Po słowackiej stronie Pienin, wśród ponad stuletnich lip, schowały się zabudowania, w których przebywali niegdyś mnisi z zakonów o najsurowszej regule. Budowa tego miejsca rozpoczęła się w roku 1320, we wsi zwanej Lechnica. Mnisi wybrali jeden z najpiękniejszych zakątków Pienin, u zakola Dunajca, z widokiem na Trzy Korony, wśród lasów pełnych naturalnych bogactw przyrody. Było to idealne miejsce do milczącej kontemplacji Boga i Jego dzieł. Wkrótce klasztor przyćmił inne zabudowania i stał się jednym z najważniejszych ośrodków regionu. Od ościeżnic i żebrowań sklepień zrobionych z czerwonej cegły nazwano go Czerwonym Klasztorem, i tak też zaczęto nazywać dawną Lechnicę.
Życie kartuza
Dziś Czerwony Klasztor to turystyczna miejscowość, w której głównym punktem programu jest oczywiście Muzeum. Za bardzo skromną opłatą możemy obejrzeć doskonale zachowane eremy, krużganki, odrestaurowane mnisie ogródki, słowem całe wnętrze klasztoru skrywające się przez wieki za potężnymi murami. Na samym początku mieszkali tam kartuzi. Jest to jedyny zakon w kościele katolickim, którego reguła nie została zmieniona przez ostatnie… tysiąc lat. Do dziś zachowują te same zasady postu, milczenia, pracy i samotności. Mówiono o nich, że „chwalą Boga rękami”, bo głównie przepisywali księgi i znani byli ze wspaniałych bibliotek. Dzień w Czerwonym Klasztorze wyglądał tak samo jak w każdym innym zakonie kartuzów na świecie. Rozpisany jest on co do minuty i zaczyna się o godzinie 23.30 modlitwą nocną. 15 minut po północy mnisi gromadzą się na mszę poranną w kościele, która kończy się o 2.30. Dopiero wtedy jest czas na sen do 7 rano. Cały dzień to naprzemienne modlitwy, nauka, kontemplacje i praca w celi. W celi też, w milczeniu i skupieniu mnisi lub mniszki spożywają swoje bardzo skromne posiłki. W poniedziałki, środy i piątki: woda i chleb (może być też sól), w inne dni warzywa lub ryby dodatkowo też owoce, wino lub sok oraz ser i jajka. Od 13 września do Wielkanocy obowiązuje tylko jeden posiłek dziennie- za wyjątkiem świąt. W innych miesiącach posiłki są dwa. Nowicjusze otrzymują pełne wyposażenie celi oraz ubrania i obuwie. Wszystko po to, aby nie musieli z niej wychodzić. Na to składają się słoma, prześcieradło, skóry lub koc do przykrycia, dwa garnki, dwie miski małe, jedna duża do prania i mycia, dwie łyżki, nóż i kubek. Do tego parę narzędzi: łopata i siekiera oraz dwie księgi do czytania. To wyposażenie nie wzbogaciło się o żadne techniczne nowinki. Dzisiejsi kartuzi i siostry kartuzki nie używają telefonów komórkowych ani internetu. Wieści ze świata przekazuje jedynie przeor lub przeorysza. Są to komunikaty jak najbardziej oszczędne, bowiem najważniejsza w zakonie jest cisza. Kto chciałby poznać lepiej jak żyją współcześni kartuzi powinien obejrzeć piękny film Philippa Groning „Wielka Cisza”. Kartuzi milczeli w Czerwonym Klasztorze od 1320 roku do 1567. Po nadejściu reformacji i w trakcie wewnętrznych walk w Królestwie Węgier siedziby zakonów zaczęły pustoszeć. Czerwony Klasztor kartuzów zakończył swoje istnienie w roku 1567, kiedy to zmarł ostatni przeor.
