Ostatni dzień starego i pierwszy nowego roku, to czas planowania. Już na początku grudnia zastanawiamy się do kogo trzeba wysłać świąteczne kartki, a komu wystarczy Wesołych Świąt mailowo. Kogo zaprosić i do kogo pojechać w odwiedziny? No i oczywiście planujemy co komu kupić i ile na ten cel przeznaczyć pieniędzy. Tuż po świętach nadchodzi czas na roczny „rachunek sumienia” i zobowiązanie, że tym razem „będzie inaczej” i dotrzymamy składanych sobie przyrzeczeń. Styczeń to ostatni dzwonek, dla tych którzy muszą to robić, na składanie oświadczeń podatkowych. Za tym idą plany na przyszły rok. Wreszcie to czas planowania wyjazdów z rodziną. Właśnie w styczniu biura podróży sprzedawały najwięcej zamówień.
Tym razem było zupełnie inaczej. W ciągu całego 2020 roku nauczyliśmy się, że planowanie czegokolwiek nawet na kilka tygodni na przód nie ma sensu. Wszystkie plany modyfikował wirus, który albo zanikał, albo rozprzestrzeniał się z wyjątkową szybkością. Był nie do przewidzenia. Premier Boris Johnson oskarżył w Izbie Gmin laburzystów, że „chcą zlikwidować Boże Narodzenie”, gdy domagali się zaostrzenia przepisów antypandemicznych, by w kilka dni później wprowadzić je w życie. W Wigilię zrobił wszystkim prezent w postaci porozumienia z Unią Europejską. Z dniem 31 grudnia kończył się okres przejściowy. Na przygotowanie się do zmian było bardzo mało czasu.
Michael Gove ostrzegał, że początkowo będzie „jazda po wybojach”, ale jakoś nie brano tego poważnie. Pierwsze dni nowego roku napawały optymizmem. Probrexitowy „Daily Telegraph” triumfował: „Chaos? Jaki chaos?”. Rzeczywiście, w porównaniu z ostatnimi tygodniami grudnia, gdy wybrzeże zapełniło się ciężarówkami, które utknęły w Wielkiej Brytanii z powodu zamknięcia granic Francji z obawy przed „brytyjskim” wirusem, w Dover i innych portach było spokojnie.
W kilka dni później zaczęło się. Granica okazała się mało przepustowa, ale nie z powodu wirusów, ale biurokracji. Przewoźnicy nie umieli wypełniać najróżniejszych druków. Szczególnie ucierpiały przedsiębiorstwa rybne, wiozące fruit de la mere, czyli towar nie nadający się do długiego przechowywania. Tysiące smakołyków poszukiwanych na kontynencie poszło do kosza. Rybacy narzekali, że przez brexit stracą podstawy swej egzystencji. A to właśnie oni byli jedną z grup opowiadających się za opuszczeniem Unii Europejskiej. Minister spraw zagranicznych Dominic Raab w wywiadzie dla BBC uspokajał, że to tylko kłopoty przejściowe, czyli trudne ząbkowanie. Następnego dnia ulice centrum Londynu zapełniły się TIR-ami. Winę to, co się stało, nie można już zrzucać na Brukselę. To brytyjski rząd wynegocjował złe porozumienie, uznali rybacy i przewoźnicy. Pojawiły się nawet propozycje, by przed Downing Street wyrzucić gnijące ryby i inne przysmaki morza. Odstąpiono jednak od tego, przynajmniej na razie.
W tym samym czasie pojawiły się obrazki z Irlandii Północnej: półki wielkich sieci sklepowych świeciły pustkami. Irlandczycy zareagowali w odpowiedni do sytuacji sposób: „Obawialiśmy się, że tak będzie. Dlatego głosowaliśmy przeciwko brexitowi. Rząd uspokajał, że będziemy mieli specjalną sytuację, korzystając z bycia w UE i pozostawania w Zjednoczonym Królestwie. Zostaliśmy oszukani”.
Artyści, zwłaszcza muzycy, którzy do tej pory swobodnie podróżowali po krajach europejskich, teraz muszą starać się o osobne wizy do każdego kraju uprawniające do pracy. Plastycy również muszą o takie wizy występować, jeśli chcą brać udział w międzynarodowych ekspozycjach. Fabryki, głównie samochodowe, obawiają się, że z powodu braku części sprowadzanych z Europy będą musiały zatrzymać choćby na pewien czas produkcję.
Po entuzjastycznych artykułach z ostatnich dni mijającego roku, którymi witano zawarcie historycznego porozumienia oraz z pierwszych dni stycznia, gdy lekceważono wynikające z brexitu zagrożenia „Daily Telegraph” zmienił ton: „My, brexitowcy, jesteśmy oskarżani, że to nasza wina. Ostrzegliśmy przed możliwymi problemami. Prawda jest inna: winien jest rząd i złe planowanie”.
Unijny negocjator Michel Barnier podsumował sytuację zimno: „Zmian nie będzie. Wprowadzane są mechanicznie, oczywiste, nieuniknione przepisy, jakie wiążą się z opuszczeniem wspólnego rynku. A przecież do tego dążyła Wielka Brytania”. Wszystko to, co dzieje się obecnie na granicach i trudności, z jakimi będziemy zmagać się w bliskiej i dalszej przyszłości to konsekwencje tego, że Wielka Brytania stała się wobec Unii Europejskiej krajem trzecim dla EU. Musimy nauczyć się z tym żyć, dziękując przede wszystkim tym politykom Partii Konserwatywnej, którzy nie chcieli „miękkiego” brexitu. Theresa May może mówić swoim partyjnym kolegom: „A nie mówiłam? Nie chcieliście mojego porozumienia, to macie”. Także politycy zasiadający w ławach opozycji, którzy w większości poparli grudniową umowę uznając, że lepsze jest jakiekolwiek porozumienia niż żadne, drapią się teraz w głowę i myślą, że popełnili błąd. Mogli starać się wymusić powtórne referendum lub zaakceptować porozumienie zawarte zanim Boris Johnson, który stał się zakładnikiem European Research Group, doszedł do władzy.
Czy dostrzegam dobre skutki brexitu? Tak. Przynajmniej proces szczepienia przeciwko koronawirusowi mógł rozpocząć się szybciej, bez czekania na zgodę Brukseli. Pod tym względem, także od strony organizacyjnej, Wielka Brytania wiedzie prym. Do telefonu informującego o tym gdzie i kiedy będę mogła się zaszczepić, odkładam wszelkie planowanie.
Julita Kin