„Droga Królewska”, „Stara Droga”, „Via Regia Antique” czy też „Wielka Droga” to wszystko nazwy tej samej trasy prowadzącej na Węgry. Za Kazimierza Wielkiego prowadziła ona z Krakowa przez Bochnię, Wiśnicz, Lipnicę i dalej do Koszyc. Zamiast huczących tirów z przyczepami człapały ciężkie konie pociągowe z wozami wyładowanymi po brzegi. W stronę Polski karawany kupieckie wiozły węgierskie wino, miedź, żelazo, oliwę a z powrotem zabierały bydło, sól głównie z Bochni, ołów, sukno i skóry.
Wołowe korki
Na „Królewskiej Drodze” jak sama nazwa wskazywała, pojawiały się i orszaki królewskie, poczty rycerskie, różnego rodzaju urzędnicy dworscy i oczywiście podróżująca szlachta. Nie wszystkie odcinki były komfortowe, odcinek z Wiśnicza do Bochni zwykle był zakorkowany…stadami przeganianych wołów. Pędzono je do krakowskich rzeźników, którzy zaopatrywali miasto w mięso. Wiśnicz był bowiem znany z handlu bydłem: odcinek pomiędzy tym miastem a Bochnią nazywano „szlakiem wołowym”. Trakt Węgierski zaczął obrastać w miejscowości, które ułatwiały wędrówki kupcom, a ich uprzywilejowany status podkreślało „prawo składu”. Oznaczało to, że w czasie postoju karawan z towarem, można było handlować. O Starym Wiśniczu jest już wzmianka w kronikach z 1242, dość później, bo w roku 1616, wyrósł obok konkurencyjny Nowy Wiśnicz. Jego autorem i właścicielem był jeden z pierwszych magnatów Rzeczypospolitej: Stanisław Lubomirski.
W owych czasach awans społeczny był jeszcze nowością, ale inteligentni, prężni i waleczni rycerze, którzy przypodobali się królowi, mogli szybko obrosnąć w tytuły i majątki. Wojewoda Lubomirski miał za sobą wygraną bitwę pod Chocimiem, co przyniosło mu spore korzyści nie tylko majątkowe. Na dworze królewskim wykazywał się też wykształceniem i ogładą nabytą we Włoszech, Niemczech i Holandii. Tam też zakochał się w nowo formowanym stylu: baroku i zapragnął przenieść go na ziemie polskie. W XVI wieku modne i zyskowne było zakładanie miast. Lubomirski miał już wspaniałą twierdzę, którą przebudował w najnowocześniejszy stylowy zamek, postanowił więc, że obok postawi miejscowość pasującą do rodowej siedziby. W tym celu postarał się o przywilej założenia prywatnego miasta, który podpisał król Zygmunt III, w dniu 6 kwietnia 1616 roku. Aby mogło się ono prężnie rozwijać, dopisano prawa składowania wina, miedzi i spiżu oraz urządzania wielkich jarmarków trzy razy rocznie i mniejszych, cotygodniowych, w każdy wtorek. Po załatwieniu tej formalności Lubomirski polecił swojemu włoskiemu architektowi Maciejowi Trapoli, by przygotował plany nowego, prywatnego miasta.
