Jest taki kraj w samym sercu Unii Europejskiej, który do niej nie należy – Szwajcaria. O realiach życia u stóp Alp mówi Joanna Lampka, autorka książki „Szwajcaria, bilet w jedną stronę, czyli jak przeżyć między krowami a bankami” w rozmowie z Zuzanną Muszyńską.
Czy twoja książka adresowana jest do osób, które już przeprowadziły się do Szwajcarii?
– Zwykłam mówić, że to książka o emigracji. Bo spakowanie walizek, powiedzenie „adieu” koleżankom z pracy, rodzinie i przyjaciołom, i kupienie tytułowego biletu w jedną stronę ma w sobie coś uniwersalnego. Nie jest ważne, czy wyjeżdżamy do Szwajcarii, Timbuktu, czy… Wielkiej Brytanii. Zawsze są te same motywy: szukanie mieszkania, pracy, pierwsze kontakty z sąsiadami, strach przed mówieniem w miejscowym języku. Temu ostatniemu nadałam nawet nazwę – u mnie był to etap bezgłośnego bonjour. Ja po prostu mówiłam tak cicho, żeby nikt nie dosłyszał moich błędów językowych. Są też stereotypy, którymi posługujemy się nawet wtedy, gdy jesteśmy otwarci na obcość. Bo próba zaklasyfikowania nieznanego to naturalny sposób radzenia sobie z niepewnością.
Emigracja to, jak piszesz, jedno wielkie wyjście ze strefy komfortu. Radzisz pójść do pubu bez towarzystwa i bez komórki, posiedzieć tam przez godzinę, medytując. Albo zrobić coś, czego się boimy, na przykład zagadać do obcej osoby na przystanku. Jeśli przełamywanie oporów pójdzie dobrze, można się pakować…
– …chyba że tam, gdzie jedziemy, wyemigrowała cała nasza wioska. Inaczej czeka nas kumulacja nowości: nowej pracy, znajomych, kultury, jedzenia. Sukces na emigracji niestety sprzyja przebojowym, którzy mimo swoich niedociągnięć są w stanie zagadać i sprawić dobre wrażenie. Albo chociaż tym odpornym na niepewność i otwartym na nowości.
Co potem? Piszesz, że pozostają najsilniejsze związki i najlepsi przyjaciele. Polska i otaczająca rzeczywistość odzierane są ze złudzeń, a i my sami, posiadający po wyjeździe cudowny wgląd w samego siebie, możemy się zdziwić tym, czego się dowiemy. Warto tyle ryzykować?
– Zostając przez całe życie w jednym miejscu możemy to życie przespać i nie dowiedzieć się niczego ani o sobie ani o miejscu, gdzie mieszkamy, ani o innych miejscach. Bo trudno uzyskać obiektywny obraz czegokolwiek, gdy się na to patrzy z bliska. Trudno też uzyskać prawdziwy obraz naszych destynacji wakacyjnych. A co z tym „cudownym wglądem w samego siebie”? Sprawdzamy się w trudnych warunkach, a nie w ciepłych pieleszach. W końcu to nie ja powiedziałam „Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono”. Dlatego: emigracja! Polecam każdemu! Nawet jeśli tylko na rok. I nawet jeśli mielibyście się dowiedzieć tylko tyle, że się do niej nie nadajecie.
Mój ulubiony rozdział to ten o przejażdżce autobusem, do którego dosiadły się dzieci. Jak wychowuje się małego Szwajcara na demokratę?
– O różnicach wychowawczych między polskimi a szwajcarskimi matkami można by napisać książkę. Otóż największą cnotą szwajcarskiego fąfla jest… samodzielność! Młodzi Szwajcarzy sami chodzą do szkoły, jeżdżą autobusami, sami muszą się w szkole przebierać, bo rodzice nie mają tam wstępu, a gdy dziadek uzna, że dziecko jest odpowiedzialne, daje mu pierwszy scyzoryk. Mawia się również, że Szwajcarzy preferują tzw. zimny chów i za każdym razem, gdy widzę dzieci bez czapek i rękawiczek, które buszują na mrozie na placu zabaw, przypominam sobie to powiedzenie. Samodzielne dzieci dość szybko uczą się, że ich działania mają konsekwencje. Gdy będą biegły za szybko, przewrócą się i nabiją sobie siniaka. Gdy zapomną kredek do szkoły, to nie będą malować. Gdy nie nałożą czapki, będzie im zimno w uszy. Nikt nie będzie za nich myślał. Paradoksalnie, ten bezduszny system (w porównaniu z naszym polskim kokoszeniem) wychowuje odpowiedzialnych dorosłych gotowych do decydowania nie tylko o swoim życiu, ale i o życiu innych.
