Uratował życie ponad tysiąca zwierząt, został uhonorowany prestiżową nagrodą Shining World Compassion Award. Pisarz i pedagog Tom Justyniarski w rozmowie Piotrem Gulbickim przyznaje, że ze zwierzętami odbiera na tych samych falach.
Prowadzisz oryginalną działalność pedagogiczną.
– W ciągu ostatniej dekady spotkałem się z ponad 300 tysiącami dzieci, głównie w szkołach. Na zajęcia zawsze jeżdżę z moim pieskiem Lusią, małą uratowaną chihuahuą, z którą uczymy, że zwierzę nie jest rzeczą, tylko istotą, która czuje tak samo jak człowiek. W ten sposób chcę obudzić w słuchaczach wrażliwość, którą potem przeniosą w dorosłe życie. Nazywam to pedagogiką serca, gdyż dzieci potrzebują więcej kontaktu z naturą, więcej marzeń, bliskości ze zwierzętami, przygód i wypraw w nieznane. Ale także wolności w wyrażaniu siebie oraz ciszy, żeby móc usłyszeć swój wewnętrzny głos.
Niestety, wiedza młodego pokolenia, mimo rozwoju technologicznego, niejednokrotnie jest bardzo niska. Dużo osób nie ma pojęcia skąd się bierze mleko, jak powstaje masło czy chleb, nie mówiąc już o możliwości dotknięcia bądź zobaczenia konia, krowy albo owcy. Dzięki tego typu lekcjom, mam nadzieję, że ich świadomość się zwiększy.
Zajęcia są dopełnieniem twojej twórczości literackiej.
– Wszystko zazębia się w jedną całość. Pisarzem zostałem przypadkowo, gdyż moja pierwsza książka miała być laurką dla Betty, suczki rasy bernardyn, którą wziąłem ze schroniska, a ona później uratowała mi życie. Nie przypuszczałem wówczas, że „Psie troski” staną się lekturą szkolną, zdobywając duży rozgłos i pierwsze miejsce w rankingu Ministerstwa Edukacji Narodowej w 2015 roku. Do tej pory przeczytało ją ponad milion dzieci i nadal cieszy się niesłabnącym powodzeniem.
W czym tkwi sekret jej popularności?
– Myślę, że w tym, iż jest emocjonalna i prawdziwa, podobnie zresztą jak wszystkie moje książki, które powstały od tamtej pory. A jest ich już 18. Chociażby „Kocia mama” opowiadająca o adoptowanym kotku, którego znalazłem zimą w parku i musiałem dokarmiać butelką, żeby przeżył. Z kolei „Mój przyjaciel bocian” to historia młodego ptaka, który wypadł z gniazda i potrzebował pomocy. Wziąłem go do siebie, a kiedy już wydobrzał musiałem nauczyć latać, co jest nie lada wyzwaniem. Na szczęście udało się – bocian wrócił na łono natury i co roku na wiosnę przylatuje z Afryki do swojego gniazda, które znajduje się blisko mojego domu na warszawskiej Białołęce.
Pozytywny odbiór i zainteresowanie czytelników motywuje mnie do dalszego pisania i to nie tylko książek, ale również poezji i piosenek. Jedną z nich, „Piesek leci”, śpiewa znana artystka Majka Jeżowska.
Ze zwierzętami rozumiesz się bez słów.
– Tak można to ująć. Wychowałem się w Łukowie, małym miasteczku na Podlasiu, gdzie moi rodzice prowadzili gospodarstwo. Na co dzień zajmowaliśmy się różnymi zwierzakami, opiekowaliśmy się nimi, traktowaliśmy jak członków rodziny. Zresztą u nas to już tradycja przechodząca z pokolenia na pokolenie.
Ja byłem bardzo żywym, a nawet powiedziałbym, że nieco szalonym dzieckiem, co dobrze korespondowało z panieńskim nazwiskiem mojej mamy – Szalej. Sytuacja, kiedy wyszedłem zimą do lasu i zgubiłem się, a do domu zaprowadził mnie pies, była tylko jedną z wielu.
Wzrastałem w takich klimatach i świetnie się w nich czułem. Zaczynałem od hodowania chomików, piesków oraz kotków, przez długi czas marząc, że zostanę weterynarzem. Do domu znosiłem ślimaki, jaszczurki i co tylko się dało, a później ludzie sami zaczęli mi podrzucać całą gamę potrzebujących pomocy stworzeń. Cóż było robić – ratowałem ptaszki, które wypadły z gniazda, a matka nie chciała ich przyjąć z powrotem, jeże, sarny, dziki, jednak zdecydowanie najwięcej było psów (około 600), kotów (200) oraz bocianów (50), którym znajdowałem nowy dom.
Początkowo pod moje skrzydła trafiały chore zwierzaki, niemniej z czasem okazało się, że najczęściej trzeba pomagać tym bezdomnym i porzuconym. Dla bocianów zbudowałem nawet specjalny szpital, który nazwałem Bocianiarnia.
Ale zdarzali się też bardziej egzotyczni goście. Pewnego dnia otrzymałem telefon z informacją, że ktoś wyrzucił na przystanku autobusowym w Warszawie węża. No i musiałem jakoś temu zaradzić, mimo że akurat z owymi gadami nie miałem wcześniej większych doświadczeń. Tamto zdarzenie nauczyło mnie, że nasze bezpieczeństwo jest najważniejsze, bo ratując zwierzęta ratujemy ludzi.
Odważna akcja.
