Sceny, jakie rozgrywały się na Clapham Common w Londynie, przypominały te z Warszawy. W jednej i drugiej stolicy państw europejskich policja walczyła z kobietami i to walczyła dzielnie: obalając na ziemię, zakładając kajdanki, aresztując, wymierzając wysokie grzywny. Powód protestów tylko pozornie był inny. W Polsce chodziło o wyrok Trybunału Konstytucyjnego, który zaostrzał i tak ostre przepisy aborcyjne. W Londynie miało być to czuwanie dla upamiętnienia 33-letniej kobiety porwanej w centrum miasta i zamordowanej. Uczestnicy jednego i drugiego wydarzenia protestowali przeciw łamaniu praw człowieka. A takim jest zarówno prawo do bezpiecznego chodzenia po ulicach nie tylko w biały dzień, ale i po zmierzchu oraz do bezpiecznego usunięcia ciąży, gdy zachodzi taka konieczność.
Przypomnijmy. Trzeciego marca Sarah Everard odwiedziła przyjaciółkę i po spotkaniu wracała pieszo do domu. Kamery monitoringu zarejestrowały ją po raz ostatni około 21.30. W dziewięć dni później zwłoki kobiety zostały znalezione w lesie w hrabstwie Kent. W sprawie porwania i morderstwa oskarżono policjanta. Ciało zamordowanej odnaleziono w pobliżu jego miejsca zamieszkania. Do aresztu trafiła również jego żona, której postawiono zarzut pomocnictwa, ale została zwolniona za kaucją. Zbrodnia ta wywołała dyskusję na temat bezpieczeństwa kobiet. Dla uczczenia pamięci zamordowanej postanowiono zorganizować czuwanie.
Początkowo wszystko wyglądało dobrze. Głównie kobiety stały w przepisowych odległościach w maseczkach na twarzy. Gdy zapadł zmierzch sytuacja zaczęła się zmieniać. Tłum gęstniał. Po wezwaniach policji do rozejścia się przemówili przeciwnicy ograniczeń pandemicznych. Głównie mężczyźni. O zamordowanej zapomniano. Wznoszono okrzyki „Odzyskajmy nasze ulice”. Atmosfera stała się gorąca. Policja przystąpiła do ataku. Po raz kolejny kobietom nie dane było spokojnie wrócić do domów.
Zachowanie policjantów spotkało się z krytyczną oceną nie tylko kobiet, organizacji poza rządowych, ale też polityków i – co jest rzadkie – ze wszystkich partii politycznych. Niektórzy zwracali uwagę na to, że do takich sytuacji musiało dojść, bo nazbyt pochopnie uchwalano ustawy covidowe, ograniczające prawo do swobodnego protestowania w imię ochrony życia zagrożonego rozpowszechnianiem się koronawirusa. Nieprecyzyjne przepisy spowodowały, że policja znalazła się w trudnej sytuacji. Wybrano bezpośrednią interwencję, gdy tłum nie reagował na wezwania do rozejścia się. Jak bardzo przepisy są wewnętrznie niespójne najlepiej świadczy fakt, że nawet sąd nie potrafił wydać jednoznacznego wyroku, radząc organizatorom czuwania, by porozumieli się z policją. Do porozumienia nie doszło. Organizatorkom chcącym ustalić wspólnie z policją reguły zapewniające bezpieczeństwo uczestnikom czuwania, pogrożono wysokimi grzywnami. Czuwanie zostało odwołane. Nie oznaczało to jednak, że ludzie pozostali w domach i zgodnie z zaleceniami uczcili pamięć zamordowanej zapalając świeczkę.
Od samego rana telewizje pokazywały księżną Cambridge składającą kwiaty w miejscu, w którym kamery po raz ostatni zarejestrowały Sarah Everard żywą. „Skoro księżna złożyła kwiaty, to ja też mam do tego prawo” – zapewne pomyślało wiele osób i pojechało na Clapham Common.
Przez następne dni protesty przeniosły się do centrum Londynu – pod Scotland Yard, siedzibę policji metropolitarnej i parlament. Właśnie odbywało się drugie czytanie ustawy, dającej więcej uprawnień policji. Zwolennicy projektu ustawy „Police, Crime, Sentencing and Courts Bill” twierdzą, że nowe przepisy zapewnią m.in. zwiększenie bezpieczeństwa kobiet. Przeciwnicy zaś podnoszą, że policja ma otrzymać specjalne uprawnienia w działaniach wymierzonych przeciwko uczestnikom protestów „szczególnie zakłócających” spokój, co nie jest zbyt precyzyjnym określeniem. Ponadto ma zostać wytyczona „strefa ochronna” wokół Pałacu Westminsterskiego uniemożliwiająca protesty w tym miejscu. Co ciekawe, protesty w centrum miasta, nie mniej liczne niż te na Clapham Common nie spotkały się z interwencją policji. Czyżby do głosu doszedł zdrowy rozsądek? A może nie chciano jeszcze bardziej niszczyć już i tak nadszarpniętego wizerunku policji?
Los Sarah Everard poruszył mnie. Sama dwukrotnie zostałam napadnięta na ulicy, choć celem nie byłam ja, a moja torebka. Minęło wiele lat, ale nigdy nie wracam do domu po zmroku tymi ulicami. Pozostała, by użyć modnego określenia, trauma. No i dobrze znam Clapham Common i ruchliwe ulice, przecinającą tę ogromną łąkę.
Na koniec napiszę coś niepopularnego. Co miesiąc na ulicach Londynu giną, najczęściej od ciosów nożem, najczęściej czarnoskórzy chłopcy i nie zawsze są to członkowie gangów. Ich rodziny przeżywają taką samą tragedię, jak rodzina Sarah Everard. Rzadko kiedy urządzane są marsze milczenia i czuwania upamiętniające zamordowanych. Dlaczego w tym przypadku powściągliwe na ogół w sprawach nożowników media przez wiele dni poświęcały wiele miejsca zaginionej, jak się okazało, zamordowanej kobiecie? Nie chcę udzielać odpowiedzi na to pytanie. Zachęcam do przemyśleń.
Julita Kin