Jak łazisz, angielska d***? – zwraca się do mnie jakiś nieznajomy Polak na pchlim targu,
nieświadomy, że jesteśmy ulepieni z tego samego języka.
Wioletta Grzegorzewska, 15.09.2007
Człowiek definiuje się poprzez słowa – w języku przemyca siebie, swoje emocje, poglądy i pochodzenie. O tym, gdzie leżą granice języka i co zatraca się przy ich przekraczaniu, rozmawiano na spotkaniu z poetkami Wiolettą Grzegorzewską i Genowefą Jakubowską-Fijałkowską oraz pisarzem i tłumaczem Markiem Kaźmierskim, w ramach cyklicznego projektu eMigrating Landscapes zorganizowanego przez wykładowczynię na UCL School of Slavonic and East European Studies Urszulę Chowaniec, przy finansowym wsparciu Polish Cultural Institute.
Słownik emigranta
Emigrant jest szczególnym rodzajem podróżnika, który stając na granicy dwóch kultur, decyduje się w obydwu pozostać. I nawet jeśli definitywnie nie chce ucinać korzeni, to obca kultura, a zwłaszcza język, odciska na nim piętno. Dominacja języka angielskiego, jako języka globalnego, przekształca choćby w minimalnym stopniu dotychczasowy sposób opisywania rzeczywistości. Emigrant przemyca za granicę swój język ojczysty, lecz pewnego dnia może nadejść moment, gdy „sorry” przestanie być wypowiadane z twardym, dźwięcznym „r”, a „kanapka” stanie się „sandwiczem”. Języki mieszają się i nasiąkają wzajemnymi wpływami.
Wioletta Grzegorzewska do Wielkiej Brytanii sprowadziła się około 7 lat temu, jak wiele innych Polek w tym czasie – za mężem, który dostał tu pracę. Miała bilet powrotny, jednak nigdy z niego nie skorzystała. „Dla mnie emigracja najbardziej odczuwalna jest w języku” – opowiada o swoich spostrzeżeniach. „Na początku język angielski wytrącał mój polski, niszczył moje frazeologizmy, był jemiołą. Potem okazało się, że wzbogaca moje doświadczenie, wpływa na tworzenie neologizmów”. Jej największą obawą jest to, że nie mając kontaktu z żywym językiem ulicy, pisząc w językowej „próżni”, po prostu w pewnym momencie jej słowa będą tworem sztucznym i przestanie pisać prawdziwym językiem polskim. Pisać po angielsku z kolei się boi, bo język ten, jak sama ocenia, jest u niej dopiero w zarodku. Ze śmiechem, ale i niepokojem dodaje, że po siedmiu latach na emigracji doszło do tego, że nie rozpoznaję niektórych słów używanych przez jej młodsze rodzeństwo, jak np. blachara, pokazówa.
Goła poetka i naga prawda
Słowo prowadzić może również przez granicę formy (od poezji do prozy) czy czasu (język dawnych i współczesnych twórców). Jedną z ciekawszych barier, którą nie każdemu udaje się pokonać, jest tabu. W polskiej kulturze, wynikającej z tradycyjnych zasad wychowania, istnieją tematy, o których mówić wprost nie należy. Genowefa Jakubowska-Fijałkowska jednak słowa się nie boi – z każdego wiersza niespodziewanie wyskakują wulgarne okrzyki, naturalistyczne, erotyczne, czasem brudne wręcz frazy. Mówi się, że na obrazach mężczyzna jest goły, a kobiety naga. U Genowefy ciała są zawsze gołe, w pełnej, surowej okazałości, jak gdyby stały przed lustrem. Wrodzone poczucie wstydu otacza jednak pewne kwestie zasłoną tajemnicy i choć poezja może je nieco odkryć, to tajemnica w poecie wciąż pozostaje. Takiego zdania jest Wioletta Grzegorzewska, u której praca językiem przy tworzeniu poezji spowodowała, że ta aura tajemnicy i magia słowa wręcz narasta. „Pisząc o kwestii cielesności i nagości używam języka ezopowego – zasłaniam się nim” – wyznała, zaprzeczając przekonaniu, jakoby poeta, aby się wyzwolić, musi się zdepersonalizować.
Chciałabym być kobietą
„O ile Wioletta maluje najlepszym pędzlem, Genowefa piszę brzytwą. Jest Bukowskim z biustem” – podsumowuje twórczość poetek Marek Kaźmierski, którzy przekładał ich wiersze na język angielski. I choć za poezją ogólnie rzecz biorąc nie przepada, to właśnie w ich utworach, diametralnie od siebie różnych, dostrzegł wyjątkową głębię i zachęcające do czytania osobiste zaangażowanie poetek.
W wierszach Genowefy nie ma tematów tabu, pisze bez pruderii, nie ma w nich ani krzty wstydu, za to przepełnione są bardzo osobistym erotyzmem. Jej utwory rodzą się z poczucia bycia kobietą, w danym czasie i miejscu, i najszersza granicą, którą na co dzień przekracza, jest płeć. „Chciałabym być kobietą, ale nie koniecznie jestem. Jak można mnie skwalifikować jako kobietę… jestem człowiekiem!” – podkreśla Genowefa Jakubowska-Fijałkowska.
Zdaniem Wioletty Grzegorzewskiej kobiecości nie tyle nie można, co nie powinno się z twórczości wyzbywać. Bohaterką jej wierszy jest kobieta i widać to w każdym aspekcie jej wierszy – w języku, w konstrukcji, w postrzeganiu świata zmysłowego. „Gdybym powiedziała, że moja literatura nie ma płci, byłaby wykastrowana” – wyznaje Grzegorzewska. „Nie widzę sensu w negowaniu tego, że jestem kobietą: ja kobietą jestem i pisze z punktu widzenia kobiety”, bo swojej natury, chcąc nie chcąc, pozbyć się nie da. Można ją jedynie próbować nagiąć, naciągnąć lub nieco zatuszować – chociażby poprzez słowa.
Magdalena Czubińska
Gość
Pewna nieścisłość: eMigrating Landcapes jest projektem UCL School of Slavonic and East European Studies zorganizowanym przez dr. Urszulę Chowaniec, we współpracy z Polish Cultural Institute, UCL European Institute i wydawnictwem Off_Press. Powyższe spotkanie prowadziła Sophie Mayer.