Na początku wydawało mi się, że wyjątkowość fotografii zależy od sprzętu, jaki używam. Im droższy tym lepszy, prawda? Tymczasem najważniejszym narzędziem fotografa jest jego oko – mówi fotografka Ania Elias w rozmowie z Magdaleną Grzymkowską.
Twoje zdjęcia zachwycają. Nie tylko ponad 4 tysiące użytkowników Instagrama, ale też jury konkursu 2020 Pink Lady Photo.
– Dziękuję bardzo za tak miłe słowa. Międzynarodowy konkurs Pink Lady Food Photographer of the Year to najważniejszy na rynku konkurs fotografii kulinarnej. Zeszły rok to był mój debiut, jeśli chodzi o konkursy fotograficzne. Tym większe było zaskoczenie i radość, jak okazało się, że dwa z moich zdjęć dostały się na listę finalistów. Miałam też szczęście zostać finalistką w kategorii zdjęć z Instagrama #PinkLadySnaps 2019-2020, którego sędzią był sam David Loftus, znany i ceniony fotograf kulinarny.
Czy fotografia to Twój sposób na życie, czy raczej odskocznia od rzeczywistości?
– Od kiedy pamiętam, zawsze miałam potrzebę robienia czegoś kreatywnego. Był okres szycia na maszynie, był też czas robienia koszyków wiklinowych, aż wreszcie odkryłam fotografię i to była miłość od pierwszego wejrzenia, a raczej kliknięcia. Okazało się, że stylizowanie i fotografowanie jedzenia sprawia mi ogromną przyjemność i że chciałabym zająć się tym zawodowo. Fotografii uczyłam się sama (i w dalszym ciągu się uczę) z wszelkiego rodzaju kursów, z książek i warsztatów. Jak to się mówi, fotografować każdy może, trochę lepiej lub trochę gorzej, ale zrobienie dobrych zdjęć to umiejętność, a dokładniej cała seria umiejętności. Od dobrej znajomości swojego sprzętu i odpowiednich parametrów ekspozycji, po kompozycje, światło, kadr, teorie koloru, i wiele innych rzeczy. Bycie kreatywnym to cecha, którą można, a nawet należy ćwiczyć. To nie jest tak, że jedni rodzą się kreatywni, a pozostali nie. Kreatywność można w sobie wyrobić, poprzez stałe pobudzanie swojej wyobraźni. Na początku wydawało mi się, że wyjątkowość fotografii będzie zależeć przede wszystkim od sprzętu, jaki używam. Im droższy tym lepszy, prawda? A wiadomo przecież, że sprzęt fotograficzny do tanich nie należy. Owszem, ważne jest to, jakiego obiektywu czy oprogramowania używamy, ale najcenniejszą lekcję, jaką do tej pory wyniosłam (a zajęło mi sporo czasu, żeby to zrozumieć), jest to, że najważniejszym narzędziem fotografa jest jego oko i umiejętne wykorzystanie wiedzy popartej doświadczeniem.
W Twoim portfolio obok fotografii kulinarnej jest także „lifestyle photography”. Co to znaczy?
– Fotografia lifestyle dla mnie to sposób na pokazanie codziennego życia i szukanie piękna w zwykłej codzienności. To fotografia, która opowiada historie, pokazuje emocje, to jak spędzamy czas i z kim przebywamy na co dzień. To emocje, które towarzyszą nam każdego dnia. Moim zadaniem jako fotografa jest uchwycenie w kadrze tych przemijających chwil w taki sposób, aby cieszyły oko, przywoływały wspomnienia i przede wszystkim tworzyły historie.
Na Twojej stronie internetowej czytamy: „My work focuses on the emotional component of food, what we bring to the table, what we share, how a meal can shape, connect, and let the senses merge.”
– Jakikolwiek rodzaj fotografii nieodwołalnie łączy się z emocjami. To wyrażanie tego, co czujemy. Poprzez fotografowanie jedzenia staram się nie tylko sprawić, że odbiorca będzie mógł poczuć smak i zapach potrawy, ale również wywołać w nim emocje i myślami przenieść do chwil, z którymi wiąże pozytywne wspomnienia. Często są to chwile spędzone z bliskimi, przy stole. Takie momenty zapadają nam chyba w pamięci najczęściej i chcemy je zatrzymać na długie lata. Na przykład, to zdjęcie z grzybami powstało bardzo spontanicznie zeszłej jesieni. Wróciliśmy właśnie z lasu z koszykiem grzybów. Było już późne popołudnie, byliśmy głodni, mój mąż chciał jak najszybciej przyrządzić zebrane borowiki (na maśle, z czosnkiem i świeżą natką pietruszki, do tego kawałek dobrego chleba i lampka schłodzonego białego wina – uczta dla ciała i ducha!). Miałam zaledwie kilka minut do działania. Jeśli masz przed sobą piękny produkt, nie trzeba ozdabiać go niepotrzebnymi rekwizytami, które nic do twojej stylizacji nie wnoszą. Pozwól, żeby jedzenie mówiło samo za siebie. Miałam duże szczęście, bo akurat w tym samym momencie przez okno przebiło piękne światło i w rewelacyjny sposób oświetliło grzyby. Jak patrzę na to zdjęcie, to widzę mojego tatę, którego już z nami nie ma, i moją mamę, jak razem jeździli do lasu i przywozili ze sobą koszyki zebranych grzybów. Przypomina mi się dużo przyjemnych chwil spędzonych przy kuchennym stole, obserwując tą krzątaninę kuchenną, jak rodzice przebierają i przygotowują grzyby. To są szczęśliwe chwile i dzięki nim czuję bliskość z moją rodziną, pomimo, że dzieli nas ponad 2 tysiące kilometrów odległości i nie jesteśmy na co dzień razem.
