30 kwietnia 2021, 13:00
Sylwia Kolasińska: Gdy siadasz przy kole, to glina centruje ciebie
Przy glinie angażujemy zmysł, do którego na co dzień nie przykładamy uwagi. Dotykanie, ugniatanie, toczenie gliny na kole działa bardzo uspokajająco, ponieważ skupiamy się na tu i teraz – mów ceramiczka Sylwia Kolasińska. Z właścicielką Mud Station, pracowni gliniarskiej w Edynburgu rozmawia Magdalena Grzymkowska.

Skąd wzięło się Twoje zamiłowanie do gliny?

– Od zawsze mnie ciągnęło do rzeczy, które wymagały manualnych zdolności. Trochę stchórzyłam i nie poszłam do plastyka. Traf chciał, że gdy moi znajomi kupili piec – pozdrowienia dla Krzyśka i Róży z galerii Barak w Bieszczadach – odwiedziłam ich i już przykleiłam się do gliny. Wróciłam do Szczecina i pierwszą moją myślą było: muszę sobie kupić piec (śmiech). Tak, to było zupełnie od nieodpowiedniej strony. Zaczęłam od kupna sprzętu – gdybym to było teraz, zrobiłabym to zupełnie inaczej, ale młodość ma swoje prawa. W Szkocji wylądowałam jak wiele ludzi, trochę przez przypadek. To była wspólna decyzja z moim partnerem, że spróbujemy tu zamieszkać – on tutaj przyjeżdżał i pracował, trwało to na tyle długo, że stało się męczące. Pierwszy rok spędziłam na organizowaniu swojego prywatnego życia. Jak tylko się trochę z tym obyłam, zaczęłam organizować swój lokal, ponieważ wiedziałam, że nie chcę być częścią żadnego kolektywu ceramicznego. Miałam specyficzne wymagania odnośnie tego, co chcę robić, a kolektywy rządzą się swoimi prawami, jak liczba prac, które można wypalać, rodzaj używanego szkliwa. Natomiast ja wiedziałam, że chcę robić swoje eksperymenty. Chciałam kupić swój piec i wyposażyć studio tak, żebym nie musiała pytać nikogo o zgodę.

Mud Station to nie tylko miejsce, w którym tworzy się gliniane cuda, ale też można się samemu nauczyć, jak je robić. 

– Warsztaty prowadziłam już w Polsce. Jak przyjechałam do Szkocji, to postanowiłam, że nie będę ich robić i poświęcę się robieniu i sprzedaży własnych rzeczy. Ale po około pół roku strasznie mi zabrakło kontaktu z ludźmi. Była jedna dziewczyna – przychodzi na warsztaty do tej pory – która po prostu stukała w okno i dopytywała się, czy ja na pewno nie prowadzę warsztatów. I od niej się zaczęło. Potem zmieniłam lokal na troszeczkę większy i w związku z tym mogłam zapewnić odpowiednie warunki. Właściwie nie mamy przedziału wiekowego uczniów, ale nie robimy warsztatów typowo dla dzieci, nasz lokal nie jest przystosowany do takich zajęć. Ale młodzież i dorośli jak najbardziej mogą przychodzić. Nie jest wymagane żadne doświadczenie z gliną, mogą przychodzić całkowicie początkujące osoby. Prawie nigdy nie reklamowałam nigdzie tych warsztatów. Mamy w witrynie plakat i stronę internetową z informacją o warsztatach, ale najlepiej działa tzw. „marketing szeptany”. Przychodzą znajomi i znajomi znajomych ludzi, którzy byli na zajęciach. Mamy też pojedyncze zajęcia dla tych, którzy chcą tylko jednorazowego doświadczenia. Zajęcia dla początkujących prowadzi mój współpracownik Steven, jest to zestaw sześciu lekcji, w trakcie których pokazywane są podstawowe techniki pracy z gliną i jej szkliwienia, potem studenci mogą odebrać zrobione przez siebie rzeczy. Ja prowadzę zajęcia dla osób, które chcą kontynuować naukę, czyli poznały podstawy, spodobało im się i wiedzą, że chciałyby się tym hobbystycznie dalej zajmować.

Jesteś mamą, imigrantką w Szkocji i prowadzisz swój biznes artystyczny. Nie jest ci trudne łączyć te wszystkie role?

