Izabela Szypulska, właścicielka dwóch pizzerii „L’oro di Napoli”, wyróżnionych w konkursie „Time Out” w kategoriach „najlepsze jedzenie w Londynie” (2020) oraz „najlepsza restauracja w zachodniej części miasta” (2016). Pochodzi z Wrocławia, od 30 lat mieszka w brytyjskiej stolicy. Ukończyła administrację biznesową na University of Westminster; znak zodiaku – Wodnik.
Potrawa…
Pizza. Nie może być inaczej, skoro moim mężem jest rodowity neapolitańczyk Giuseppe, z którym wspólnie prowadzimy biznes. Często eksperymentujemy z różnymi składnikami, na przykład zamiast sosu pomidorowego dodając ugotowany i przemielony krem z groszku albo karczocha. Później nasi pracownicy degustują te specjały, decydując czy warto je wstawić do menu i serwować klientom. Natomiast moim największym przysmakiem jest pizza z wędzoną mozzarellą i bakłażanem. Palce lizać!
Hobby…
Podróże. Z wielu pięknych miejsc, w jakich byłam, szczególnie bliskie są mi Tanzania i Malediwy. W tej pierwszej natura jest na wyciągnięcie ręki. Mango, ananasy czy banany zrywane prosto z drzewa mają niepowtarzalny smak, a widok słoni bądź małp przechadzających się w pobliżu ludzkich siedzib wpisuje się w tamtejszy krajobraz. Do tego wspaniali ludzie – mili, pomocni, uśmiechnięci.
Z kolei na Malediwach wzięłam ślub. Skromnie, na plaży, w gronie ośmiu najbliższych nam osób. Turkusowo-błękitna woda Oceanu Indyjskiego oraz odbijające się w niej niebo i złociste promienie słońca sprawiają, że można się poczuć jak w raju.
Życiowe motto…
„Obojętnie co cię spotka, nie można się poddać”. Moja droga nie była usłana różami – wchodząc w dorosłe życie straciłam rodziców, a potem w tragicznych okolicznościach zmarła moja 24-letnia córka Lilia. Przez półtorej dekady byłam w nieudanym związku, a kiedy wreszcie spotkałam Giuseppe, miłość mojego życia, po dwóch latach wykryto u niego raka kości. Na szczęście w tym ostatnim przypadku wszystko dobrze się skończyło, mimo że rokowania nie były najlepsze. W trudnych momentach pokładam nadzieję w Bogu, to bardzo pomaga.
Zwierzę…
Michio – pogodny i towarzyski kotek rasy ragdoll, mieszkający z nami od trzech lat. Cały czas mógłby się bawić, uwielbia szczególnie gumki do włosów, które z dumą przynosi w zębach jak piesek. Nawet kiedy zajmuję się pracą papierkową wskakuje na biurko, obserwuje co się dzieje i czeka na pieszczoty.
Mężczyzna…
Lubię mężczyzn wyższych ode mnie, nie za szczupłych, z humorem, romantycznych. I właśnie taki jest Giuseppe, przez przyjaciół zwany Pino. Poznaliśmy się dziewięć lat temu w londyńskim Salsa Barze, kiedy podszedł i poprosił mnie do tańca. Pląsając na parkiecie oboje poczuliśmy, jakby elektryczność przeszła przez nasze ciała i muszę przyznać, że było to niesamowite doznanie. Jako że spotkaliśmy się 18 lutego, od tamtej pory co miesiąc obchodzimy rocznicę tego wydarzenia. Czujemy się jak byśmy mieli po 20 lat, a miłość dodaje nam skrzydeł.
Marzenie…
Marzę o tym, żeby moja 6-letnia wnuczka Yasmine była zdrowa, szczęśliwa i wyrosła na dobrego człowieka. Chciałabym też, aby nasz biznes przynosił duże dochody, z którymi będę się mogła dzielić z potrzebującymi. Już teraz pomagamy mieszkańcom tanzańskich wiosek Kidaga i Puna, wspierając finansowo tamtejsze szkoły (średnią i podstawową), sierociniec, siostry zakonne oraz najuboższych mieszkańców. Pomaganie bliźnim jest najwspanialszym uczuciem, jakiego można doświadczyć.
Chwila…
Tragiczna, samobójcza śmierć i pogrzeb mojej córki Lilii. To nieustający ból, którego nic nie jest w wstanie uśmierzyć. Życie jest takie kruche, dlatego trzeba je pielęgnować każdego dnia i dbać o najbliższych, gdyż nie znamy dnia ani godziny, kiedy możemy wszystko stracić albo zniknąć z tego świata. Wierzę, że kiedyś, w niebie, spotkam się z Lilią, mając okazję ją uściskać, ucałować i przytulić…
Piotr Gulbicki