Natomiast nie zdradzę tutaj historii autobusowej, ale dodam, że gdyby to wydarzyło się w Polsce, przeczytalibyśmy o tym na pierwszych stronach gazet, a nauczycielki pewnie musiałyby szukać pracy w supermarkecie…
Jako weteranka pary dwóch kultur i kilku języków piszesz, że „słowa to nie eksponaty, a język to nie muzeum”. Wyżywasz się w polskim, pisząc, tłumacząc, ucząc, jednocześnie wsiąkasz w inne języki. Żyjesz wiele razy?
– Zła ze mnie pisarka i nauczycielka języka polskiego! Zamiast gromić wszystkich dookoła za „zolnierzy”, „żłonierzy” i „rzołnieży”, ja tego po prostu nie zauważam. Tryb recenzji włączam sobie w głowie dopiero, gdy sprawdzam pracę domową lub robię korektę. A oprócz tego uwielbiam kreatywne błędy. W końcu, jak powiedział Boy-Żeleński, jeśli się wie, że jest nieprawidłowo, to można. Hiperpoprawność jest nudna. Sama bardziej niż błędy uprawiam radosne językotwórstwo. Czasem mi z niego wyrośnie jakaś soczysta metafora, czasem suchar.
A wiele razy ponoć się żyje, gdy się czyta. Ja piszę, więc czuję się uprawniona do „apgrejdu” tego powiedzenia. Nie tylko żyję wiele razy, ale też nigdy nie umrę.
Szwajcaria to kraj południa – ze swoją żelazną dyscypliną sjestowania, czy północy, skrytości, oszczędności i pracowitości? Czy Szwajcarzy są pracowici?
– W Szwajcarii wszystko zależy od kantonu, nawet pogoda i podatki! A w tym przypadku właściwie to zależy od części językowej. Szwajcaria podzielona jest na 3 części językowe (+ romansz, w którym się mówi w niektórych gryzońskich dolinach) i mieszkańcy tych części różnią się od siebie mentalnością. Mamy nawet na to w Szwajcarii nazwę – Röstigraben, czyli granica szwajcarskiego placka ziemniaczanego. Dlaczego tak? Bo w kantonie Berno, przez który przebiega granica między częścią niemiecko- i francuskojęzyczną, na śniadanie jadało się niegdyś rösti z serem, bekonem i jajkiem, podczas gdy po drugiej stronie granicy, o tej samej porze drobiło się croissanty z dżemem. A jeśli kulinaria nie określają choć trochę naszego charakteru narodowego, to nie wiem, co go określa!
Mawia się, że Szwajcarzy niemieckojęzyczni żyją, żeby pracować, a francusko- i włoskojęzyczni pracują, żeby żyć. Czy tak jest naprawdę? To uogólnienie, ale w każdym stereotypie można znaleźć ziarnko prawdy. Ja, gdy jadę do Zurychu lub Bazylei z mojego Morges, czuję się, jakbym wyjeżdżała za granicę.
Co z tytułowymi bankami?! Jaki jest właściwie stosunek Szwajcarów do pieniędzy? Piszesz, że bardzo źle sprzedają się bluzki z dużym nadrukiem logo dobrej marki!
– Chyba nie zaskoczę nikogo, gdy powiem, że Szwajcarzy są dyskretni. Tu się mawia, że prawdziwi bogacze wyglądają jak żebracy, a prawdziwe pieniądze nie wymagają złotej oprawy. Standardem jest kupowanie nowych samochodów z „wyczyszczonym” tyłem (bez oznaczeń TDI, Turbo, sport, czy innych wskazujących na wyjątkowe osiągi naszego pojazdu). Przejdźcie się nad Jezioro Zuryskie do miejscowości, gdzie mieszka najwięcej milionerów. Spodziewacie się marmurów? Nic z tego! Zobaczycie miłe dla oka, ale skromne domy. Futra i diamenty to raczej domena przyjezdnych.
Jako fonofobka czekałam na rozdział o szwajcarskim reżimie antyhałasowym – i doczekałam się! W Londynie sąsiad umilił nam i wielu innym mieszkańcom osiedla Niedzielę Wielkanocną (podczas lockdownu!), cyklinując deski tarasowe. W jakich godzinach panuje przepisowa cisza w Szwajcarii?