– Na pewno było trudno, ale w momentach zwątpienia miałam ludzi wokół mnie, którzy mówili: „Dziewczyno! Popraw koronę i zasuwaj!” Początki nigdy nie są łatwe i to dotyczy jakiegokolwiek biznesu. A pracownia ceramiczna to ogromne koszty na początku: piec, koła, materiały, które są potrzebne do pracy. Momentami łatwo zwątpić, czy to, co ja w tym momencie robię, ma sens. Ogromnym kołem zamachowym dla ceramiki w Wielkiej Brytanii był program telewizyjny Great Pottery Throw Down. Pierwszy sezon został wyemitowany, kiedy swoją pracownię miałam od trzech lat. Wtedy spadła na mnie lawina telefonów z pytaniem, czy prowadzę zajęcia z toczenia na kole. Część z osób, które wtedy do mnie trafiły, jest ze mną do tej pory. Oni po prostu przychodzą na zajęcia jak na terapię. Wychodzą z założenia, że wolą mi zapłacić niż terapeucie – to cytat. Natomiast są momenty, w których się zastanawiasz, czy nie lepiej by było pracować na kasie w Tesco. Kiedy moje dziecko było młodsze przyjeżdżałam do pracowni, gdy było w szkole, wracałam na rowerze je odebrać, a potem znowu na zajęcia, biegałam z jednego miejsca do drugiego. Takich klasycznych wakacji nie miałam przez cztery lata. Ale miałam świadomość, że jeśli to zostawię, będę strasznie żałowała i na pewnym etapie przypłacę to depresją. Ta pracownia to moja pasja, kontakty z ludźmi, których w niej spotykam, też są dla mnie ważne. Dlatego okres pandemii jest dla mnie trudny – czerpię z obecności uczniów w mojej pracowni tyle samo, co oni, a czasami może nawet więcej.

Jak pandemii odbiła się na funkcjonowaniu pracowni?

– Podczas lockdownu musieliśmy bezwzględnie odwołać zajęcia dla uczniów. Jako osoba wynajmująca lokal mam pomoc od państwa, to takie pieniądze na pokrycie kosztów czynszu i mediów. Dzięki tej pomocy odetchnęłam z ulgą, to znaczyło, że nie muszę zamknąć pracowni, koszty wynikające z naszego bycia tutaj mogę pokryć z tej pomocy. Z niektórymi studentami jestem dość blisko. Jak tylko Nicola Sturgeon w trakcie konferencji mówiła, kiedy będzie można otworzyć lokale, dwójka moich studentów napisała mi: „Dobra, bookuj nas na pierwszy możliwy termin!” To momentami jest taka praca wręcz społeczna. Zdaję sobie sprawę z tego, że dla wielu z tych osób, przychodzenie tutaj raz w tygodniu do miejsca, które traktują jako miejsce bezpieczne, to takie wyrzucanie z siebie stresu doświadczanego w pracy, uniwersytecie czy w sytuacjach życiowych. Wymieniamy się poradami, pomysłami na życie. Stworzyła się taka naprawdę dosyć zgrana grupa studentów, którzy dużo bardziej odczuwają brak cotygodniowego kontaktu z gliną. Wiadomo, że mamy różne nawyki, dla niektórych to będzie wyjście do lasu, dla innych pójście do pracowni gliniarskiej czy pubu. To wszystko składa się na to, co nas wszystkich trzyma w pionie.  

Co takiego terapeutycznego jest w glinie? Dlaczego ona działa tak odstresowująco i uwalniająco?

– Ludzie są często zdziwieni, jak podatna jest glina, jak jest wilgotna i miękka, generalnie większość jej fizycznych właściwości jest dość zaskakująca przy pierwszym kontakcie. Jak nigdy się nie miało do czynienia z gliną, to jest taki moment, kiedy myślisz: „OK! To tak to wygląda!” W obecnych czasach przez większość czasu używamy naszych palców, żeby pisać na klawiaturze czy dotykać ekranu telefonu, czyli powierzchnie śliskie i mało ekscytujące. Przy glinie angażujemy zmysł, do którego na co dzień nie przykładamy uwagi. Musimy się też skupić na linii oko-umysł-ręka. Dotykanie, ugniatanie, toczenie gliny na kole działa bardzo uspokajająco, ponieważ skupiamy się na tu i teraz. Większość osób pracujących z gliną mówi, że to jest tak, że ty musisz wycentrować glinę na kole, ale glina centruje ciebie w życiu. Jest coś takiego w pracy z nią, że gdy ma się gorszy dzień, nie możesz zostawić stresu na zewnątrz, najczęściej nie wychodzi ci siedzenie przy kole. Wiele osób tworzy coś po raz pierwszy w życiu. Z tego błota robi jakąś miseczkę na sól, kubek czy popielniczkę. To są rzeczy, których używa się później codziennie w domu. To jest dla wielu osób bardzo budujące, ta myśl: ja to zrobiłem. Jeszcze lepiej, gdy spotykają się z reakcjami zaskoczonych znajomych. 

Czy trzeba mieć jakieś predyspozycje, aby lepić coś z gliny?

