Organizuje artystyczne wydarzenia, a równocześnie sama tworzy. Malarka, rysowniczka, animatorka kultury. Agnieszka Biardzka w rozmowie z Piotrem Gulbickim przyznaje, że jej największym sukcesem jest to, że żyje ciekawie.
Przegląd działalności twórczej Polaków mieszkających w Wielkiej Brytanii, „Art Meeting”, to twoje dziecko.
– Sama praca i dom mi nie wystarczały, dlatego w 2012 roku, kilka miesięcy po przyjeździe do Anglii, w Galerii Centrespace w Bristolu zorganizowałam pierwszą edycję tego wydarzenia. Ma ono dwa cele – integrację polonijnego środowiska artystycznego oraz kreowanie pozytywnego wizerunku Polaków zagranicą. Spotykamy się, nawiązujemy znajomości, wymieniamy doświadczeniami, a podczas wystaw prezentowane są prace z różnych dziedzin – malarstwo, rzeźba, ceramika, grafika, rysunek… Do tej pory zorganizowaliśmy pięć edycji tej imprezy, niestety, w tym roku ze względu na epidemię koronawirusa wydarzenie się nie odbędzie.
Uzupełnieniem przeglądu jest kwartalnik „Post Scriptum”?
– W jakimś sensie. Założyłam go rok temu wspólnie z pisarzem i publicystą Jarkiem Prusińskim, a na jego łamach czytelnik znajdzie twórczość pisarzy oraz poetów zarówno tych znanych, jak i debiutantów, recenzje książek, wywiady z ciekawymi ludźmi ze świata literatury, muzyki, sztuki. Są też sylwetki malarzy, fotografów, grafików. To kultura przez duże „k”, dająca wytchnienie od promowanej nachalnie w dzisiejszych czasach miałkiej pop rozrywki. Kwartalnik jest bezpłatny, można go ściągnąć z naszej facebookowej strony.
Artystyczne dokonania Polaków mieszkających na Wyspach robią wrażenie?
– Trudno generalizować, ale ogólnie nie mamy się czego wstydzić. Wielu z naszych rodaków skończyło tutejsze specjalistyczne uczelnie, inni wykuwają swój warsztat sami, metodą prób i błędów. Talentów nie brakuje, a wachlarz tematów, jaki poruszają w swoich pracach, jest bardzo szeroki. I, co najważniejsze, wkładają w to dużo serca, traktując sztukę jako pasję, a nawet swego rodzaju sposób na życie.
Sama też tworzysz.
– Maluję, głównie pejzaże, portrety oraz wytwory własnej wyobraźni. Inspiracja zawsze przychodzi z zewnątrz, coś musi mnie zachwycić, porwać, zaciekawić, żebym mogła to potem przenieść na płótno.
Z działalności artystycznej trudno się utrzymać.
– Udaje się to tylko nielicznym. Ja, owszem, sprzedaję swoje obrazy, ale traktuję to bardziej jako hobby, a moim głównym źródłem dochodu jest firma sprzątająca, którą prowadzę.
Tak wyobrażałaś sobie życie na obczyźnie?
– Nigdy nie myślałam, że wyemigruję z kraju. A jednak, pod koniec 2011 roku zakotwiczyłam w Bristolu – miało być na kilka miesięcy, ale czas płynie szybko i jestem tu już niemal dekadę.
Na początku zatrzymałam się u przyjaciela, który, pech chciał, że już pierwszego dnia po moim przyjeździe złamał nogę. Nowe środowisko, nieznajomość języka, inne realia i szybko kończące się oszczędności. Nie było łatwo, na szczęście jakimś cudem udało mi się znaleźć pracę w restauracji jako pomoc kuchenna. Ktoś powiedziałby – dramat, niziny społeczne – a ja dziękowałam Bogu, że będzie na życie i opłaty. Ciężkie zajęcie, nieciekawa atmosfera, schudłam 11 kilogramów, ale przetrwałam. Półtora roku później przeniosłam się do innej, mniejszej knajpki, gdzie było już znacznie lepiej i przede wszystkim panowały zdrowe relacje międzyludzkie.
Z czasem pojawił się pierwszy klient na prywatne sprzątanie, a potem kolejni i po czterech latach ciężkiej pracy założyłam własną firmę w tej branży. Dziś zatrudniam ludzi, nie muszę się użerać z głupimi czy nieuczciwymi szefami. Klienci są zadowoleni, pracownicy również, a ja szczęśliwa, że sama jestem sobie sterem i okrętem. Na finanse nie narzekam, można normalnie żyć.
A w wolnych chwilach oddawać się sztuce…
– …która tak naprawdę zawsze była moją pasją. Pochodzę z Warszawy, ojciec, inżynier, pracował na placówkach w dawnej Niemieckiej Republice Demokratycznej, a mama w bibliotece i to właśnie ona zaszczepiła we mnie miłość do książek. Rodzice na brak zajęć nie narzekali, tym bardziej, że musieli opiekować się trojaczkami, a ja byłam jedną z trzech sióstr.
To miało wpływ na twoje życie?
– Zdecydowanie, we wszystkich jego aspektach. Długi temat, dobry dla socjologów. Cały czas jesteśmy ze sobą bardzo zżyte, źle znosimy długą rozłąkę, utrzymujemy stały kontakt. To tak, jakby mieć trzy życia jednocześnie, chociaż każda z nas posiada nieco inną osobowość.