– Faktycznie, w Szwajcarii nie byłoby to możliwe. Niedziela, święto, a może jeszcze cyklinował w czasie lunchu? Jeśli tak, sąsiad zaliczył potrójne bingo i tu w Szwajcarii miałby wizytę policji. Jeśli to by się powtórzyło, mógłby stracić mieszkanie, jeśli jest najemcą. Cisza nocna w Szwajcarii trwa od 22 do 7, podobnie jak u nas. Bardziej dziwi cisza poobiednia. Mniej więcej od 12 do 13:30 nie można odkurzać, kosić trawy czy wbijać gwoździ. Co ciekawe, zamknięte są wtedy nawet niektóre place zabaw, żeby głośny dziecięcy śmiech nie przeszkadzał Helwetom w trawieniu.
Niekiedy słyszy się o absurdalnych zakazach kąpieli czy spuszczania wody po 22, ale mam wrażenie, że to tylko taka miejska legenda… Ja raz spotkałam się z problemem dźwiękowym. Otóż na gwiazdkę otrzymałam od sąsiadów kapcie z półmetrową amortyzacją. Gdy zapytałam wprost, czy tupię, sąsiadka spłoniła się po cebulki włosów i tak szybko i energicznie pokręciła głową, że bałam się, że sobie skręci kark.
Teraz polityka. Niejeden Brytyjczyk w obliczu brexitu rozważał w skrytości ducha, czy Zjednoczone Królestwo spotka dobry los bogatej, silnej, niezależnej kuzynki z Europy. Konsekwencje referendum brexitowego w UK komplikują nam życie od ponad czterech lat, a najgorsze dopiero przed nami. Demokracja bezpośrednia nie dla każdego? Czy w Szwajcarii też jest krytykowana?
– Demokracja bezpośrednia jest traktowana jak szwajcarski skarb i każdy, kto śmie podnieść na nią rękę, otrzymuje solidne bęcki ze wszystkich stron. Podam przykład. W lutym 2014 roku Szwajcarzy przegłosowali minimalną większością głosów inicjatywę antyimigracyjną. Rada Federalna, czyli kolokwialnie mówiąc, szwajcarski rząd, miał 3 lata, żeby wprowadzić wolę Szwajcarów w życie. I co? Siedmiu mędrców, jak tu się na nich mówi, wprowadziło jedynie kosmetyczne zmiany utrudniające obcokrajowcom dostęp do szwajcarskiego rynku pracy. Tłumaczyli się, że uwzględnili minimalną dysproporcję pomiędzy zwolennikami i przeciwnikami projektu. Wywołało to prawdziwy raban na prawicy i w konserwatywnym centrum politycznym, ale również… pewną wstydliwą konsternację w środowiskach proeuropejskich. Szwajcarzy boją się smutnego precedensu, podczas którego naród uzna, że nie ma na coś wpływu, i przestanie głosować.
I tak, demokracja bezpośrednia nie jest dla każdego. To wspaniała rzecz, ale wprowadzona odgórnie i brutalnie, bez edukowania społeczeństwa, bez wytłumaczenia, jakie mogą być jej konsekwencje, może przynieść więcej szkody niż zysku. Więc – edukacja od małego i od małych rzeczy, na przykład od decydowania o własnym podwórku, ulicy, mieście…
W Genewie stały olbrzymie kolejki do punktów pomocy żywnościowej podczas pierwszych tygodni lockdownu. Czyżby ludzie nie mieli za co zrobić zakupów w tak bogatym kraju?!
– Bieda w Szwajcarii to jeden z najczęściej zapomnianych i zamiatanych pod dywan tematów. Bo jak można być biednym w najbogatszym kraju świata, gdzie niania zarabia więcej niż niejeden polski menedżer? No tak, ale wydaje też o wiele więcej – łatwo zapomnieć o kosztach życia, a te również wychodzą poza skalę wykresu. W kolejce po przydziałowe jedzenie najczęściej stają obcokrajowcy bez praw wyborczych, a nawet pracujący w Szwajcarii nielegalnie. To trudne, ale jak widać, nie niemożliwe. Szwajcarzy, który zostali w domu z dnia na dzień, bez żadnych konsekwencji zrezygnowali ze swoich pomocy domowych, ogrodników, sprzątaczek i niań, pozostawiając ich bez środków do życia zamkniętych w jednym z najdroższych krajów świata.