Opowiedz trochę, kim jesteś. Skąd jesteś. Dlaczego wyjechałaś. Z czym przyjechałaś. Czego Ci brakuje. Za czym nie tęsknisz.
– Pochodzę z Warmii i Mazur, a dokładniej z Bartoszyc. Studiowałam filologię angielską na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu i z wykształcenia jestem tłumaczem i nauczycielem języka angielskiego. Do Londynu wyjeżdżałam często w trakcie studiów ale nigdy nie miałam w planach wyjechać na stałe. Dopiero kilka lat po studiach, w 2007 roku splot wydarzeń sprawił, że potrzebowałam wprowadzić w życiu zmiany. W ciągu dwóch tygodni zrezygnowałam z mieszkania, z pracy w Urzędzie Miasta i z pięknego Torunia. Ponieważ Londyn już znałam i miałam tam dużo znajomych, wydał mi się oczywistym miejscem docelowym. Nie wiedziałam na jak długo tym razem wyjeżdżam, mojej mamie powiedziałam, że mogą być dwa tygodnie lub dwa miesiące. Dopiero jak poznałam swojego męża w 2010 roku to mama przestała się pytać, kiedy wrócę do domu. Brakuje mi stałego kontaktu z rodziną. To jest zdecydowanie najcięższe. Brakuje mi też pierogów od mamy i kaszanki z ogniska. Nawet za polskim narzekaniem mi czasami tęskno, bo odnajduje w nim jakiegoś rodzaju komfort. Stało się to tym bardziej oczywiste w trakcie pandemii. Czego mi natomiast nie brakuje, a raczej co sprawia dużo bólu, to jest to, co dzieje się w rządzie i w jakim kierunku Polska idzie. Martwi mnie, że zamiast iść do przodu, cofamy się dużymi krokami do tyłu.
Dzielisz swoje życie pomiędzy Londyn i West Berkshire.
– W tygodniu pracujemy i mieszkamy w Londynie, a weekendy, święta i wakacje spędzamy na wsi, w hrabstwie Berkshire. Co jest ciekawe, pomimo, że większość czasu jesteśmy w mieście, to na moim profilu na Instagramie nie znajdziesz zdjęć tętniącego życiem Londynu. Od dawna pociąga mnie wieś, i w tym klimacie najbardziej się odnajduję.
Właśnie wróciłaś ze spaceru z dziećmi. Zbieraliście jeżyny, które są częstym motywem Twoich zdjęć.
– Dzikie jeżyny! Uwielbiamy jeść i uwielbiamy zbierać! Czuję do nich wyjątkową sympatię. Mamy niesamowite szczęście, bo jest ich tutaj, na wsi, pod dostatkiem. Zresztą, pierwsze zdjęcie na Instagramie to było właśnie zdjęcie jeżyn! Uwielbiam nie tylko fotografować, ale także korzystać z tego, co jest dookoła nas i przetwarzać dary natury z łąki, lasu, z ogrodu. A jest tego bardzo dużo. Teraz mamy szaleństwo jeżyn i owoców czarnego bzu. Za chwilę będzie dzika róża, orzechy laskowe, jabłuszka rajskie też już prawie dojrzały, że już nie wspomnę o grzybach i owocach tarniny (sloe gin na zimę musi być)! Koniec lata i pierwsza połowa jesieni to bardzo intensywny okres! Ta cykliczność i korzystanie z darów natury jest zdecydowanie moim ulubionym motywem fotograficznym.
Jak na Twoje życie wpłynęła pandemia?
– Pandemia zmusiła nas wszystkich do zmiany planów i zwolnienia tempa. Nie było już tej pogoni, która towarzyszyła nam każdego dnia. Tak jakby świat wyłączył na jakiś czas wtyczkę z kontaktu. Ostatnie miesiące to była prawdziwa mieszanka wybuchowa uczuć. Strach, tęsknota za rodziną, niepewność jutra, bezradność i frustracja. Przejęcie obowiązków ze szkoły to już w sobie była praca na cały etat, bo dzieci nasze co prawda otrzymywały co tygodniową pracę domową, ale nie miały zajęć online więc cała odpowiedzialność spadła na rodziców. Ale była też wdzięczność za to, że mogliśmy ten czas spędzić razem jako rodzina. Zdawaliśmy sobie sprawę, jak bardzo niezwykły jest ten czas. Wyjątkowe było również to, że nigdy wcześniej nie byliśmy na wsi na tyle długo, żeby być świadkiem zmian, jakie zachodzą w naturze. I to było fajne. Mogłam poszaleć więcej w ogrodzie, o czym zawsze marzyłam ale nigdy nie było czasu. Ogród i bycie w naturze stały się moim ulubionym miejscem w czasie izolacji i dużo zdjęć z tego okresu jest tego odzwierciedleniem. To było coś, co pozytywnie wpływało na moje zdrowie psychiczne i miałam nadzieję, że przyniesie też radość innym.
Jakie jest Twoje największe marzenie?
– Chciałabym żyć życiem, którego nie będę żałować. Wszyscy wiemy, że nasz czas tutaj jest ograniczony, chce przede wszystkim żyć w zgodzie ze sobą i żyć tak, żeby nie żałować, że czegoś nie zrobiłam.