Latający Mnich
Ponad sto lat zabudowania klasztoru stały puste, aż zostały odkryte przez równie ascetycznych zakonników: kamedułów. Było to miejsce idealne. Cudowne widoki, przyroda i gotowe eremy- pustelnie, gdzie mogli swobodnie prowadzić swój rozwój duchowy oraz liczne eksperymenty. Kameduli bowiem byli zakonem nieco bardziej otwartym nie tyle na sprawy świata, ale raczej jego naturę. W swoich eremach mieli do dyspozycji, zgodnie z reguła zakonną, aż cztery pomieszczenia. W dormitorium jadali, sypiali i oddawali się duchowym ćwiczeniom. Mniejsze oratorium, które było wyposażone w ołtarzyk, służyło do modlitw i medytacji. W laboratorium mogli oddawać się przeróżnym pracom, w tym także naukowym. Najmniejsze pomieszczenie: horreum służyło jako drewutnia czyli skład opału i narzędzi, oraz toaleta. Do każdego, indywidualnego domku mnicha czyli eremu przylegał ogródek, w którym rosły warzywa i owoce. W Czerwonym Klasztorze możemy zobaczyć świetnie zachowane i urządzone eremy. Problem ogrzewania wszystkich pomieszczeń rozwiązano tutaj w bardzo prosty i skuteczny sposób. W ścianie łączącej drewutnię i dormitorium był wmontowany piec. Rozpalało się go w składziku, więc nie trzeba było nosić opału, w ten sposób ogrzewały się wszystkie pomieszczenia. W jednym z tych eremów zamieszkał legendarny „Latający Mnich” czyli brat Cyprian. Urodził się on w 1724 roku w Polkowicach na Śląsku. Zanim wstąpił do Kamedułów w Czerwonym Klasztorze (1756) zdobył wszechstronne wykształcenie. Mówiono o nim „mistrz tysiąca umiejętności”. Znał się na zielarstwie, pszczelarstwie, alchemii, mechanice i matematyce. Był bardzo popularny w okolicy, bo leczył i pomagał nie tylko współbraciom, ale i okolicznej ludności. Podobno skonstruował nawet lotnię, którą pofrunął aż z Trzech Koron. Lotnię podobno później kazał spalić biskup, ale o tym wyczynie do dziś krążą legendy. W Muzeum znajduje się kopia jego zielnika zawierająca 283 opisane rośliny z Pienin i Tatr. Kameduli nie tylko odbudowali klasztor, ale i upiększyli wedle ówczesnych gustów, wprowadzając elementy baroku. Wspaniały jest zachowany ołtarz główny oraz polichromie na suficie kościoła p.w. św Antoniego Pustelnika znajdującego się w obrębie klasztornych murów. Do tego kościoła mogli też przychodzić i świeccy, co byłoby nie do przyjęcia u kartuzów. Kameduli więcej też rozmawiali, choć też tylko w wyznaczonych porach i okazjach. Mogli na przykład raz w tygodniu przez całą godzinę rozprawiać pomiędzy sobą o swoich duchowych doświadczeniach. Te dyskusje toczyły się zwykle w czasie spaceru po krużgankach o łukowatych sklepieniach zbudowanych wokół kwadratowego, „rajskiego” ogródka. I kartuzi i kameduli poświęcali sporo czasu na alchemię. Była to, a właściwie ciągle po trosze jest, dziedzina wiedzy zajmująca się znalezieniem „środka na wszystko”. Próbowano odkryć „spiritus mundi” czyli ducha świata oraz eliksir życia i sposób na wytwarzanie złota. Co ciekawe alchemicy zajmowali się także „palingenesis” czyli próbami odtworzenia żywych organizmów z ich resztek, popiołów, kości. Próbowano też stworzyć „homunculusa”: istoty żywej w warunkach laboratoryjnych. Te dwa ostatnie zadania zostały już właściwie rozwiązane przez współczesne nauki, które podobno z alchemią nie mają nic wspólnego. Po kasacji zakonów przez cesarza Austro- Węgier, kameduli z Czerwonego Kościoła rozeszli się po świecie. Pozostał po nich bardzo ciekawy zabytek, do którego można dojść piechotą prosto ze Szczawnicy przepiękną Pienińską Drogą. I przy okazji skosztować znakomitego słowackiego piwa Saris w Gospodzie pod Lipami, tuż u wejścia do klasztoru.
Anna Sanders