22 stycznia 2021, 09:00
Polka wyróżniona przez królową: Do Kensingtonu jeżdżę… na hulajnodze
Pod koniec każdego roku Pałac Buckingham publikuje listę osób, które zostały wyróżnione przez królową za swoje zasługi na rzecz Zjednoczonego Królestwa. Wśród utytułowanych znalazła się także Agnieszka Kosterska, z domu Jarosz, assistant housekeeper w rezydencji księcia i księżnej Kentu, która otrzymała srebrny Royal Victorian Medal. Jest to nagroda za służbę na rzecz rodziny królewskiej. Z uhonorowaną Polką rozmawia Magdalena Grzymkowska.

Kiedy i jak dowiedziała się Pani o tym wyróżnieniu?

– Tak jak wszyscy, z gazety, 31 grudnia! A tak naprawdę nieoficjalnie zostałam poinformowana miesiąc wcześniej, jednak zostałam poproszona, żebym to utrzymała w tajemnicy. Gdy informacja została podana do publicznej wiadomości, wiem, że była mała rywalizacja pomiędzy księciem a księżną Kentu, kto z nich jako pierwszy przekazał mi tę radosną nowinę. Księżna wygrała w tej konkurencji. Kilka minut po niej gratulacje złożył mi książę. Oczywiście udałam, że nic nie wiem (uśmiech).

Jakie to było uczucie?

– To było wielkie zaskoczenie i wzruszenie. Ja pracuję dla tej rodziny 25 lat, ćwierć wieku poświęciłam się pracy dla nich i to jest przyjemne być docenionym. Miła również była reakcja księcia i księżnej, którzy podkreślali, jak bardzo są dumni, że ten medal trafił do mnie. Także kalendarzowo tak się sympatycznie to wszystko złożyło, bo ja zaczęłam pracę w Boże Narodzenie, a 25 lat później tuż przed Nowym Rokiem zostałam nagrodzona.

Cofnijmy się na chwilę o te 25 lat wstecz. Jak to się stało, że zaczęła Pani pracę dla rodziny królewskiej?

– To miała być tymczasowa praca, bo miałam małe dzieci i rozglądałam się za jakimś dorywczym zajęciem od czasu do czasu. A szukano wtedy akurat kogoś do pomocy w domu na Boże Narodzenie, z możliwością pracy w inne święta w przyszłości. Ludzie rzadko się zgadzają na taką pracę, bo chcą być z rodziną w tym czasie, jednak moje dzieci były na tyle małe, że uznałam, że pewnie nawet nie zauważą, gdybym zniknęła na parę godzin. Ja nawet nie wiedziałam, że ta praca będzie dla rodziny królewskiej! 

Chwileczkę… To Pani nie wiedziała, że idzie Pani do pracy u księcia Kentu?

– Na pierwszej rozmowie kwalifikacyjnej absolutnie nic nie wiedziałam! Dopiero później zostało mi powiedziane, dla kogo będę pracować. To było pewne zaskoczenie, nie do końca wiedziałam, jak to będzie wyglądało, co to powinnam robić, jak się zachowywać.

I jak znajduje się pracę Kensington Palace? Bo chyba nie z ogłoszenia?

– Od znajomych. Jak dowiedzieli się, że szukam pracy, powiedzieli, żebym dała swój numer telefonu, że ktoś do mnie zadzwoni. Dostałam zaproszenie na rozmowę, na której mi powiedziano, że osoba, która szuka pracownika, chciałaby się jeszcze raz ze mną spotkać, aby poznać mnie osobiście. I dopiero tuż przed tym drugim spotkaniem dowiedziałam się, że chodzi o parę książęcą. Zaczynałam w pałacu St James, gdzie wówczas mieszkali, dopiero później przeprowadzili do pałacu Kensington, do Wren House. Widać przypadłam do gustu księżnej, że z pracy „od czasu do czasu” zrobiła się praca w weekendy, a gdy dzieci podrosły i szukałam czegoś na pełny etat, ona złapała mnie za rękę i powiedziała, że mnie nie puści. I tak zaczęłam pracować również w tygodniu.

Co Pani zdaniem sprawiło, że księżnej tak bardzo zależało, żeby Panią zatrzymać?

– To trudne pytanie… Jestem skromną osobą, więc nie wiem, co ona we mnie widziała. Pewnie to było coś takiego, czego nie widziała u innych. Wraz z upływem czasu czuję, że stałam się częścią tej rodziny. Na początku było dyganie z każdym razem, gdy się pojawiali i nie było takiej możliwości, żeby się do nich zbliżyć i porozmawiać. Z czasem to się jednak zatarło i teraz mam zupełnie inna, wręcz przyjacielską relację. Zarówno książę jak i księżna czują się przy mnie swobodnie i bezpiecznie. Sami podkreślają: „you are the part of the family”. Myślę, że kluczową kwestią jest tutaj zaufanie. Po śmierci księżnej Diany, jak jej trumna wyjeżdżała z Kensingtonu, wszyscy mieszkańcy królewskich rezydencji wyszli przed swoje domy w ramach hołdu dla zmarłej. Ja ten kondukt żałobny oglądałam w tym samym czasie telewizji, gdy usłyszałam, że ktoś w kuchni pyta: „Gdzie jest Aga?” Okazało się, że osobistym życzeniem księżnej było, abym stanęła wraz z nimi i wzięła udział w tej uroczystości. To było szalenie miłe i bardzo poruszające. 