– Każdy może zrobić coś z gliny. Przychodzą do mnie osoby narzekające, że nigdy nie miały żadnego talentu, ale to nawet lepiej. Niektórzy przychodzą na pojedyncze zajęcia i nie przychodzą już nigdy więcej. My kończymy zwykle rzeczy z tych zajęć pojedynczych za te osoby, ponieważ taki mamy system, żeby mogły one odebrać ukończoną rzecz. Czasami przychodzą ludzie na sześć zajęć, kończą ten zestaw i nie wracają. Część osób kontynuuje przez całe lata. Pięć-sześć osób założyło swoje własne pracownie. Niedawno rozmawiałam z jednym kolegą, który wyszedł z mojej pracowni i w tym momencie jest pełnoetatowym ceramikiem. Różnie bywa. Ale jeszcze nigdy nikt nie powiedział: „Nie cierpię tego! Nie podobało mi się!” W większości przypadków ludzie mówią, że ciekawe, ale nie wiedzieli, że to wymaga tyle cierpliwości. Mnie też glina nauczyła cierpliwości. Jestem bardzo niecierpliwą osobą, które chce już i najlepiej na wczoraj. Niektóre gliny są bardziej plastyczne niż inne, muszą być traktowane z dużo większą ostrożnością. Najgorsza jest porcelana. Jeżeli gdziekolwiek widzisz rzeczy ręcznie zrobione z porcelany, to znaczy, że osoba je robiąca naprawdę zna swój fach. Porcelana jest nieprzebaczającym materiałem. Jeżeli ktoś by chciał serię kubków z porcelany, to skieruję go do osoby tworzącej z tego materiału, a nie będę sama próbowała się tego podejmować. Jak ktoś jest doskonałym piekarzem, wie, jak zrobić znakomity chleb, a ktoś inny przychodzi i mówi, że chciałby red velvet cake. I to się piecze, i to się piecze, ale nie postawilibyśmy znaku równości między tymi dwoma rzeczami. Tak samo jest z ceramiką.

Jak wygląda ten proces po kolei? Od kawałka błota do pięknej rzeczy, z której można pić ciepłą herbatę?

– Żeby zrobić kubek, najpierw kawałek gliny utacza się na kole. Uformowana glina musi odstać około jednego dnia, nim będzie można okroić spód, ponieważ jest on zawsze kłopotliwy, nie da sią go zrobić od samego początku. W zależności od tego, czy chcemy, czy nie chcemy, doklejamy ucho lub inne elementy. Później to musi całkowicie wyschnąć, bo jeżeli włożymy coś mokrego do pieca osiągającego w pierwszym wypale około tysiąca stopni, to to dosłownie wybuchnie, bo woda zawarta w glinie zaczyna się gotować i parować. Schnięcie trwa około tygodnia do dziesięciu dni w zależności od pory roku oraz wilgotności powietrza i gliny. Następnie mamy pierwszy wypał, tzw. biskwitowy, po nim glina wciąż jest jeszcze bardzo porowata i będzie przepuszczać wodę. Na tym etapie można nałożyć jakieś dekoracje, musimy to pokryć szkliwem. Później następuje kolejny wypał, w moim przypadku w temperaturze około 1250 stopni. To następne 24 godziny w piecu. Dopiero wtedy tak wykonany produkt mogę sprzedać. Cały proces od miękkiej mokrej gliny do momentu, w którym mam kubek, zabiera w najlepszym wypadku około trzech tygodni. 

To rzeczywiście wymaga bardzo dużo cierpliwości! Ale tysiąc stopni? To brzmi dość niebezpiecznie. Nie boisz się zaglądać do tak rozgrzanego pieca?

– Podstawowa zasada – do rozgrzanego pieca się nie zagląda! Gdy w piecu jest tysiąc stopni, to nic w środku nie zobaczysz, bo to wygląda trochę jak wnętrze wulkanu, a ty możesz sobie tylko przypalić brwi. Gdy piec stygnie, to do czterystu stopni wszystko się delikatnie żarzy, więc nie zobaczysz koloru, nie sprawdzisz, czy wyszło ci szkliwo. Żar powoduje też, że kolory są dużo ciemniejsze niż w rzeczywistości. Poniżej tych czterystu stopni następuje chemiczna reakcja związana z kwarcem obecnym w glinie. Podgrzana glina w piecu się rozszerza i puchnie, a potem się kurczy, ale potrzebuje na to czasu. Jeśli otwierając piec, wpuścimy chłodne powietrze z zewnątrz, spowodujemy mikropęknięcia, które później mogą się powiększyć, jak do środka nalejemy gorącą wodę. Jest to niebezpieczne. Staram się, żeby moje rzeczy były ładne, ale też bezpieczne w użytkowaniu. Nie chciałabym, żeby ktokolwiek się poparzył tylko dlatego, że ja musiałam zajrzeć za wcześniej do pieca. Muszę pamiętać, że niektóre z rzeczy, które zrobię, będą „żyły” dłużej ode mnie. Do dziś w Egipcie wykupuje się starożytne amfory. Skoro moje produkty mnie przeżyją, to chcę, żeby ich użytkowanie wiązało się z przyjemnością.

Mówi się: „Rób, to co kochasz, a nigdy nie będziesz w pracy.” Zgadzasz się?

– Niby nie do końca, bo to też bardzo ciężka praca, ale znam tylko dwóch-trzech ceramików, którzy odeszli na emeryturę. Pamiętam, jak odwiedziliśmy zmarłego dwa lata temu Dave’a Cohena, rektora wydziału ceramiki w Glasgow School of Art na krótko przed jego zamknięciem. Cohen nie słyszał, ledwo chodził, a jak weszliśmy do jego pracowni, to był przy kole. Ceramikiem się nie bywa, ceramikiem się jest i to na całe życie. Więc uważajcie, jak zaczniecie robić w glinie, to możecie się przykleić!

 

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_