Choć może nie powinnam tu oskarżać wyłącznie Szwajcarów – Genewa jest pełna obcokrajowców, którzy często pracują na eksponowanych stanowiskach i to oni ze swoich krajów przywieźli szokujące zwyczaje odnośnie traktowania pracowników domowych…
Pandemia spopularyzowała hodowlę kur, o czym dowiaduję się z twojego bloga blabliblu.pl.
– Szwajcarzy w czasie lockdownu zaczęli masowo zakładać kurniki w ogródkach. Nawet w mieście! Nawet w ogródkach przylegających do bloków! To najtańszy sposób na stworzenie namiastki wsi dla mieszczuchów, zajęcie dzieci, gdy szkoły były zamknięte, no i oczywiście codzienne świeże jaja.
Firmy wynajmujące kury (sic!) w czasie pierwszej fazy pandemii miały pełne ręce roboty. Jak działa taki wynajem? Otóż kury razem z kurnikiem można wynająć na dwa miesiące, żeby sprawdzić, czy nam odpowiadają gdaczący współlokatorzy. Kurniki w mieście budzą jednak pewne konflikty sąsiedzkie i coraz więcej kogutów ląduje w schroniskach dla zwierząt. Nie wszyscy zachwycają się kukuryku o świcie.
Szwajcaria nie ma armii, Szwajcaria jest armią. Szwajcaria nie wysyła żołnierzy na wojny, ale karze wyższymi podatkami tych, którzy nie chcą iść do wojska. Szwajcaria produkuje masowo broń i co czwarte gospodarstwo ją posiada, mimo to jest bardzo bezpiecznie. Na dodatek mówi się o wcieleniu do wojska kobiet, które przecież rekordowo długo nie mogły głosować. Aż głowa boli od tego wszystkiego…
– Prawda? A to wszystko w państwie neutralnym! Niewiele osób jednak wie, że neutralny nie oznacza zdemilitaryzowany. Wręcz przeciwnie – Szwajcarzy utrzymują, że neutralność trzeba umieć obronić i dodają, że tylko dzięki swojej mobilizacji udało się im odstraszyć Hitlera. Bezzębna Szwajcaria zostałaby połknięta na raz jak inne europejskie maluchy.
Szwajcarzy utrzymują, że są narodem strzelców wyborowych. Coś w tym jest, w końcu szwajcarskim bohaterem narodowym jest Wilhelm Tell. Konkursy strzeleckie są w Szwajcarii popularne i dotowane przez państwo. Podczas służby wojskowej mężczyźni trzymają swoje karabiny w domu, a po zakończeniu tejże mogą je zachować pod warunkiem, że będą regularnie ćwiczyli strzelanie. Dlatego niemal w każdej gminie znajduje się strzelnica. Widok Szwajcara z karabinem na ramieniu nie jest niczym dziwnym – broni nie można ukrywać ani zostawiać samej np. w samochodzie, gdy idzie się po paczkę papierosów do kiosku.
Jeśli chodzi o obowiązek służby kobiet w wojsku – wątpię, czy zostanie to przegłosowane. W końcu kobiety w Szwajcarii, które chcą pracować i mieć dzieci, i tak mają pod górkę. Obowiązkowe wojsko mogłoby być gwoździem do trumny ich kariery zawodowej.
„Gdy nie wiesz, dokąd iść, wybierz ścieżkę, która najbardziej pnie się w górę. Jest trudniej, ale jakie są potem widoki.” Co ty widzisz po siedmiu latach pobytu w Szwajcarii?
– Widzę, jak wiele jeszcze gór przede mną. Za jednym wzgórzem jest następne i następne. I dobrze. Jak będzie z górki, to będzie chyba znaczyło, że czas umierać.
———————————-
Joanna Lampka – osiadła nad Jeziorem Genewskim pisarka, blogerka, nauczycielka i tłumaczka. Autorka m.in. Czy wiesz, dlaczego nie wiesz, kto jest prezydentem Szwajcarii (Wydawnictwo PAFERE, 2017) i Szwajcaria i Liechtenstein – Inspirator Podróżniczy (Pascal, 2019).
Wszystkie cytaty pochodzą z książki Szwajcaria, bilet w jedną stronę, czyli jak przeżyć między krowami a bankami, Pascal, Bielsko-Biała 2020.