Chciałbym zaprosić do współpracy ludzi z różnych stron świata, których nie brak w Edynburgu. Docelowo nasza fundacja ma promować rękodzieło wśród lokalnej społeczności poprzez warsztaty, pokazy czy wykłady – mówi Piotr Kolasiński, właściciel Craftoteque.
Czym jest Craftotheque?
– Craftotheque to powstały w 2018 roku warsztat położony niedaleko centrum Edynburga. To gra słów, kraftoteka – zbiór umiejętności, używanych technik, różnorodność wykorzystywanych mediów.
Czy uważasz się za artystę?
– Nie uważam się za artystę, bardziej za rzemieślnika. Z wykształcenia jestem politologiem, dodatkowo ukończyłem podyplomowe studia z grafiki komputerowej i komunikacji wizualnej. Większość tego, co umiem to obserwacja, próby i błędy. Wyjątkiem może być kurs spawania zrobiony na Edinburgh College, który zrobiłem, żeby poszerzyć już posiadaną wiedzę, co miało pomóc w tworzeniu nowych rzeczy i urządzeń do warsztatu. W pewnym momencie zauważyłem, że szybko uczę się zasad, jakie rządzą daną techniką. Więc dlaczego tego nie wykorzystać, ucząc się czego tylko można? Są ludzie, którzy chcieliby zwiedzić cały świat, inni uczą się języków. Ja chciałbym wiedzieć, jak wszystko działa. Tak było, gdy uczyłem się Kintsugi – japońskiej techniki naprawy potłuczonej ceramiki, kaletnictwa czy metaloplastyki. Nie chcę się zamykać w jednej dziedzinie. W języku angielskim opisuje to sformułowanie: rather maker than master. W procesie twórczym skupiam się bardziej na samym przedmiocie i kwestii jego użyteczności niż na ewentualnym przekazie jego końcowej formy. Skłamałbym jednak, gdybym powiedział, że sam proces tworzenia nie otwiera pewnych „drzwi” w nas samych. Granica zawsze była dość płynna, stąd m.in. pojęcia „sztuka użytkowa” czy „rzemiosło artystyczne”.
Ostatnio rękodzieło staje się coraz bardziej popularne.
– Rzeczy robione ręcznie są przede wszystkim niepowtarzalne. Wydaje mi się, że renesans rękodzielnictwa jest efektem przesytu seryjnością otaczających nas przedmiotów. Nie ujmując samemu wzornictwu, nasze mieszkania wyglądają jak różne strony tego samego katalogu mebli. Jeśli wejdzie się do sieciowej kawiarni w Warszawie czy Nowym Jorku, to można się spodziewać przestrzeni urządzonej w ten sam sposób. Stąd w pewnym momencie nastąpiło przełamanie tendencji konsumenckich i skierowanie ich w stronę rzeczy robionych ręcznie. Ludzie dostrzegli wyjątkowość tych rzeczy i wysiłek, jaki jest wkładany w ich wykonanie. Poza tym człowiek jest niestety tak skonstruowany, że często chce mieć coś niepowtarzalnego. Coś, czego nie ma sąsiad czy znajomy. W skali mikro to może być półka z deski znalezionej na plaży za 20 funtów, w skali makro płótno znanego artysty za 20 tysięcy funtów. Jedyną zmienną jest wyłącznie pojemność portfela. Powodów może być zresztą tyle, ilu samych kupujących. Przecież każdemu co innego w duszy gra.
A Ty jesteś wyjątkowo kreatywną duszą.
