Lockdown, obostrzenia, restrykcje. Efekt – kondycja fizyczna i psychiczna wielu osób mocno spadła. Jak sobie radzić w tych trudnych czasach? Na ten temat trenerka personalna Aga Wróblewska opowiada w rozmowie z Piotrem Gulbickim.
Sytuacja związana z koronawirusem nie wpływa dobrze na nasze zdrowie.
– Niestety, z tego powodu ludzie mają znacznie mniej ruchu niż wcześniej. Przez obostrzenia zaczęliśmy więcej siedzieć w domu, a dużo osób przerzuciło się na pracę zdalną, nie mając do tego odpowiednich warunków. Pozycja siedząca, w jakiej spędzamy większość czasu, ma negatywne skutki na nasze zdrowie.
Jakie jest wyjście?
– Na przykład częste przerwy. Przynajmniej co godzinę powinno się wstać od biurka i zrobić kilka rozciągających ćwiczeń, typu skłony, wymachy nóg, przysiady, wykroki w przód i w tył. Chodzi o to, żeby rozruszać kręgosłup oraz nogi.
Można też wprowadzić dłuższe jednostki treningowe, ale muszą one być dopasowane do naszych możliwości. Obecnie jest dużo zajęć prowadzonych online, również darmowych, z których każdy wybierze coś dla siebie. Jednymi z ciekawszych są ćwiczenia grupowe, które pozytywnie wpływają na samopoczucie, mamy bowiem wrażenie, jakbyśmy byli na jednej sali, wspólnie się motywując. Wystarczy tylko kawałek podłogi, sportowe ubranie i… witaj przygodo.
Trudno jednak w ten sposób spalić zbędny tłuszczyk.
– Jeśli to jest naszym głównym celem, to polecam coś bardziej intensywnego, chociażby treningi aerobowe albo interwałowe. W ich trakcie tętno przyspiesza, a to pociąga za sobą podkręcenie metabolizmu. Interwały polegają na wykonywaniu ćwiczeń w krótkich seriach, o zmiennym natężeniu, pomiędzy którymi nie robimy przerw, zastępując je aktywnością o mniejszej intensywności. Dzięki temu w krótkim okresie spalimy całkiem pokaźną liczbę kalorii, a przy okazji wzmocnimy mięśnie.
Popularne są również ćwiczenia z użyciem gum oporowych, szczególnie przydatne dla osób, które lubią „walczyć” z dodatkowym obciążeniem.
Przed rozpoczęciem treningu konieczna jest rozgrzewka.
– To podstawa. Natomiast już w jego trakcie zwracajmy uwagę na dokładne wykonywanie poszczególnych zadań. Robienie ich szybko, byle jak, jest poważnym błędem – lepiej postawić na jakość, a nie na ilość, gdyż w przeciwnym razie możemy sobie zrobić krzywdę.
W tym miejscu warto podkreślić, że brak ruchu niekorzystnie wpływa nie tylko na kondycję fizyczną, ale może też prowadzić do depresji i innych schorzeń psychicznych. Przy czym same ćwiczenia to nie wszystko, powinny one współgrać z odpowiednim stylem życia.
???
– Bardzo ważne jest jedzenie. Ja w swoim jadłospisie stawiam na dużą ilość warzyw, z których przyrządzam pożywne sałatki i świeżo wyciśnięte soki, będące źródłem wielu witamin. Natomiast jeśli zależy nam na zbudowaniu masy mięśniowej, to musimy zadbać o odpowiednią ilość białka, którego nie brakuje w chudym mięsie, rybach, drobiu, jajkach, roślinach strączkowych czy orzechach. Unikajmy za to produktów wysoko przetworzonych, a także cukrów prostych, znajdujących się głównie w słodyczach.
Posiłki najlepiej spożywać 4 – 5 razy dziennie, w mniej więcej trzygodzinnych odstępach. Ważne, żeby były one zróżnicowane, a przez to dostarczały organizmowi jak największą ilość składników odżywczych.
Nie zapominajmy też, że czynnikiem, który wpływa negatywnie na nasz układ odpornościowy, jest stres. Wiem, że w dzisiejszych czasach ciężko go całkowicie uniknąć, ale warto nauczyć się z nim radzić. Dla mnie najlepszym rozładowaniem napięcia jest właśnie trening, jednak równie dobrze może pomóc spacer na świeżym powietrzu, medytacja, rozmowa z przyjacielem czy gorąca kąpiel.
Dopełnieniem harmonijnego rozwoju naszego ciała i ducha jest sen. Ja zawsze żyłam w biegu, miałam grafik wypełniony od rana do wieczora i często robiłam to właśnie jego kosztem. Efekt był taki, że pomimo iż bardzo dużo ćwiczyłam, to najlepsze rezultaty pojawiły się dopiero wtedy, kiedy zaczęłam się wysypiać.
Wszystko, o czym teraz mówię, doświadczyłam na własnej skórze.
Na podstawie wielu lat obserwacji?
– W 2015 roku, kiedy rozpoczęłam pierwszą pracę w biurze jako księgowa, zaobserwowałam, że długie godziny spędzone przy biurku, w jednej pozycji, mocno dają mi się we znaki. Pojawiły się bóle pleców, szyi, nadgarstków, więc żeby temu zaradzić zapisałam się na siłownię i zaczęłam trenować przed pójściem do pracy. Czasami robiłam to również w przerwach na lunch oraz wieczorami i już po dwóch miesiącach pojawiły się pozytywne wyniki – skóra nabrała jędrności, cellulit zniknął, a ja miałam więcej kondycji i siły. Wpłynęło to również na moją psychikę i właśnie wtedy zrodził się pomysł, żeby dzielić się tą wiedzą z innymi.
