Moja rada dotycząca urządzania jest taka, by robić swoje, to, co nam w duszy gra i nie przejmować się opinią innych, bo to nie oni będą u nas mieszkali – mówi Magdalena Stancu, instagramerka, właścicielka domu w Walii dostrzeżonego przez portal Homebook w rozmowie z Magdaleną Grzymkowską.
Opowiedz trochę o sobie. Skąd jesteś z Polski?
Pochodzę z Mazur, z Ostródy. Całe życie mieszkałam w mieście, a ostatnie lata przed przeprowadzką w samym centrum.
… i przeprowadziłaś się do Walii, żeby zamieszkać na wsi?
Sześć lat temu przyjechałam z dziećmi na wakacje do Carmarthen w Walii. Byliśmy zachwyceni pięknymi krajobrazami i starszy syn powiedział, że tu mógłby żyć. Tak wykiełkował pomysł i w ciągu miesiąca pozałatwialiśmy wszystkie sprawy i formalności, spakowaliśmy się i przeprowadziliśmy. Przyznam, że nigdy w życiu nie myślałam o emigracji, więc to był szok dla rodziny i znajomych.
Twój profil na Instagramie śledzi ponad 7 tysięcy ludzi. Jak to się stało? Czy jak zakładałaś swoje konto, spodziewałaś się takiego zainteresowania?
Zakładając profil na Instagramie, chciałam uwiecznić momenty z różnych wycieczek. Tak jak już wspominałam, my byliśmy i dalej jesteśmy zachwyceni widokami, więc sporo jeździliśmy po okolicy. Początkowo Instagram miał być właśnie takim moim albumem podróżniczym z Walii. Rzadko dodawałam jakiekolwiek opisy czy przemyślenia. Chodziło tylko o zdjęcia. Dopiero po przeprowadzce na swoje, zaczęła się moja zabawa z urządzaniem. Początkowo bardzo nieśmiało wstawiałam fotki z domu. Chyba bałam się krytyki, tego, co inni powiedzą, bo ten mój domek nie jest taki oczywisty. Dopiero z czasem po przeczytaniu mnóstwa ciepłych komentarzy, zaczęłam pokazywać więcej. Ale to dalej był tylko jakiegoś rodzaju fotoalbum. Na moim profilu panował totalny chaos. Nie miało to żadnego ładu i składu. Dopiero podczas pandemii zrozumiałam, że pewne rzeczy chcę sobie poukładać, również na moim koncie. Przypomniałam sobie, jaki był główny cel założenia profilu, że to o Walię chodziło i chcę, by to nadal był jeden z dwóch przewodnich tematów, a drugi to oczywiście dom. Zaczęłam się otwierać, rozmawiać z ludźmi. Do tej pory ciężko mi uwierzyć, że tyle fajnych relacji mam z wieloma świetnymi kobietami właśnie dzięki Instagramowi.
Metamorfoza Twojego domu w Walii została pokazana w portalu Homebook. Wygląda naprawdę imponująco! Czy to w całości Twój projekt?
Po trzech latach mieszkania w Walii udało się wprowadzić do domku na wzgórzu i remont domu dosłownie mnie pochłonął i stał się moją pasją. Nigdy wcześniej nie pomyślałabym, że tak wiele rzeczy mogę zrobić sama i z pomocą najbliższej rodziny. A dodam, że wcześniej nie mieliśmy z tym do czynienia. Ten remont trwa już 3 lata, odbywa się etapami i nadal jest sporo do zrobienia. Od początku byłam zachwycona amerykańskimi domami w stylu modern farmhouse. I to się nie zmieniło. Inspiracje czerpie ciągle, oglądając zdjęcia takich wnętrz na Pintereście i Instagramie. Bardzo ciężko jest uzyskać taki klimat, bo wiele rzeczy jest tu nie do zdobycia, stąd też w moim domu mnóstwo rozwiązań DIY.
Cały ten remont wykonałaś sama, bez pomocy fachowców! Jakie wyzwania napotkałaś w trakcie tak generalnego remontu?
Nie zdecydowaliśmy się na pomoc fachowców, bo od początku założyliśmy, że będzie to projekt niskobudżetowy. Mnie urządzanie sprawia satysfakcję, wkładam w to mnóstwo serca i mam nadzieję, że tym samym uświadamiam niektóre osoby, że nie zawsze trzeba ponosić duże nakłady finansowe, by czuć się dobrze we własnym domu.
Twój dom jest także pełen starych, odrestaurowanych mebli. Jak znajdowałaś te perełki?
Mam wrażenie, że w tym kraju jest bardzo łatwo urządzić się tanio. Chodzi mi o łatwość zdobycia pięknych mebli często za darmo. Mnie w tych meblach urzeka niepowtarzalność. W moim domu 99% mebli pochodzi z drugiej ręki. Często od znajomych, którzy pozbywają się starych rzeczy, z Gumtree, z ulicy. Najlepsze dodatki mam z pchlich targów i charity shopów. To nie znaczy, że nie chodzę do zwykłych sklepów, bo też to robię i w takich sieciówkach jak Dunelm czuję się jak w siódmym niebie.