– Będąc jeszcze w Polsce, mocno interesowałem się fotografią i historią Szczecina. Po przyjeździe do Szkocji założyłem kanał na YouTube, na którym co jakiś czas publikuję filmy z pomysłami, które realizuję. W trakcie lockdown’ów wróciłem do komponowania muzyki. To był pewnego rodzaju sposób na skanalizowanie tego niepokoju, który przyszedł wraz z pandemią oraz koniecznością pozostania w domu. Wydaje mi się, że ze względu na ilość rzeczy, które mnie pasjonują i w których się spełniam, nie osiągnę sukcesu w typowym tego słowa pojmowaniu. Do tego według mnie trzeba bardziej liniowego, ukierunkowanego działania. Sukcesem dla mnie jest sama możliwość realizacji pomysłów w stworzonej do tego przez siebie przestrzeni. Jednak rzeczywiście w trakcie lockdown’u pojawił się plan, który – jeśli uda mi się go zrealizować – pozwoli zebrać te wszystkie pasje w jeden spójny „produkt”. Taki spokojny miks rękodzieła, muzyki i filmu. Chciałbym zaprosić do współpracy ludzi z różnych stron świata, których nie brak w Edynburgu. Jakiś czas temu na przykład zawitali do mnie przez zupełny przypadek Marko Zigon wraz z żoną. Marko jest inżynierem dźwięku i w Dubaju zajmuje się terapią dźwiękiem. Okazało się, że są w Edynburgu na warsztatach i potrzebował pomocy z dostrojeniem kamertonów do potrzebnej częstotliwości. Niby nic, ale to spotkanie miało w sobie przypadkowość wypełnioną niesamowitą historią i przeciekawą rozmową. Dlatego chciałbym w Craftoteque stworzyć miejsce, gdzie będzie można się spotykać i dzielić się wiedzą i pomysłami w formie warsztatów tematycznych. Razem z siostrą i przyjacielem stworzyliśmy ostatnio fundację, która docelowo ma promować rękodzieło wśród lokalnej społeczności, właśnie poprzez warsztaty, pokazy czy wykłady. To również realizacja wspomnianego pomysłu na połączenie pasji tworzenia muzyki, montażu wideo i rzemiosła.
Stary werbel, strug stolarski, przenośny odkurzacz, dymarka pszczelarska… To tylko niektóre z rzeczy przerobionych w Craftoteque na… lampy.
– Tak. Lubię robić lampy i jednocześnie nie cierpię wyrzucania na śmietnik rzeczy, które jeszcze mogą się do czegoś przydać. Jest to dla mnie osobiście niezrozumiałe, jednak paradoksalnie dzięki temu czasami mam bardzo ciekawy materiał do pracy. Jakiś czas temu znalazłem mosiężne, znakowane nazwiskiem twórcy i numerem patentu z 1931 roku widły, które zamiast zwykłych zębów mają wymienialne metalowe rurki. No przecież to aż się prosi, żeby przez te rurki przewlec przewody i zrobić z nich lampę! Ostatnim nabytkiem w parku maszynowym jest grawerko-wycinarka laserowa, którą chcę wykorzystać właśnie do wykonywania elementów lamp czy też małych, precyzyjnych elementów.
Lubisz też pracować z drewnem.
– Drewno fascynuje mnie ze względu na jego historię jako materiału, który jako jeden z pierwszych służył do wykonywania z niego przedmiotów codziennego użytku. Z tego samego pnia można zrobić na przykład setki łyżek lub jedną dłubankę, rzeźbę czy też belkę podtrzymującą strop. Ręczna obróbka drewna wymaga skupienia, cierpliwości i dokładności, zwłaszcza w wersji japońskiej. Ostatnio próbuję swoich sił w Kumiko – jest to japoński sposób zdobienia poprzez tworzenie wzorów z dociętych odpowiednio drewnianych listewek. Ten afekt do drewna zrodził się po wizycie w fabryce tradycyjnych mebli we Włoszech, gdzie pomagałem przyjacielowi ze Szczecina podczas kręcenia materiału reklamowego.
Skąd jesteś z Polski? Od jak dawna jesteś w Edynburgu?
– Pochodzę ze Szczecina, a pasję do majsterkowania zaszczepił we mnie ojciec. Zainteresowanie zmieniło się w konieczną umiejętność naprawiania rzeczy w domu po jego śmierci, gdy miałem 12 lat. Do Edynburga przyjechałem w 2014 roku po kilkukrotnych odwiedzinach u siostry, która przeprowadziła się tutaj kilka lat wcześniej. Po latach wykonywania różnych zawodów oraz ostatecznej próbie prowadzenia firmy w Polsce przy jednoczesnej pracy na etacie przyszedł moment, w którym pojawiło się przysłowiowe: „a może to wszystko rzucić i przeprowadzić się w Bieszczady”? Tylko w Bieszczadach byłem już kilka razy, a w Highlandach nie. Sprzedałem, co się dało i z dwoma kartonami narzędzi ruszyłem w podróż.
