Edynburg najbardziej kocham za to, że gdyby tak usunąć z niego samochody, kosze na śmieci i rusztowania, można by się nabrać, że ciągle jest się w XIX wieku. Dodatkowo, to jedno z nielicznych miast, które ma dostęp do morza, jezior, gór i rzeki naraz. Nie trzeba wybierać, co się woli – góry czy morze. Tu się ma wszystko – mówi Magdalena Kamińska, polska fotografka w Edynburgu w rozmowie z Magdaleną Grzymkowską.
Skąd się bierze u ciebie ta pasja do robienia zdjęć?
– Moja pasja zaczęła się jeszcze, jak miałam 13 lat, więc już więcej niż połowę życia chodzę z aparatem w dłoni. Gdy widzę coś pięknego, automatycznie chwytam za aparat, bo w taki sposób staram się zachować piękno rzeczy, które zobaczyłam, i chwil, które przeżyłam. Dzięki zdjęciom mam wrażenie, że czuję mocniej i mogę wyrazić siebie, to naprawdę potrzebne każdemu z nas. Kocham robić zdjęcia wszystkiemu. Naturze i przyrodzie, ludziom i architekturze. Nie jestem wybiórcza i staram się dostrzegać piękno wszędzie. Fotografia też wyczula nas na patrzenie tam, gdzie nikt inny by nie spojrzał, pomaga nam doceniać małe rzeczy. I przy okazji to świetna zabawa.
Zamieszkałaś w Edynburgu. Czy to wdzięczny temat do zdjęć?
– Kocham Edynburg za to, że gdyby tak usunąć z niego samochody, kosze na śmieci i rusztowania, można by się nabrać, że ciągle jest się w XIX wieku. Dodatkowo, to jedno z nielicznych miast, które ma dostęp do morza, jezior, gór i rzeki naraz. Nie trzeba wybierać, co się woli – góry czy morze. Tu się ma wszystko. To miasto jak z bajki,a każda pora roku wygląda tu inaczej. Na wiosnę kwitną różowe kwiaty wiśni i pięknie ozdabiają Meadows, czyli lokalne błonia. Można przejść się ścieżką pod takimi wiśniami i kąpać się w płatkach, które niesie szkocki wiatr. Lato, co prawda nie jest upalne, tak jak w Polsce, ale to właśnie dzięki temu doceniam każdy słoneczny dzień. W takie dni czuje się, że nie istnieje bardziej nasycona zieleń, wszędzie słychać ptaki, a mieszkańcy leniwie wylegują się w parkach i celebrują długie wieczory. Natomiast jesień to po prostu uczta dla oczu – jest złota, kolorowa, ale też są dni, w których miasto jest schowane we mgle. I właśnie wtedy, kiedy nie widać tych detali współczesności, czuje się, że miasto zatrzymało się w czasie w wiktoriańskich czasach, a zaraz zza rogu wyłoni się ktoś z latarnią w dłoni. Zima z kolei rzadko jest biała, ale jak już spadnie śnieg, wszyscy cieszą się, jakby ten śnieg widzieli po raz pierwszy w życiu. Nagle wszyscy wychodzą na sanki, w parkach każdy robi bałwana, ludzie chętnie spacerują z mokrymi butami, pijąc grzane wino. To właśnie wtedy w normalnych czasach zaczyna się jarmark świąteczny w samym centrum, ale też i w lokalnych domach kultury, gdzie można kupić prezenty handmade, zjeść gofra z nutellą albo przejechać się na zabytkowej karuzeli.
Jakie są Twoje ulubione miejsca w tym mieście?
– To trudne pytanie, bo kocham całe miasto. Chyba nie ma takiego miejsca, którego bym nie lubiła. Warto wiedzieć, że Edynburg jest położony na siedmiu wzgórzach, a moim ulubionym jest Blackford Hill, z którego widać całe miasto i pozostałe sześć wzniesień. Zachód słońca w tym miejscu jest po prostu magiczny. To właśnie stamtąd widać, jak słońce zachodzi nad zatoka Firth of Forth, widać zamek w złotym słońcu, a Góra Artura właśnie z tej perspektywy wygląda jak… fotel! Dean Village to kolejna perła tego miasta, o której nie wie wielu turystów. To średniowieczne miasteczko, które kiedyś nie leżało w granicach Edynburga, dlatego też troszkę różni się zabudowaniami i ma swój własny charakter. Mieści się w wąwozie, który na lato ożywa soczystą zielenią, a Water of Leith, czyli rzeka płynąca przez serce Dean Village, potrafi zaprowadzić nas aż do portu w Leith, czyli do kolejnej dzielnicy miasta, które kiedyś też było oddzielnym miastem. Stare Miasto ma w sobie coś, co zupełnie mnie oczarowało. Dlatego też nie mogłam mieszkać nigdzie indziej. Za każdym razem, gdy wychodzę z domu widzę Edinburgh Castle w słońcu I nie dam rady nie uśmiechać się do siebie, że mieszkam w tak pięknej dzielnicy. Nieoczywistym plusem tej pandemii był fakt, że miasto na rok zapomniało o turystach, wyciszyło się i pokazało nam swoją drugą twarz – pełną tajemnic i historii. Miejsca zapełnione przez kolorowo ubranych turystów zaczynały być ciężkie do zniesienia, a teraz spacer po Royal Mile jest niezwykłym doświadczeniem. To tak zwana Królewska Mila, od której odchodzi wiele małych uliczek. Samo zwiedzanie tej części miasta z dokładną inspekcją tychże małych zaułków potrafi zająć kilka godzin. Kolejna wyjątkowa dzielnica Edynburga to Stockbridge – główna ulica tej dzielnicy przypomina miasteczko rodem z “Przystanku Alaska”. Niby jest to część miasta, a przechadzając się po niej, czuje się, że jest się w jakimś małym przytulnym miasteczku. Jest tu pełno zieleni, małych kawiarenek i sklepów z rękodziełem i przede wszystkim Ogród Botaniczny, który zachwyca swoją kolekcją roślin z całego świata, ogrodem chińskim i palmiarnią, w której można się naprawdę zgubić.
Czy uważasz, że Szkocja jest miejscem przyjaznym dla imigrantów?
– Myślę, że tak. Sama czuję to każdego dnia. Czuję się tu mile widziana oraz – na szczęście – nigdy nie przydarzyło mi się nic przykrego z powodu mojego pochodzenia. Incydenty na tle rasowym są tu bardzo rzadkie, ponieważ Edynburg jest na tyle mały, że każdy może poczuć się tu jak w domu, ale też na tyle duży, żeby czuć tę wielkomiejskość, która składa się z wielu nacji. Tutaj ludzie są otwarci i przyzwyczajeni do turystów, zagranicznych studentów i obcokrajowców, którzy żyją obok siebie. A największym plusem tej wielokulturowości jest fakt, że można tu spróbować prawie każdej kuchni świata! To właśnie tutaj poznałam i przyjaźnię się z ludźmi z Australii, Kanady, Rosji, Ukrainy, Włoch, a nawet Brazylii.
Więcej zdjęć Magdy można znaleźć na jej profilu na Instagramie: @dangerouspea1