Czy masz cokolwiek w swoim domu z Ikei?
Mam jedną ikeowską rzecz. Jest to wielka rama na obraz znaleziona na car boot sale, więc chyba się nie liczy!
Twoje meble wyglądają, jakby miały duszę. Jak się nauczyłaś renowacji mebli?
Lubię mieszać stare z nowymi. I lubię przerabiać różne rzeczy. Czasami coś ma cudowny kształt, strukturę, jedynie kolorystycznie do niczego mi nie pasuje. Wtedy biorę farby i maluje czy to mały świecznik, czy też olbrzymi kredens. Te moje przeróbki nie są idealne i jest to na pewno coś, czego chciałabym się lepiej nauczyć. Chciałabym wybrać się kiedyś na taki kurs, bo do tej pory wiedzę czerpie jedynie z internetu, a to nie to samo co nauka na żywo. Cieszę się, gdy słyszę, że mój dom ma duszę, jednak wierzę, że nie jest to zasługa starych mebli a domowników!
Największą metamorfozę przeszedł Twój taras i olbrzymi ogród.
Tak, wcześniej było tu mnóstwo, murków, kamieni i betonu. Wszystko to zlikwidowaliśmy i zrobiliśmy otwartą przestrzeń, a z drewnianego patio można wreszcie oglądać cudowne krajobrazy. Mój ogród z jednej strony napawa mnie dumą, bo wiem, ile pracy tam włożyliśmy. Zmiany dotyczą zmiany ukształtowania terenu i posadzeniu wielkiej ilości roślin. Z drugiej strony źle się czuję, bo nie poświęcam ogrodowi należycie dużo czasu. Przy obecnej pracy ciężko mi ogarnąć wszystko i to właśnie ogród cierpi na tym najbardziej. Mam nadzieję w niedalekiej przyszłości rozbudować się, zrobić Airbnb, i mieć wreszcie więcej czasu na pracę w domu i przy domu. Ale to są póki co tylko marzenia.
Jakie cenne rady mogłabyś dać innym, którzy także planują metamorfozę swojego domu lub mieszkania?
Moja rada dotycząca urządzania jest taka, by robić swoje, to co nam w duszy gra i nie przejmować się opinią innych, bo to nie oni u nas będą mieszkali.
Jak na Twoje życie wpłynęła epidemia? Jak znosisz izolację na wsi?
Ze względu na to, że jestem w grupie podwyższonego ryzyka, to przez pierwsze 4 miesiące pandemii nie mogłam pracować. Oczywiście był to czas pełen niepokoju. Ale przez to, że jestem introwertykiem, nie odczuwałam dyskomfortu spowodowanego brakiem kontaktów społecznych. Czułam olbrzymia wdzięczność, że mam zdrową rodzinę i że mieszkam tu, gdzie mieszkam, mogę wyjść do ogrodu, spędzać czas z rodziną i przemyśleć różne sprawy na spokojnie. Wreszcie miałam czas przeczytać zaległe książki, nauczyć się pieczenia ciast. Najgorszą kwestią jest to, że nie mogę zobaczyć się z rodzicami, którzy mieszkają w Polsce. Bardzo za sobą tęsknimy.
Czy zawsze chciałaś mieszkać w małym domku na wsi?
Tak naprawdę położenie naszego domu jest idealne. Widoki mam sielskie, wiejskie, ale od miasta dzieli mnie jedynie wzgórze i do centrum mogę dojść w pół godziny spacerem. Nigdy nie myślałam o domku. Mieszkając jeszcze w Polsce, spełnieniem marzeń było kupno mieszkania. Dom był poza zasięgiem moich możliwości. Zdaje sobie sprawę, że jestem ogromna szczesciarą, mieszkając właśnie tu i czasami pijąc kawę na tarasie nie wierzę, że to się dzieje naprawdę.
Na swoim Instagramie dzielisz się także swoimi wrażeniami z życia w Walii oraz podróżami po jej przepięknych zakątkach.
Ludzie często pytają mnie jak się mieszka w Walii. Ciężko mi na to odpowiedzieć. Nie jest to miejsce dla ludzi szukających wielkomiejskich atrakcji. Tu życie jest wolniejsze. Idealne dla kogoś, kto lubi spędzać czas na łonie natury, dla kogoś, kto ceni sobie spokój, dla kogoś, kto kocha długie wędrówki, bo Walia oferuje mnóstwo różnorodnych szlaków z widokami łapiącymi za serce.
Jakie miejsca szczególnie poleciłabyś naszym Czytelnikom?
Trudne pytanie, bo lista jest długa. Na mnie chyba najbardziej działają trasy wzdłuż klifów, a linia brzegowa jest naprawdę długa i chyba w obecnych czasach nie warto sugerować się popularnymi miejscami. Moim ostatnim odkryciem jest Blue Pool Bay na Gower. Zjawiskowe miejsce.