Dlaczego Szkoci tak nie lubią filmu „Braveheart”? Chyba nie ma innego współczesnego dzieła, które by tak rozsławiło Szkocję, jak ta superprodukcja. I to w taki bohaterski i romantyczny sposób! Historia walecznego Williama Wallace’a, który tak dzielnie przeciwstawił się okrutnym angielskim najeźdźcom, podbiła serca ludzi na całym świecie. Krótko po premierze filmu przeprowadzono nawet badanie. Spośród wszystkich odwiedzających Szkocję, którzy zobaczyli film, 39% było zdania, że film wpłynął na ich decyzję o wizycie w tym kraju. „Efekt Bravehearta” przyniósł do szkockiego skarbca od 7 do 15 mln funtów wpływów z turystyki.
Więc dlaczego dzieło Mela Gibsona tak bardzo mierzi Szkotów? Krótka odpowiedź na to pytanie brzmi: bo prezentuje szkocką historię i dziedzictwo kulturowe w krzywym zwierciadle.
Długa odpowiedź powinna ująć kilka głównych grzechów produkcji. Film otwiera cieszące oko ujęcia Szkocji. Dramatyczne wierzchołki gór, skaliste wybrzeże, zielone zbocza, w tle zachwycająca muzyka z charakterystycznym dźwiękiem dud. Idealna wideo-pocztówka ze Szkocji, czyż nie? Tyle że ta sceneria pochodzi z regionu West Highlands, który nie miał nic do czynienia z opisywanymi wydarzeniami, a dudy narodowym instrumentem stały się kilka wieków później, w okresie powstań jakobińskich. W czasach Wallace’a prawdopodobnie nikt w Szkocji nie grał na dudach.
Ale na to popkulturowe uproszczenie można jeszcze przymknąć oko. W pierwszej scenie filmu narrator mówi: „W 1280 roku król Szkocji zmarł bez syna…” Tymczasem w 1280 roku zarówno król Aleksander III, jak i jego dwaj synowie żyli. Co prawda kilka lat później cała trójka umiera, co rozpoczyna burzliwy okres poszukiwania następcy (to długa historia, w której angielski król Edward pojawia się prawie na samym końcu), ale skoro już podajemy daty, to bądźmy konsekwentni. Walki w Szkocji, o których opowiada film, zaczęły się tak naprawdę 16 lat później.
W samym życiorysie Williama Wallace’a też nic się nie zgadza. Film mówi o jednym bracie (podczas gdy miał ich przynajmniej dwóch), ojcu Malcolmie (w rzeczywistości miał na imię Alan) i żonie Murron (w rzeczywistości Marion). Czy naprawdę twórcy filmów nie mogli tego sprawdzić?
Dodatkowo Wallace jest przedstawiony jak oderwany od pługa chłop, podczas gdy był niższej rangi szlachcicem. W ogóle średniowieczni Szkoci w filmie jawią się nam jako umorusani, potargani pastuchowie w łachmanach. Tymczasem, co dla producentów może być pewnym zaskoczeniem, ludzie w tamtych czasach kąpali się, mieli grzebienie, a nawet wiedzieli, jak szyć.
W robiących wrażenie scenach batalistycznych obserwujemy szkocką armię w tradycyjnych szkockich kiltach. Tradycyjnych – owszem – ale dopiero od XVII wieku. Znowu, podobnie jak z dudami, kilty stały się narodowym szkockim strojem kilkaset lat po śmierci Wallace’a, który się pewnie nieszczęśnik w grobie przewraca. Do tego aktorzy noszą swoje stroje zupełnie niepoprawnie. Czy na planie filmu nie było ani jednego Szkota, który pokazałby im, jak się zakłada kilt?
W kultowej scenie z okrzykiem „Freeeedoooom!” na ustach szkoccy wojownicy ruszają do boju wymazani niebieską farbą. To miało nawiązywać niby do wojennej tradycji Piktów, natywnych mieszkańców Szkocji. Miły akcent, prawda? Ale przestaje być miło, gdy dowiadujemy się, że Szkoci, będący potomkami irlandzkich Celtów nie mają z Piktami nic wspólnego. Mało tego, zanim osiedlili się w Szkocji na stałe, najechali i wybili w pień naród piktyjski. To dlatego tradycyjnym językiem w tym kraju jest gaelicki (mający także swoją irlandzką wersję), a nie piktyjski.
A teraz najważniejsze. To nie William Wallace jest określany w szkockiej historii jako „Braveheart”, lecz Robert the Bruce, któremu udało się odzyskać szkocką niepodległość i rządzić jako król Robert I. To znaczy, że twórcy filmu pomylili dwie historyczne postaci. To tak jakby powiedzieć, że Zawisza Czarny to Władysław Jagiełło! Wallace oczywiście odegrał bardzo ważną rolę, m.in. w bitwie o Stirling Bridge, ale i tutaj mamy skuchę, bo w filmie zabrakło kluczowego elementu: mostu.
Trzeba przyznać, ze słuszną złość w Szkotach wzbudza także sztuczny, wręcz karykaturalny szkocki akcent wcielającego się w Wallace’a Amerykanina…
O tym, jak Szkoci nie cierpią tego filmu, opowiada też trochę zabawna historia pewnego pomnika. W Stirling ku chwale Wallace’a wzniesiono majestatyczną wieżę na szczycie wzgórza, obowiązkowy punkt na turystycznej trasie Szkocji. W 1997 u podnóża wzgórza odsłonięto posąg Wallace’a o nazwie „Freedom”, który był zainspirowany filmem Braveheart i miał twarz Mela Gibsona. Jak można się było spodziewać, nie spotkał się on z ciepłym przyjęciem. Ba! Szkoci nie zostawili na nim suchej nitki! Był opisywany jako „jedno z najbardziej znienawidzonych dzieł sztuki publicznej w Szkocji” i był regularnie wandalizowany. Przez pewien czas umieszczono go nawet w klatce, aby zapobiec dalszym uszkodzeniom. W końcu usunięto niepopularny pomnik, a na jego miejscu powstało centrum dla zwiedzających, które już bez przekłamań tłumaczy niełatwą historię Szkocji.
Magdalena Grzymkowska