Nie ma co zaprzeczać – jesteśmy trochę marudni. Ledwie skończyła się jesień, a wszyscy oczekiwali już wiosny, a najlepiej od razu wakacji letnich. Na niebie pojawiły się klucze powracających z ciepłych krajów gęsi, na polach słychać klangor żurawi obwieszczających nową porę roku, na gałązkach pojawiły się niosące nadzieję pączki liści i zawiązki kwiatów. A tu nagle: trach, bach i z nieba sypnęło śniegiem.
– Jakaś awaria? – zdziwiłem się rano, kiedy zobaczyłem biały krajobraz za oknem. Może to zanieczyszczenia? Może Rosjanie wymyślili jakąś tajną broń przeciwko Europie? Jeszcze bardziej zdziwiłem się, kiedy pewnego dnia nie otworzyłem drzwi do samochodu. Zamarzły. Jakoś udało mi się wejść przez bagażnik do środka, ale samochodu nie odpaliłem.
– To pierwsza ofiara mrozu w Polsce – obwieściłem z dumą w pracy. Coś musiałem powiedzieć, żeby odwrócić uwagę od spóźnienia, które zaliczyłem tego dnia. Współpracownicy rzeczywiście pokiwali ze zrozumieniem głowami. Taki mróz może zabić nie tylko akumulator, ale również chęć wyjścia na zewnątrz. Minus dziesięć na termometrze skutecznie odbiera zapał do pracy. Och, ileż bym dał, aby w tych dniach przenieść się – jak ptaki – gdzieś do ciepłych krajów. Aby tylko dalej od środkowoeuropejskiej zimy. Wiem, trochę marudzę, zamiast brać przykład ze starszych.
–Jak ty wytrzymałeś na Syberii ? – zapytałem w końcu ojca, Sybiraka, zesłańca z 1940 roku. I wiecie, co odpowiedział? Zamiast narzekać na śmiertelne zimno na nieludzkiej ziemi, on się tylko uśmiechnął.
– Co to za zima? Minus dziesięć to nie mróz.
Faktycznie od wielu lat nie widziałem, żeby ojciec nosił zimą rękawiczki. On po prostu nie czuje tych temperatur.
– Na Syberii mieliśmy minus sześćdziesiąt stopni i normalnie wychodziło się na zewnątrz. Mróz był wielki, ale nie dotkliwy – wyjaśnił. Zagadka syberyjskiej zimy kryje się w klimacie. Tamtejsze zimy są mroźne, ale suche i bezwietrzne. To sprawia, że ludzie nie odczuwają tak mocno bardzo niskich temperatur. To również chociaż częściowo tłumaczy powody mojego marudzenia. Zimy w Polsce, czy szerzej, w Europie środkowej bywają tak uciążliwe właśnie z powodu tutejszego, zmiennego klimatu. Przy dużej wilgotności i silnym wietrze wszyscy narzekamy na zimno. No, może z wyjątkiem mojego sędziwego ojca oraz grupy podobnych mu Sybiraków. Oby jak najdłużej dopisywało im zdrowie i dobry humor!
Powody do narzekania mogli mieć – ale jak się za chwilę okaże, nie mieli – zesłańcy z Powstania Styczniowego. Dokładnie 158 lat temu, 22 stycznia 1863 roku wybuchła walka zbrojna przeciwko rosyjskiemu zaborcy. Powstanie trwało ponad rok i zakończyło się klęską oraz represjami. Kilkadziesiąt tysięcy osób zesłano na katorgę na Syberię. Setki powstańców zostały rozstrzelane przez Rosjan, a ich majątki skonfiskowane. Zesłanie na daleki wschód trwało wiele tygodni i już sama droga oraz niewygody jej towarzyszące mogły być karą za bunt przeciwko zaborcy. A mimo to bywały chwile pogodne, a nawet radosne. Jeden z weteranów powstania, któremu udało się przeżyć katorgę, wspominał, że podczas podróży więźniowie urządzili sobie bal na barce, która na czas podróży była ich aresztem. Jeden z aresztantów okazał się muzykiem. Gdy więc zagrał mazura, więźniowie utworzyli koło i zaczęli tańczyć. Na nogach mieli jednak żelazne kajdany, które dźwięczały jak jakieś upiorne instrumenty. Nikt jednak nie narzekał na te fałszywe nuty, wszyscy chcieli zapomnieć, choć na chwilę, o beznadziejnej sytuacji, w której się znaleźli po upadku powstania. Później sprytni Polacy znaleźli sposób, jak pozbyć się ciężkich i niewygodnych kajdan. Udało się je otworzyć i wyrzucić do rzeki. W ten sposób uwolniło się kilkudziesięciu więźniów, z wyjątkiem jednego. Na lądzie rosyjski oficer przesłuchiwał Polaków.
– Gdzie wasze kajdany? – dopytywał.
– Szczury zjadły na statku, taki był głód – padała solidarna odpowiedź.
– A dlaczego ty masz kajdany? – zapytał Rosjanin jedynego więźnia, który miał skute nogi.
– Szczury były już najedzone, więc moje zostawiły w spokoju – padła odpowiedź Polaka.
Zamiast narzekać na to, że zima w ogóle zawitała w tym roku do Europy, spróbujmy znaleźć w niej coś radosnego. Nie musi to być zima syberyjska, wystarczy nasza, polska albo angielska. Bo kto wie, kiedy znowu zobaczymy coś białego za oknem? Może z powodu zmian klimatycznych opisy zimy będziemy znać już tylko z opowieści Sybiraków albo pamiętników zesłańców?
Andrzej Kisiel