Ja od dziecka rysowałam i uwielbiałam książki oraz ilustracje. Czytałam wszystko co wpadło mi w ręce, począwszy od komiksów, po powieści przygodowe i literaturę fantastyczną. Potem była filozofia, psychologia oraz teologia, jednak największą miłością darzę baśnie, bo w nich wyobraźnia może swobodnie kształtować świat.
To wszystko szło w parze z moją własną twórczością. Najpierw rysowałam świat roślin, a potem postacie ludzkie. W Państwowym Liceum Sztuk Plastycznych doszły do tego martwe natury, zwierzęta, pejzaże, a obecnie najbardziej lubię malować portrety oraz subiektywne opowieści na temat relacji człowieka ze światem wewnętrznym i zewnętrznym. Eksperymentuję, szukam, nie znoszę stagnacji.
W życiu osobistym również?
– Zawsze byłam niespokojnym duchem, cały czas potrzebowałam nowych wyzwań, doznań, doświadczeń. Nie potrafiłam usiedzieć w miejscu, gdyż zbyt dużo fascynujących rzeczy działo się dookoła. W dorosłe życie weszłam w pamiętnym 1989 roku, kiedy w Polsce ogłoszono upadek komunizmu, a wraz z nowym ustrojem nastała zupełnie inna rzeczywistość. Zasady, w których byłam wychowana – uczciwość, skromność, pracowitość, szacunek do drugiego człowieka – przestały mieć jakąkolwiek wartość.
Po ukończeniu studiów, na kierunku zarządzanie w kulturze, na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego, nadeszła proza życia. Konieczność utrzymania rodziny, a miałam już syna, nie pozwoliła mi na swobodną działalność twórczą, jednak starałam się wyszukiwać zajęcia, które dawały możliwość kreacji i były związane z grafiką komputerową albo projektowaniem. Pracowałam w redakcji magazynu „Poznaj Świat”, agencjach reklamowych, drukarniach, otarłam się też o animację, biorąc udział w tworzeniu filmu „Tytus, Romek i A’Tomek wśród złodziei marzeń”, gdzie ręcznie wykonywałam rysunki poszczególnych klatek.
Kiedy praca stawała się zbyt monotonna szukałam nowej, żeby się nie nudzić, a w wolnym czasie malowałam i rysowałam, co było najlepszą ucieczką od zgiełku codzienności. Długo tworzyłam do szuflady, dla siebie i bliskich, a przełomem w tym względzie okazał się rok 2005, kiedy jako instruktor malarstwa zostałam zaproszona do współpracy z Magazynem Sztuk, czyli nowopowstającą filią Ośrodka Kultury Ochota. To był cudowny czas tworzenia i poznawania fantastycznych artystów, zarówno polskich, jak i zagranicznych, ludzi o niezwykłych osobowościach. Okres intensywnego rozwoju oraz wzrostu, w którym zaczęłam prezentować swoje prace na różnych publicznych wystawach.
Z czasem z grupą znajomych artystów założyliśmy Stowarzyszenie Wspierania Aktywności Twórczej „FREE ART”, którego zostałam wiceprezesem. Prowadziłam w nim sprawy administracyjne i finansowe, organizowałam projekty edukacyjne, a także plenery. Największy z nich, rzeźbiarski, pod nazwą „Art Konfrontacje”, odbył się na Polach Mokotowskich, a jego efektem jest pięć wielkich rzeźb z piaskowca, które podarowaliśmy na własność Warszawie i stoją tam do dziś. To było wielkie wyzwanie, masa nerwów, ale i wspaniała postawa wielu ludzi oraz firm, które wsparły ten projekt.
Przeniosłaś tamte doświadczenia na brytyjski grunt?
– Na początku wszystko w UK wydawało mi się inne, lekko straszne, bo obce, ale też trochę fascynujące. Jakoś przywykłam i pokochałam Cheddar, gdzie od dwóch lat mieszkam, a także ogólnie hrabstwo Somerset. Zwiedzam, chodzę po górach, zachwycam się jeziorami i klifami. Uwielbiam też tutejszą pogodę, za brak upałów i mrozów. Nie potrafię jednak przyzwyczaić się do fatalnej administracji, słabej organizacji oraz koszmarnej myśli technologicznej Anglików. Mam tu na myśli notoryczny brak przepływu informacji w urzędach, zero odpowiedzialności za sprawy, które się prowadzi, a także skłonność do zatrudniania na kierowniczych stanowiskach amatorów niemających pojęcia o zarządzaniu ludźmi, co ma bardzo negatywne konsekwencje.
Emigracja zmieniła cię artystycznie?
– Zmienia nas czas, doświadczenia, osoby jakie spotykamy na swojej drodze, ale nie miejsce, w którym mieszkamy. Owszem, odnalazłam tu swój kąt na ziemi, być może tymczasowy, niemniej na dziś wystarczający. Czasami prezentuję moje obrazy na wystawach, których łącznie mam na koncie 15 (większość w Warszawie, ale też między innymi w Budapeszcie, Trokach, Bristolu, Cheltenham). Bywały wzloty i upadki, natomiast za swoje największe osiągnięcie uważam fakt, że żyję ciekawie, mogąc robić to, co kocham. Sukces pojmowany jako zawodowy i społeczny awans jest mi obcy…