Zanim dopadła nas nowa fala nowego covidu (znów siejącego spustoszenie), udało nam się pójść na piękny koncert. Instrukcje były konkretne: wszyscy obowiązkowo w maseczkach, wchodzimy tędy, wychodzimy tamtędy, porządek i społeczna dyscyplina. I tak rzeczywiście było, wszyscy się dostosowali. W St. John’s Smith Square, sali koncertowej, którą znamy z naszego własnego występu (chór Ave Verum miał zaszczyt, a jakże (!) kiedyś tu zaśpiewać), wystąpili mali, i nieco już więksi chłopcy. Kto nigdy nie widział i nie słyszał „Libery”, koniecznie musi to nadrobić. Ten chłopięcy chór to „sam miód” na zbolałe wariactwem naszych czasów serca, oczy i uszy. Ich się i słucha i ogląda. Dwa w jednym! „Two for the price of one”. Do tego świetna orkiestra, cudowne oświetlenie, dowcipna, a chwilami wręcz rozczulająca konferansjerka. Muzyczne cacuszko najwyższej próby.
Ten chór, a właściwie „alternatywna grupa śpiewających chłopców”, (jak sami się wolą nazywać), znany jest na całym świecie. Przez lata swej działalności, występowali przed zachwyconą publicznością w Ameryce, Kanadzie, Rosji, Japonii, Południowej Korei, w Chinach, Singapurze, Polsce – ach, gdzież ich nie było?! Nie wiem, jak to robią, ale wiem, że ani powieka im nie zadrżała, ani głosiki się nie załamały, kiedy jako jedyni brytyjscy artyści wystąpili na gigantycznym stadionie New York’s Yankee Stadium (60,000 ludzi) podczas pierwszej i owacyjnie przyjętej wizyty papieża Benedykta XVI w USA. Ci młodzi chłopcy są widać „nieustraszeni” i żadne tłumy wpatrzonych i wsłuchanych w nich widzów, nie są w stanie zbić ich z tropu. Jak oni to robią? Jak śpiewa się przed ponad milionową publicznością w obecności papieża Franciszka jak w Disneylandzie, jak przed prezydentem Billem Clintonem? Naprawdę nie wiem. Bywali też grupą wspomagającą artystów takich jak Björk, Elton John czy Luciano Pavarotti. Ci chłopcy, określani jako „zwyczajni”, zwyczajni na pewno nie są! A ich niepowtarzalny, natychmiast rozpoznawalny (bo jakże inny od… innych) „głos” i styl, to doprawdy muzyka gwiezdnych przestrzeni, z ziemią już niewiele mająca wspólnego. To trzeba usłyszeć! Płyty tej grupy, zajmują najwyższe listy przebojów, w muzyce zarówno popularnej, jak i klasycznej. Znaleźli się na liście 10 najwyżej notowanych artystów świata muzycznego, tuż obok na przykład, Andrea Bocelliego.
My na koncert popędziliśmy wiedzeni nie tylko chęcią usłyszenia tych chłopców, ale i zobaczenia tam „naszych” dzieci. Bo polsko-angielskie wnuki naszych przyjaciół, to przecież w pewnym sensie i nasze wnuki, prawda? Jak się tu więc „patriotycznie” nie cieszyć, że w tym wspaniałym chórze śpiewają też dwaj synowie Kasi, którą znamy od czasu, gdy była małą, pięcioletnią „krakowianką” w serdaczku i wianku na główce. Jak nie powspominać tych naszych dziewczynek z polskiej szkoły, a potem z „Colomy”, znanej szkoły w Shirley, w której muzyka odgrywała tak ogromną, edukacyjną rolę. Te nasze małe dziewczynki, mają już swoje dzieci, a muzyka widać dalej jest w ich życiu ważna. Czym skorupka za młodu nasiąknie… Och, jaka to prawda! Tylko, kiedy to się wszystko stało? Jak to szybko poszło?! Czemu one są takie dorosłe, ich dzieci coraz starsze (i tylko my stale młodzi!)
Do „Libery” należą chłopcy w wieku od 7 do 16 lat, różnej narodowości. Chodzą do lokalnych szkół w południowym Londynie, wywodzą się też z bardzo różnych (i wcale niekoniecznie uprzywilejowanych) środowisk. To dowód na to, że muzyka nie zna granic, nigdy nie dzieli, zawsze łączy, a jeśli jest taka właśnie jak ta, to zachwyci i nie da się zapomnieć. Polecam wszystkim czytelnikom, którzy mają dostęp do internetu (sjss.org.uk/libera-0), aby koniecznie posłuchali i zobaczyli tam „Liberę” ze świątecznego koncertu. To prawdziwa uczta. A jeśli tylko nadarzy się okazja, żeby kiedyś pójść i samemu to przeżyć, koniecznie trzeba to zrobić.
Dominik i mały Leonek, a także cała reszta tych zdolnych chłopaczków podbili nasze serca. Niech tak śpiewają, jak najdłużej! A kiedy te anielskie głosiki zmienią się nagle w dojrzałe tenory czy bas- barytony… niech znajdą sobie jakiś „dorosły” chór i nadal cieszą nasze uszy.
O tym, skąd „wzięły się” chóry porozmawiamy następnym razem.
Ewa Kwaśniewska