20 sierpnia 2023, 07:41 | Autor: Magdalena Grzymkowska
Polskie akcenty na festiwalu Fringe 2023: „Gusła” spektakl, który się czuje
„Gusła”, eksperymentalna interpretacja „Dziadów” Adama Mickiewicza w reżyserii utytułowanego Grzegorza Brala, a w wykonaniu aktorów Teatru Lubuskiego to spektakl, który zostaje pod skórą jeszcze długo po obejrzeniu. „To sztuka, która uchwyca magię teatru”, napisał w swojej recenzji „The Scotsman”, przyznając sztuce najwyższą ocenę, pięć na pięć gwiazdek.

Fot. Kamil Derda

Świat z pogranicza jawy i koszmaru

Twórcom spektaklu udało się przełożyć romantyczną klasykę na porywający, głęboko emocjonalny język teatralny. Już od wejścia do mrocznej sali widzowie są wciągnięci w nastrój pełzającego niepokoju i świat z pogranicza jawy i koszmaru. W spektaklu widać fascynację pogańskimi rytuałami, które w estetyce szkockim widzom mogą przywodzić na myśl celtyckie święto majowe Beltane. 

Podyktowana warunkami scenicznymi prostota dekoracji i oświetlenia sprawia, że cały ciężar inscenizacji spoczywa niemal całkowicie na artystach i ich ciałach: upiornych strojach, makijażach, fryzurach, gestach, ruchach. Kostiumy autorstwa Adama Łuckiego łączą tekstury skór, piór, futra, rogów, łańcuchów i elementów oręża tworząc opętańcze skrzyżowanie dzikich zwierząt, mitycznych faunów z ponurymi strażnikami Hadesu. Wszystko to przy akompaniamencie hipnotycznej muzyki Macieja Rychłego, która podnosi włosy na rękach.

Trudno oceniać indywidualną grę aktorską, ponieważ zespół aktorów działa tu jak jeden, trawiony cierpieniem, powykręcany, owrzodzony, ale wciąż jeden organizm. Postaciom na scenie w ekstatycznym tańcu skandującym „ciemno wszędzie, głucho wszędzie” bliżej do wpółmartwych demonów niż żywych istot, a ich gardłowe w brzmieniu głosy oraz wykrzywione w rozpaczy i obłąkaniu twarze przyprawiają o ciarki wzdłuż kręgosłupa. Widzowie nie mogą się czuć bezpiecznie, ponieważ spektakl wylewa się poza scenę, wąską i duszną, choć jak na Fringe, to i tak obfitych rozmiarów.

Jeśli miałabym wskazać jednak dwie wyróżniające się role, to jedną z nich z pewnością byłby Aleksander Podolak, który jako Guślarz pełnił wymagającą funkcję trzymającego w ryzach tę diabelską zgraję dyrygenta. Można odnieść wrażenie, że gdyby nie on pozostałe postacie rzuciłyby się na widzów, jak wygłodniałe kruki. Drugą rolą, która przykuła moją uwagę, była uderzająca autentyzmem Romana Filipowska jako trwająca w szamańskim transie Pasterka. – Aktorzy mają dużo przestrzeni do improwizacji. Oczywiście są jasno wyznaczone ramy, ale reżyser pracuje z nimi w ten sposób, że oni są współtwórcami sztuki. Niektórzy zupełnie odpływają na tę godzinę – tłumaczy Robert Czechowski, dyrektor Teatru Lubuskiego.

Od wiejskiej biesiady do największego festiwalu teatralnego na świecie

To nie pierwsza współpraca reżysera Grzegorza Brala z dyrektorem Teatru Lubuskiego. –Jak byłem dyrektorem teatru w Kaliszu, to przed wyjazdem na Fringe Grzegorz grał „Lamentację” – najciekawszy i najgłośniejszy swój spektakl – we Wrocławiu. Słysząc, że jest bardzo interesujące przedstawienia, pojechałem je zobaczyć pod kątem ewentualnego zakwalifikowania do Festiwalu Interpretacji Aktorskich w Kaliszu. Zachwyciłem się tym spektaklem. Wtedy Teatr Pieśń Kozła (autorski projekt teatru alternatywnego Brala – przyp. red.) otrzymał nagrodę Grand Prix zespołową. I tak się zaczęło – wspomina Czechowski.

