Sytuacja związana z koronawirusem pokazała, że nasza branża musi się przestawić i zaadoptować do nowych czasów. Przeszłość odchodzi w cień – mówi projektantka mody Alicja Alchimionek w rozmowie z Piotrem Gulbickim.
Brexit, pandemia, nowe rozdanie. Londyn zachowa status jednego z centrów światowej mody?
– Myślę, że tak. To miasto najbardziej innowacyjne i wrażliwe na nowe trendy, gdzie projektanci dużo eksperymentują, głównie pod kątem młodych ludzi, którzy chcąc wyróżnić się z tłumu chętnie przełamują konwenanse. Multikulturowość i niewymuszona nonszalancja współgrają ze sobą, dlatego jest to miejsce jedyne w swoim rodzaju.
Dlatego tu zakotwiczyłaś?
– W brytyjskiej stolicy zakochałam się od pierwszego wejrzenia, 15 lat temu, kiedy przyjechałam na wakacje. Miało być miesiąc, ale ostatecznie postanowiłam wziąć urlop dziekański na Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi, gdzie zaliczyłam pierwszy rok, i zostać nad Tamizą dłużej, żeby nauczyć się języka, poznać nowych ludzi, doświadczyć tego specyficznego klimatu. Imałam się różnych zajęć – pracowałam w coffee shopie, cateringu, Harrodsie, butikach przy Bond Street i Sloane Street. Wieczorami uczęszczałam do szkoły językowej, a kiedy mój angielski był już na tyle dobry, że mogłam się nim swobodnie posługiwać, zapisałam się na roczny kurs na prestiżowym London College of Fashion, a następnie ukończyłam projektowanie mody damskiej na Ravensbourne University.
W 2012 roku zaczęłam rozwijać własną markę. We współpracy z młodymi, utalentowanymi projektantami z Anglii, Francji i Hiszpanii prowadziliśmy tymczasowe sklepy w różnych częściach wschodniego Londynu, a moja zawodowa droga systematycznie nabierała przyspieszenia. Zaprezentowałam swoją kolekcję podczas Sopot Fashion Days w Sopocie, następnie na Amber & Fashion Gala w Gdańsku, a ukoronowaniem tego był Fashion Week Poland w Łodzi. O projektach, które pokazałam na tej ostatniej imprezie, pisano między innymi na łamach Vogue Italia. To był dobry start w przyszłość.
Specjalizujesz się w sukniach.
– Głównie, najczęściej robionych pod kątem specjalnych okazji – śluby, bankiety, bale. Moje klientki chcą mieć niepowtarzalne, jedynie w swoim rodzaju kreacje, a że większość z nich należy do londyńskiej elity poprzeczka zawieszona jest bardzo wysoko. Używam najlepszych materiałów dostępnych na rynku – włoska wełna, szkocki tweed, bawełny, jedwabie, koronki sprowadzane z Francji i Włoch. Moje prace charakteryzuje minimalistyczne podejście, gdzie teksturami oraz dodatkami tworzę bardzo oryginalne rzeczy. Liczy się elegancja, ale także świeżość i nowoczesność.
Który projekt najbardziej utkwił ci w pamięci?
– Chyba ręcznie szyta suknia ślubna dla Polki mieszkającej w Londynie. Została ona wykonana z pięciu różnych rodzajów koronek, z których jedne stanowiły wykończenie rękawów, a inne dołu i trenu. Zamknięcie sukni było na małe guziczki, przy czym na każdym z nich widniał przyszyty koronkowy kwiatek z perełką pośrodku. Jako że ceremonia ślubna odbywała się na greckiej wyspie Santorini, w samym środku lata, do zrobienia kreacji użyłam bardzo delikatnego, lekko rozciągliwego tiulu, żeby panna młoda czuła się wygodnie, a jej ciało mogło swobodnie oddychać. Z kolei podszewka została wykonana z grubszego tiulu w naturalnym kolorze, co sprawiało wrażenie przezroczystości.
Mam też duży sentyment do sukni przygotowanej specjalnie pod kątem jednego z najbardziej znanych wyścigów konnych na świecie Royal Ascot Racecourse. To bardzo specyficzne wydarzenie, gdzie w gronie obserwatorów znajduje się między innymi brytyjska rodzina królewska i właśnie w jej towarzystwie posadzono moją klientkę. Nie mogła się pokazać w kreacji, w której była widywana na innych imprezach, nie chciała też kupować u projektantów typu Dior czy Chanel, gdyż w podobnych mogły się pojawić inne osoby. Musiałam więc stworzyć coś unikatowego, ale biorąc pod uwagę reguły i kryteria obowiązujące na Royal Ascot, które są bardzo rygorystyczne i ściśle określone – nie za duży dekolt, długość za kolana, zakryte ramiona. Ostatecznie zrobiłam ją z pięknego, grubego, matowego, satynowego jedwabiu w kolorze karmazynowej czerwieni.
W tym fachu trzeba mieć bogatą wyobraźnię.
– To fakt. Ja pomysły czerpię z różnych źródeł – architektura, wystawy, galerie, filmy, obserwowanie ludzi. Jako że dużo w życiu podróżowałam chłonęłam to, co zrobiło na mnie największe wrażenie. Chociażby Norwegia i jej surowy klimat, który stał się inspiracją przy kolekcji Metropolis, gdzie przeważają chłodne niebieskości i zimna biel.