Czy w jakiś sposób pandemia i brexit odcisnęły się na Twoim życiu?
– Przez pierwszy miesiąc po ogłoszeniu lockdown’u nie wiedziałem zupełnie, co będzie dalej. Pomimo tego, że warsztat działa od 2018 roku, to do końca 2019 opłacałem go z pracy na etacie. Od stycznia 2020 zdecydowałem się na samodzielną działalność, a tu po trzech miesiącach świat zaciąga ręczny hamulec. Osobiście pomogła mi możliwość tworzenia, skupienia się na konkretnym projekcie i pozwoleniu na przetaczanie się tej burzy nad głową. To wymuszone zwolnienie biegu życia pomogło też przemyśleć różne kwestie, przewartościować priorytety, ustalić plan działania. Myślę, że nie jestem jedynym, który podczas pandemii miał okazję do refleksji nad tym, jak wygląda nasze życie, co ma w nim tak naprawdę znaczenie. Na to wszystko oczywiście pada cień samego brexitu, który uderza w każdą dziedzinę życia. Nawet ze statusem osiedlonego cały czas jest gdzieś z tyłu głowy niepewność, bo historia pełna jest przykładów, gdy Home Office nie przestrzegało własnych reguł. Cła, przestoje w działaniu firm kurierskich, ograniczenie dostępu do części czy narzędzi to już tylko wisienka na torcie.
Co byś mógł polecić innym osobom, które myślą o otwarciu kreatywnego biznesu? Co byś powiedział młodszemu sobie, sprzed otwarcia Craftotheque?
– Wyznacz sobie serię pomniejszych celów i je stopniowo realizuj. Jak wiadomo, różnie bywa z motywacją, ale ta przychodzi z działania, nie na odwrót. To jest banał, ale dlatego jest banałem, bo jest tak do bólu prawdziwy: sami siebie sabotujemy, siedzimy w strefie komfortu, a nasz mózg jest naszym największym wrogiem. Wymyśla setki powodów i racjonalizuje proces niepodejmowania pierwszego czy też kolejnego kroku. U mnie sytuacja wyglądała podobnie. Umowę na wynajęcie warsztatu podpisałem na spółkę ze znajomym, który po miesiącu się wycofał. Gdybym miał to zrobić sam – nigdy bym tego kroku nie wykonał. Jednak w momencie, w którym zostałem z warsztatem „na głowie”, nie było już drogi wstecz. Musiałem się dostosować i zrobić wszystko, żeby móc go utrzymać. Oczywiście nie trzeba od razu wynajmować lokalu. Wszystko zależy od charakteru tego, co robimy. Tak samo jest z oceną własnej pracy: lepiej być zadowolonym w 80% z wykonanego projektu niż w 100% z tego ciągle planowanego, a jednak odkładanego. Mam tendencję do zaniżania wartości swojej pracy i czuję się wręcz nieswojo, gdy jej rezultat powoduje u innej osoby efekt „wow”. Trzeba pozwolić swojej pracy podobać się innym ludziom. Realizacja pasji to również gotowość na wyrzeczenia, pracę w weekendy czy po nocy. Niedzielny spacer wydaje się często nieosiągalnym luksusem (jak i stratą czasu, no bo przecież można zamiast tego coś tam podłubać przy kolejnym projekcie), ale staram się na to również znaleźć czas. Podsumowując: często jest trudno, ale zawsze warto.
Hanna
„Są ludzie, którzy chcieliby zwiedzić cały świat, inni uczą się języków. Ja chciałbym wiedzieć, jak wszystko działa.”
To 100% Ty!! Super że masz warsztat i przestrzeń do inspirowania innych do działania. Super rada dla młodszego siebie! Powodzenia w niedzielnych spacerach!