Fot. Kamil Derda

Pomysł na „Gusła” wywodzi się z innego projektu „Przestrzenie Sztuki” finansowanego przez Instytut Teatralny w Warszawie, polegającego na dotarciu z kulturą wysoką do ludzi, którzy nigdy nie mieli szans zetknąć się z profesjonalnym teatrem. – Początkowo „Gusła” nie miały być spektaklem, tylko warsztatami polegającymi na zorganizowaniu biesiady z mieszkańcami małej zapomnianej wioseczki, a następnie odgrywaniu fragmentów spektaklu. Razem tańczyliśmy, śpiewaliśmy, jedliśmy pierogi, piliśmy bimber i rozmawialiśmy o sztuce. W pewnym momencie stwierdziliśmy, że szkoda się zatrzymywać tylko na tych warsztatach. Stwierdziłem: „Zróbmy wersję sceniczną” – opowiada Czechowski.

Zespół szykował się na wyjazd na festiwal w Edynburgu, chociaż chyba nikt poza Czechowskim nie wierzył, że to się uda. – Tu się nie przyjeżdża zarabiać, tu się przyjeżdża wydać kupę pieniędzy. Zagranie 23 spektakli na Fringe’u kosztowało nas około pół miliona złotych zasponsorowanych przez Urząd Marszałkowski Województwa Lubuskiego, Elżbietę Annę Polak, Łukasza Poryckiego, Urząd m. Zielona Góra, Prezydenta Janusza Kubickiego, Konsulat Generalny RP w Edynburgu oraz Andrzeja Domalika z firmy Skyfex Limited, który poruszył niebo i ziemię, aby dostarczyć naszą scenografię i kostiumy z Polski do Edynburga – podkreśla Czechowski.

Spektakl, który się czuje

Mimo awangardowego wykonania ujmująca jest wierność wobec oryginalnego tekstu Mickiewicza. I choć polskojęzyczni widzowie słyszą ze sceny strofy, które znają doskonale prawdopodobnie jeszcze ze szkoły, w tym wykonaniu i interpretacji nabierają nowego, świeżego znaczenia.

– Zastanawialiśmy się, czy robić tłumaczenie, doszliśmy do wniosku, że może jednak w tym wypadku nie, ponieważ to nie jest spektakl, który jest tak klasycznie skonstruowany, to jest rodzaj rozmowy z duchami – tłumaczy dyrektor Teatru Lubuskiego.

Osobiście w pewnym sensie żałuję, że znam język polski i „Dziady” Mickiewicza. Doznanie tej sztuki nie mając tego kulturowego zaplecza, musi wynosić ją na zupełnie inny poziom. Bo to jest spektakl, który się czuje, a nie rozumie. Osoby pozbawione wymiaru semantycznego są w stanie się zanurzyć w pełni w warstwie sensualnej.

– To jest taki spektakl o desperackiej, dziecięco-naiwnej próbie krzyku człowieka miotającego się w labiryncie, w ciemności, który szuka choćby śladu sensu, czegoś, czego można by się złapać. Zwiedzając Edynburg, szliśmy takim długim tunelem (Innocent Railway Tunnel – dawny tunel kolejowy, aktualnie ścieżka pieszo-rowerowa – przyp. red.) pokrytym fantasmagorycznym graffiti – i tak sobie pomyślałem, że to jest dokładnie świat naszego spektaklu. Bo idąc racjonalnym tokiem myślenia, w pewnym momencie stajesz przed drzwiami z napisem „tajemnica” i dalej już to myślenie jest kompletnie nieużyteczne – zaznacza Czechowski.

– Uważam, że warto robić sztukę, która nie nabzdycza się tylko na przeintelektualizowany hermetyczny świat znawców i krytyków teatralnych. Na festiwal w Edynburgu przychodzimy z jednego świata teatralnego, poznajemy ludzi z innego świata, i próbujemy z tego spleść warkocz. Widzę, jakie są reakcje ludzi i za każdym razem nie ma osób obojętnych, każdy wychodzi ze spektaklu z jakimiś emocjami. I to jest dla nas największa nagroda – podsumowuje. 

Spektakl można oglądać jeszcze trzy dni, do niedzieli, 27 sierpnia, w Summerhall w Edynburgu.

Magdalena Grzymkowska

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Magdalena Grzymkowska

komentarze (0)

_