Piękna historia. A jak zaczęła się Pani historia w Wielkiej Brytanii? 

– Do Wielkiej Brytanii przyjechałam 36 lat temu. Przyjechałam do Londynu w odwiedziny do wujka, znanego w środowisku emigracyjnym niedawnego zmarłego Jurka Jarosza. W pewnym stopniu to jemu zawdzięczam, to, gdzie aktualnie jestem. Przyjechałam jako młoda dziewczyna, na wakacje, nauczyć się języka, a potem miałam wrócić do Polski na studia. Ale jak często bywa, życie potoczyło się inaczej. Zostałam. Tu poznałam swojego byłego męża, który jest urodzonym w Wielkiej Brytanii Polakiem, tutaj urodziły się moje dzieci. Tu jest mój dom.

Co w zasadzie robi housekeeper królewskiego domu?

– Wszystko to, co się robi w każdym innym domu. Dba się o to, żeby wszystko działało, żeby dom był przytulnym i zadbanym miejscem, dogląda się wszystkich domowych obowiązków. Przed pandemią byłam też często towarzyszką księżnej w ramach codziennych sprawunków, czy to w czasie wizyty w sklepie, czy u lekarza, czy u fryzjera. Można powiedzieć, że byłam taką prawą ręką, bo w końcu to już wiekowa pani.

Ale nie mieszka Pani na terenie rezydencji w Kensingtonie?

– Nie, nie mieszkam, chociaż dostałam taką ofertę. Jednak zależało mi zawsze na tym, aby zachować swoją wolność. Po prostu lubię przychodzić do pracy i wychodzić z pracy. A do Kensingtonu jeżdżę na elektrycznej hulajnodze.

A to przednie! 

– Niedawno kupiłam sobie taki mały electric scooter i powiedziałam sobie, że już żadnym innym transportem nie będę podróżować! Mieszkam niedaleko, bo w okolicach Victorii, więc trasa do pracy zajmuje mi 20 minut i jest bardzo przyjemna, głównie przez parki.

I jak przyjeżdża Pani rano do pracy, co Pani robi?

– Podaję śniadanie. Wcześniej sprawdzam jeszcze, czy we wszystkich pokojach wszystko jest w porządku, zanim książę i księżna zejdą na dół ze swoich sypialni. Mam oko na wszystkie sprzęty i udogodnienia, sprawdzam czy nie trzeba czegoś naprawić, czy czegoś nie trzeba kupić. Trzymam rękę na pulsie. 

Jak na Pani pracę wpłynęła pandemia?

– Pandemia wniosła wiele zmian w życiu nas wszystkich. Często musieliśmy zrezygnować z rzeczy, które robiliśmy dotychczas lub zacząć robić rzeczy, których nigdy wcześniej nie robiliśmy. W czasie pierwszego lockdownu mieszkałam z parą książęcą od końca marca do początku lipca, a potem jeszcze raz w listopadzie. Tak po prostu było najprościej i najbezpieczniej dla wszystkich. Tempo pracy oczywiście zwolniło, zmieniły się priorytety rzeczy do załatwienia, pojawiło się kilka nowych obowiązków. Teraz na przykład pilnuję, żeby nikt nas nie odwiedzał. Bez maseczki w ogóle nie ma wstępu do domu. Dodatkowy nacisk jest kładziony na dezynfekcję wszystkiego, co przychodzi z zewnątrz. Ponieważ książę Kentu cały czas jest bardzo aktywny w życiu kulturalno-społecznym i musi się czasem pokazać na różnych wydarzeniach online, pomagam mu się logować i korzystać z internetu. Na samym początku pandemii, kiedy było wiele niewiadomych, tłumaczyłam też parze książęcej, co się aktualnie dzieje, jakie zasady nas obowiązują i dlaczego. Rozmawiałam z nimi tak, jak z moimi rodzicami, którym też mówiłam, żeby tego albo tamtego nie robili i żeby uważali na siebie. Teraz jest już inaczej, nastała nowa normalność, mamy więcej informacji. Jedyne, czego bym sobie życzyła, to polecieć na wakacje. Gdzieś, gdzie nie pada! Mam nadzieję, że dzięki szczepionce wkrótce to będzie możliwe. Królowa już się zaszczepiła, my też z niecierpliwością czekamy na swoją kolej!

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_