 11.00 rano w poniedziałek. To, co wtedy poczuliśmy, to olbrzymia ulga, widzieliśmy już koniec, światełko w tunelu. Wtedy po raz pierwszy kolektywnie pozwoliliśmy sobie na 10-minutową przerwę.
Liczenie głosów poszło szybko i towarzyszyły nam przy tym pewne emocje i energia, ponieważ każdy z członków miał swojego faworyta i był ciekawy, kto wygra. Wszystko zostało policzone dwukrotnie w systemie 2-osobowym. Raz tylko zdarzyło się, że jedna liczba się nie zgadzała i trzeba było coś przeliczyć jeszcze raz. To wręcz niesamowite, że nie mieliśmy żadnych problemów i że to poszło tak sprawnie. Liczenie głosów trwało do godz. 18.00 w poniedziałek. Ale to nie koniec pracy komisji. Trzeba było sporządzić jeszcze protokół wysłać go do warszawy, zaczekać na zatwierdzenie, wywiesić, spakować wszystkie głosy, oświadczenia, koperty i inne papiery. Lokal wyborczy opuściliśmy ostatecznie o godz. 22.00.
Na 13 tysięcy osób zarejestrowanych dotarło do nas z powrotem blisko 12 tysięcy głosów. Część nie dotarła ze względu na powolną pracę poczty. Ale część głosów, które dotarły przepadły niestety z winy nadawców, ponieważ do kopert z głosami nie były załączone oświadczenia. Po grubości kopert domyślam się, że w oświadczenia były razem w jednej kopercie z kartą do głosowania. Jednak my jako członkowie komisji nie mamy prawa ich otworzyć. Takich zmarnowanych głosów było ok. 400 i to wszystko przez nie przeczytanie dokładnie instrukcji głosowania.
Wiem, że teraz będzie jeszcze więcej głosów (ok. 18 tysięcy), a przez to jeszcze ciężej, jeszcze trudniej. Myślimy intensywnie, jak to można usprawnić. Dostaniem od konsulatu wsparcie techniczne przy rozcinaniu kopert, jak również dostęp do służbowych komputerów konsulatu, który ma usprawnić wyszukiwanie nazwisk na listach. Dodatkowym ułatwieniem jest to, że treść oświadczeń ma większą wielkość fontu, więc nie będziemy musieli aż tak mocno wytężać wzroku. Nie ma mowy, że nie wyrobimy się w 48-godzinach, nie boję się, że głosy przepadną.
Mam olbrzymie szczęście, że moja komisja to naprawdę fantastyczny zespół. Jestem zachwycona tym, jak dzielnie pracowali. Myślę, że to duży klucz do sukcesu. Atmosfera była przyjemna, motywowaliśmy się wzajemnie i dbaliśmy o sobie. Praca nie wymagała ode mnie jako przewodniczącej jakiejś szczególnej koordynacji. Każdy wiedział, co ma robić. Z udziału w II turze zrezygnowała tylko jedna osoba.
Nie wyobrażam sobie, żebym ja mogła zrezygnować. To dla mnie oczywiste. Jestem gotowa na drugą turę. I jestem pewna, że i tym razem damy radę!