Początkowo traktowałam fitness jako hobby, a moim ulubionym zajęciem było skakanie na trampolinie w takt muzyki. Dzięki tego typu ćwiczeniom spala się dużo kalorii i mogą one być alternatywą dla biegania, co tak mi się spodobało, że zrobiłam kurs instruktorski w tym kierunku, a następnie kolejne, między innymi w zakresie prowadzenia zajęć ze spinningu, kettlebellu, boksu, pilatesu, treningów na siłowni. Wisienką na torcie było uzyskanie dyplomu trenera personalnego, a obecnie robię kwalifikacje dzięki którym będę mogła szkolić osoby z bólem pleców oraz różnymi schorzeniami, a także kobiety w ciąży.
Sport w twoim życiu pojawił się w Anglii?
– Aktywny tryb prowadziłam mieszkając jeszcze w Polsce. Biegałam, pływałam, uczęszczałam na zajęcia taneczne, jednak po wyjeździe do Stanów Zjednoczonych zupełnie przestałam trenować.
Nie ten klimat?
– Można tak powiedzieć (śmiech). Pochodzę z Bielawy, małej miejscowości w województwie dolnośląskim, gdzie ukończyłam liceum ogólnokształcące i zaraz po maturze pojechałam do Londynu. Był rok 2011, chciałam podszkolić język angielski, gdyż w perspektywie czekała mnie wyprawa do USA, gdzie miałam pracować jako opiekunka do dzieci. No i w końcu, po ośmiu miesiącach pobytu w brytyjskiej stolicy, stało się to faktem. Pierwsze cztery dni spędziłam w Nowym Jorku przechodząc szkolenia, a następnie przeniosłam się do Santa Monica, gdzie zajmowałam się dziećmi, a w wolnym czasie zwiedzałam. Byłam w Nowym Jorku i Chicago, zobaczyłam też dużą część Kalifornii, między innymi San Diego, Los Angeles i San Francisco. Szczególnie to ostatnie miasto zrobiło na mnie duże wrażenie, pewnie dlatego, że od dawna chciałam tam pojechać. To była taka młodzieńcza fascynacja, która ogarnęła mnie pod wpływem przeczytania książki opisującej różne ciekawe miejsca na świecie. No i wreszcie marzenie się spełniło, a ja własną stopą stanęłam na magicznym moście Golden Gate, co upewniło mnie w przekonaniu, że jeśli naprawdę czegoś bardzo pragniemy, to jesteśmy w stanie to osiągnąć.
Z kolei podczas pobytu w Nowym Jorku poznałam Kasię. Mieszkała w innym stanie, jednak utrzymywałyśmy regularny kontakt telefoniczny i do tej pory się przyjaźnimy, mimo że ja ostatecznie wylądowałam w Londynie, a ona w Sankt Gallen w Szwajcarii.
Pobyt za oceanem miał wpływ na twoje dalsze życie?
– Ogromny. Wyjazd w pojedynkę, w tak młodym wieku, był dużym wyzwaniem i lekcją samodzielności. Dzięki temu nauczyłam się sama sobie radzić, ale też poszerzyłam swoje horyzonty, zaczęłam inaczej patrzeć na świat, odkrywać nowe kultury. Mimo że spędziłam tam tylko cztery miesiące, bagaż doświadczeń był ogromny. Potem wróciłam do Londynu i postanowiłam zakotwiczyć tu na dłużej. Zarabiałam na życie jako opiekunka do dzieci, a w międzyczasie kształciłam się w kierunku finansów i księgowości na West College London. Jestem członkiem Association of Accounting Technicians, a obecnie robię kwalifikacje z zakresu Association of Chartered Certified Accountants. Pracuję jako księgowa, łącząc to z prowadzeniem zajęć sportowych.
Nie nudzisz się.
– Nie mam na to czasu. Zresztą, jak sięgam pamięcią, zawsze mi go brakowało. Zajęcia zawodowe, treningi, spacery, podróże. Uwielbiam odkrywać nowe ciekawe miejsca.
Które z nich zrobiło na tobie szczególne wrażenie?
– Można długo wymieniać, ale z tych bardziej egzotycznych z dużym sentymentem wspominam brazylijską wyspę Ilha Grande, gdzie byłam z koleżanką dwa lata temu. Już pierwszej nocy po przybyciu na miejsce postanowiłyśmy wejść na górę Pico do Papagaio, liczącą 985 metrów wysokości. Wyruszyłyśmy o pierwszej w nocy, wędrując przez ciemny las, a szlak rozświetlały nam tylko małe latarki. Od czasu do czasu pojawiały się niewielkie zwierzęta, owady, pająki, a po niemal pięciu godzinach dotarłyśmy na szczyt, z którego rozciągał się piękny widok na okolicę. Tym bardziej niesamowity, że akurat wschodziło słońce. Z powrotem w hotelu byłyśmy o dziesiątej rano, zjadłyśmy śniadanie i nie chcąc marnować czasu ruszyłyśmy dalej zwiedzać wyspę. Byłam bardzo dumna z Valentyny, gdyż nie jest ona typem sportsmenki, a mimo to dzielnie mi towarzyszyła.
Cztery dni później pojechałyśmy do Rio de Janeiro, gdzie zaliczyłyśmy Górę Dwóch Braci i chociaż wspinaczka trwała niecałe trzy godziny to było to duże wyzwanie, gdyż szłyśmy w środku dnia, kiedy temperatura grubo przekraczała 30 stopni Celsjusza. Pot lał się strumieniami, ale dziś pozostały niezapomniane wspomnienia…