– Przez lata obcowania z różnymi stworzeniami nauczyłem się odbierać z nimi na tych samych falach. To również zasługa mojego dziadka, do którego często jeździłem na wieś, delektując się pięknem przyrody. Uwielbiałem czas spędzony tam – miał pszczoły, konie, świnki, krowy, a nawet pawie. Był też kundelek Kajtek. Dziadek powiedział mi, że im częściej będę z nim rozmawiał, tym więcej piesek będzie rozumiał. I rzeczywiście, Kajtek po jakimś czasie reagował nie tylko na moje słowa, ale też myśli. Takie same próby przeprowadzałem ze ślimakami, świerszczami, wróblami. Z tymi ostatnimi wiąże się niezwykła historia. Pewnego razu usłyszałem, jak sąsiad skarży się dziadkowi, że wyjadają mu zboże dla kur i zapowiedział, że następnego dnia wszystkie wytruje. Przestraszyłem się nie na żarty, od razu pobiegłem do wróbli tłumacząc co je czeka i żeby czym prędzej uciekały. Trudno w to uwierzyć, ale chmara ptaków, która dzień w dzień czyhała na zboże, w jednej chwili wzbiła się w powietrze i odleciała z wielkim furkotem.
Które gatunki darzysz szczególną sympatią?
– Wszystkie są mi bliskie, bez wyjątku. Wszystkie mają serduszka i czują podobnie jak my sprawiając, że świat jest piękniejszy i ciekawszy. Towarzyszyły mi od zawsze, dlatego nie wyobrażam sobie bez nich życia. Obecnie mam kury, dwa psy (chihuahuę i owczarka niemieckiego), dwa koty oraz kucyka. Tego ostatniego trzymam na podwórku, a zimą zawożę do profesjonalnej stajni. To niesamowite uczucie, kiedy podjeżdżam pod bramę i wszystkie moje zwierzaczki biegną, żeby się przywitać, jakby wołały: „Hurra, hurra, jest! Przyjechał! Znowu jesteśmy razem!”. Kocham się nimi opiekować i wspólnie spędzać czas.
Ale weterynarzem nie zostałeś.
– Nie starczyło mi determinacji w realizacji tego dziecięcego marzenia, natomiast ukończyłem pedagogikę w Collegium Bobolanum, podlegającym pod Papieski Wydział Teologiczny w Warszawie. Potem wykładałem public relations na wydziale dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego, prowadziłem też zajęcia praktyczne oraz warsztaty dla przyszłych dziennikarzy i o mały włos sam nim nie zostałem, kiedy dostałem ofertę pracy w gazecie. Chyba jednak dobrze się stało, bo wówczas być może nie miałbym czasu dla zwierząt i edukacji dzieci.
A także różnych akcji.
– Zorganizowałem ich kilka, z których bodaj najsłynniejszą była „Stop fajerwerkom w sylwestra”. W jej następstwie Warszawa, Kraków, Wrocław, Gdańsk, Sopot, Szczecin, Toruń i wiele innych polskich miast zrezygnowało z odpalania petard oraz rac podczas publicznych noworocznych imprez. Z innych moich projektów warto wymienić „Okienko życia dla zwierząt”, „Dzieci czytają psom w schroniskach” czy „Wigilia w boksie z psami w schronisku”.
Mieszkasz w Warszawie, ale często bywasz w Londynie.
– Mam tu wspaniałych przyjaciół, Elę Suzin i jej partnera Bena, do których zawsze mogę przyjechać. Oni również kochają zwierzęta, a ich dom stoi przede mną otworem. Mam tam swoją „Chatkę Puchatka”, malutki bajkowy domek, w którym czerpię artystyczne inspiracje. Dzięki Eli otworzyłem się też na opowiedzenie swojej historii w wywiadzie dla Supreme Master TV w 2017 roku. Odniósł on wielki sukces i został przetłumaczony na 21 języków, w tym arabski, chiński, hebrajski, hinduski oraz koreański. Moje doświadczenia ze zwierzętami oraz metody pedagogiczne, jakie stosuję w pracy z dziećmi, sprawiły, że dwa lata później zostałem wyróżniony nagrodą Shining World Compassion Award, po polsku znaną jako Doskonałość Świata, uznawaną za drugą pod względem prestiżu po Noblu. W Londynie otrzymałem też dyplom „Ambasadora uśmiechu i polskości” przyznany przez Szkołę Przedmiotów Ojczystych im. Heleny Modrzejewskiej, gdzie miałem spotkanie z uczniami i rodzicami.
Planów na przyszłość ci nie brakuje.
– W okolicach Warszawy chciałbym otworzyć „Szkołę miłości do zwierząt i przyrody”, w której nauczycielami, oprócz ludzi, będą uratowane zwierzęta. Dążę też do tego, żeby najpierw w Polsce, a później również w innych krajach, wprowadzić nowy przedmiot do programu nauczania szkolnego pod nazwą „Lekcje miłości do zwierząt i przyrody”. Ambasadorami tego projektu są ikony polskiej dobroczynności na rzecz tych, co skaczą i fruwają: Ewa Banaszkiewicz, twórczyni słynnego programu telewizyjnego „Animals” oraz fundacji o tej samej nazwie, a także wokalista i autor tekstów, lider zespołu Łąki Łan Włodek „Paprodziad” Dembowski. Obecnie prowadzimy rozmowy na ten temat w Ministerstwie Edukacji i Nauki i wszystko zmierza do pozytywnego finału…