Barokowe cacko
Miasto Nowy Wiśnicz powstało u stóp wzgórza zamkowego, tak, aby ze swej siedziby magnat mógł spoglądać na krzątających się tam obywateli. Dziś niestety, nie miałby tej przyjemności, ponieważ zbocze wzgórza zarosło drzewami. Wokół obszernego rynku (150m x 120m) zaczęły powstawać kamieniczki, ratusz, kościół i oczywiście obszerny dom architekta Macieja Trapoli, który w niezmienionej formie możemy oglądać do dziś. Prawie cały rynek Nowego Wiśnicza to darmowe muzeum na wolnym powietrzu, gdyż większość murowanych budowli pochodzi z okresu powstawania miasta. Niestety te drewniane spłonęły, ale wiemy, jak one wyglądały, ponieważ szkicował je Jan Matejko przechadzający się uliczkami Nowego Wiśnicza. Odwiedzał tam swoich teściów i pozostawił po sobie obraz: „Wskrzeszenie Łazarza”. Znajduje się on w bogato i elegancko zdobionym kościele parafialnym p.w. Wniebowzięcia NMP. Zbudowano go w latach 1619-1620, a konsekrowano w 1647 roku, kiedy wnętrze było już dopieszczone we wspaniałe ołtarze i ozdoby. To niezwykłe, barokowe wyposażenie przetrwało w niezmienionym stanie do dziś. Naprawdę zachwycają czarne obramowania ołtarzy, ze złotymi szlakami czy też malowane konfesjonały. Cały ten elegancki przepych nie robi wrażenia przeładowania, jest raczej wysmakowany i wykwintny. Lubomirski niczego nie poskąpił, by kościół w jego mieście wyraźnie wskazywał na bogactwo właściciela: „ (…)wsi kilka na proboszcza i czterech księży, aparaty złote do kościoła, lichtarze srebrne i innych rzeczy hojnie nadał”. Zbudował też wielką plebanię, która ma wciąż taki układ pomieszczeń, jaki obowiązywał w XVI-wiecznym w szlacheckim dworku: czyli z jednego korytarza odchodziły drzwi do wszystkich pokoi. Do plebanii, co jest dość niezwykłe, dobudowano dzwonnicę, być może po to, żeby księża nie musieli się fatygować zbyt daleko, aby zadzwonić na mszę… Bardziej prawdopodobne jest jednak to, że w barokowym stylu kościoła wieża z dzwonami była raczej nie na miejscu. Dziś w starej dzwonnicy urządzono miejską galerię. Druga galeria znajduje się w podziemiach ratusza zbudowanego w 1620. Zaprojektował go inny Włoch, Andrea Spezza, najprawdopodobniej po to, by nieco rozbić monolityczny styl Trapoli. Warto zwrócić uwagę na grubość murów wiśnickich domów: były jak skarbce gdzie przechowywano liczne towary przemieszczające się po Węgierskim Trakcie.
Akcja „Wiśnicz”
Pod Chocimiem Stanisław Lubomirski zdobył sporo jeńców tureckich, których oczywiście wykorzystywał do prac na swoich licznych budowach. W jego zamku przebywał też jako więzień Rzeczpospolitej, przyszły chan tatarski Islam Ibrahim. Trzymano go jednak w znacznie lepszych warunkach i nie musiał się trudzić kopaniem dołów jak jego pobratymcy. Jeńcy tureccy podobno wykopali podziemny tunel z zamku Lubomirskiego do zbudowanego na sąsiednim wzgórzu klasztoru karmelitów bosych: również ufundowanego przez magnata. Klasztor, po skasowaniu zakonu (1783) stał się więzieniem i jest nim do dziś. Tutaj, 26 lipca 1944 roku rozegrała się słynna Akcja Wiśnicz. Więzienie było wykorzystane przez Niemców jako „obóz filtracyjny” głównie dla więźniów politycznych. Gdy dowództwo AK dowiedziało się o planowanej wywózce osadzonych do Auschwitz, zaplanowano akcję, której wykonania podjęło się 36 partyzantów z Batalionu 12 Pułku Piechoty. Największym problemem była stacjonująca w odległości 300 m od więzienia jednostka batalionu SS, zmotoryzowana i z bronią pancerną, wobec której słabo uzbrojona garstka żołnierzy AK właściwie nie miała szans. W więzieniu pracowało 50 osób, także polscy informatorzy. Najpierw przecięto kabel telefoniczny, następnie jeden z żołnierzy zmylił strażników i sforsował bramę. Kompletnie zaskoczeni pracownicy zostali związani, zabrano im też klucze do celi oraz magazynu broni. Dzięki zatrudnionym w więzieniu Polakom partyzanci byli tak dobrze zorientowani, że wiedzieli które drzwi otworzyć, mieli dokładne plany budynku, a nawet kopie akt spraw. Nie chodziło bowiem o wypuszczenie przestępców pospolitych: obawiano się, że wydadzą uczestników akcji za pieniądze. Na wolność wyszło 128 osób, z których duża część przyłączyła się później do oddziałów AK. Niezwykłym faktem było, że obyło się zupełnie bez zabijania. Przeżyli wszyscy: partyzanci i zaskoczeni strażnicy. Więzienie na wzgórzu istnieje nadal, a nawet ostatnio rozbudowało się i może przebywać tam do 678 osadzonych. Z tego byłego klasztoru rozciąga się widok na pobliską okolicę, w której dominuje od wieków „miasto prywatne”, czyli Nowy Wiśnicz, ze swoją uroczą starówką.
Tekst i zdjęcia: Anna Sanders