Magiczny Dubaj pobudził mnie do stworzenia czarnych sukienek, które można nosić na kilka sposobów, bardziej zakrywając lub odkrywając ciało, a piękno i barwność krajów śródziemnomorskich, takich jak Grecja, Hiszpania czy Włochy, do używania materiału eco leather laserowo wycinanego w kwiaty, w bardzo dziewczęcych kolorach – pudrowy róż, żółty i biały.
Odrębna kwestia to wijąca się wzdłuż brzegu oceanu przez ponad 700 kilometrów trasa San Francisco – Los Angeles. Pokonaliśmy ją samochodem w ciągu pięciu dni, a ciągły szum wiatru i fal oraz poszarpane skałami wybrzeże znalazło swoje odzwierciedlenie w kilku romantycznych, zwiewnych, letnich sukienkach, z kolorowych drukowanych jedwabiów.
Czerpiesz z doświadczeń innych projektantów?
– Uwielbiam artystyczny kunszt Balenciagi, Diora, Givenchy’ego, ich precyzyjne strukturalne kroje oraz samą konstrukcję ubrań. Szczególnie te z początkowego okresu twórczości tych mistrzów, często mające bardziej skomplikowaną i wyrafinowaną formę, oryginalne sylwetki, nierzadko awangardowe cięcia. Przemawiają one do mnie zdecydowanie bardziej niż nowoczesne projekty.
Moda zawsze była twoją pasją?
– Od kiedy pamiętam. Talent odziedziczyłam po mamie, która zajmowała się domem i wychowywaniem pięciorga dzieci, a przy tym pięknie rysowała i gustownie się ubierała. Projektowanie było dla mnie czymś naturalnym, dlatego często miałam uszyte przez nią sukienki, zupełnie inne od reszty dzieci i niedostępne w sklepach, z czego byłam bardzo dumna.
W wieku 12 lat zaprojektowałam dżinsowo-meksykański plecak, a potem strój kąpielowy i sweterek, które na szydełku zrobiła mama. Ten zestaw zachowałam do dziś, chociaż już dawno się w niego nie mieszczę.
Jako uczennica Liceum Plastycznego w Gdyni, do którego dojeżdżałam z mojego rodzinnego Wejherowa, odbywałam praktyki w miejscowym Teatrze Muzycznym, projektując dekoracje do granych tam sztuk. Z kolei będąc studentką Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi, gdzie dostałam się na kierunek projektowanie, przygotowałam suknię do spektaklu „The Phantom of The Opera” wystawianego w warszawskim Teatrze Musicalowym Palladium Stage. To był inspirujący okres, uczyliśmy się wielu ciekawych rzeczy, ale wspomniany wcześniej wakacyjny wyjazd do Londynu zupełnie odmienił moje życie.
W świecie mody jest duża konkurencja.
– Bardzo duża i ciągle rośnie. Nawet sławni projektanci muszą trzymać rękę na pulsie.
Tym bardziej w dobie koronawirusa.
– Pandemia wszystkim mocno dała się we znaki pokazując, że nasza branża musi się przestawić i zaadoptować do nowych czasów. Zabrakło chociażby typowych pokazów z celebrytami w pierwszych rzędach, dlatego trzeba było pomyśleć o innych sposobach prezentowania kolekcji. Niektórzy robili to w lesie, na plaży, w polu, na korcie tenisowym, a nawet na dachach budynków. Z limitowaną widownią, bądź bez niej. Część projektantów całkowicie zrezygnowała z pokazów, ale większość przeniosła je do internetu.
Warto zauważyć, że wielu artystów, a także znane domy mody, już na początku pandemii zjednoczyli się pomagając ludziom pracującym w szpitalach, produkując maseczki oraz stroje dla personelu medycznego. Wśród nich tacy giganci jak Louis Vuitton, Burberry czy Chanel.
Żyjemy w czasach pobudzających do refleksji i przemyśleń. Dużo osób w okresie lockdownu zaczęło porządkować swoje szafy, a sklepy charytatywne w Londynie dostały więcej ubrań niż mogły spożytkować. Moda na odzież z drugiej ręki święci swój renesans.
Co więcej, British Fashion Council zamiast jednej nagrody dla projektanta roku przyznało ich aż 20. Otrzymały je osoby, które przyczyniły się do pozytywnej zmiany.
Pozytywnej zmiany?
– Moda i szybko ewoluujące trendy, w tym produkcja na masową skalę, w dużym stopniu przyczyniają się do niszczenia naszej planety. Postanowiono więc uhonorować ludzi produkujących ubrania najbardziej przyjazne dla środowiska, takich jak Stella McCartney, która jest prekursorką ekologicznej mody. Robi sztuczne futra z materiałów roślinnych, torebki z ekoskór, a ubrania z ekologicznego zamszu czy organicznej bawełny. Z kolei Christopher Raeburn przygotował kolekcję z materiałów upcyclingowych i nadwyżek tych, które mu pozostały, a Gabriela Hearst zawsze bierze pod uwagę skąd pochodzą materiały i kto je produkuje.
W tym kierunku to będzie podążać?
– Tak sądzę. Przemysł modowy zapewne znacznie zwolni, będzie mniej pokazów, zamiast na przykład sześciu w roku, a większość z nich przeniesie się do internetu. Zmienią się też priorytety ludzi, co przyniesie efekt w postaci zahamowania nadmiernej konsumpcji…
Na zdjęciu: Alicja Alchimionek przy swoich projektach