Evva Mizerska wyjechała do Anglii, ale nie zapomniała o polskich korzeniach i dziedzictwie rodzimych muzyków. W swojej twórczości stara się propagować polską kulturę. Utalentowana wiolonczelistka wystąpi w POSK-u 29 stycznia w ramach serii „Koncertów przy Kawie”.
Evva to pseudonim, którym artystka posługuje się, chcąc zachować oryginalne brzmienie swojego imienia, gdyż Anglicy zwykli przekształcać je zgodnie z zasadami wymowy angielskiej i mówić do niej „Iuła”. – Dopiero gdy zmieniłam „w” na „vv”, przestałam mieć problemy z prawidłową wymową mojego imienia, którego nie chciałam tłumaczyć na język angielski. Bardziej mi się podoba polska Ewa niż Eve – dodaje.
Evva Mizerska skończyła Akademię Muzyczną w Warszawie, po czym wyjechała do Londynu na studia do Trinity College of Music, gdzie otrzymała dyplom magistra i studiów podyplomowych. Zapytana, czy wynikało to z tego, że polski dyplom na świecie mniej znaczy niż brytyjski, odpowiada przecząco.
– Już na ostatnim roku studiów wiedziałam, że chciałabym kontynuować naukę na studiach podyplomowych. Było to również oczywiste, że najlepiej byłoby wyjechać za granicę, aby poznać inną szkołę i sposób gry. Wyjechałam nie dlatego, że w Warszawie nie miałam możliwości rozwoju. Wręcz przeciwnie, akademia ma świetną renomę na świecie– dodała.
Evvie zależało, aby uczyć się u profesora Richarda Marksona, który kontynuuje styl gry i nauczanie swoich mistrzów – dwóch najwybitniejszych francuskich wiolonczelistów XX wieku: Pierre’a Fournier i Paul’a Tortelier.
– To byli od zawsze moi muzyczni idole, dlatego, gdy tylko poznałam Richarda, który sam jest wybitnym wiolonczelistą, zrozumiałam, że chcę się u niego uczyć. Udało się, a przy okazji postanowiłam zrobić drugie magisterium, ponieważ wiedziałam, że na pewno na jakiś czas zostanę w Londynie. Ale nie dlatego, że angielski dyplom znaczy coś więcej. To było po prostu ułatwienie pod względem formalności – tłumaczy Evva.
Powiew świeżości
Po zakończeniu studiów w Trinity College of Music Evva została tzw. junior fellow, młodszym pracownikiem naukowym uczelni. Otrzymała wówczas grant na przeprowadzenie swojego projektu artystycznego, który poświęciła na zorganizowanie serii koncertów z polską muzyką współczesną. Pod koniec tego projektu Evva postanowiła nagrać płytę z muzyką nieco starszych, jak i zupełnie współczesnych polskich twórców. Jednym z pierwszych utworów, jakie wybrała, była sonata Krzysztofa Meyera.
– Napisałam do niego list, w którym pytałam, czy wyraża zgodę, aby jego kompozycja znalazła się na mojej płycie. Otrzymałam odpowiedź, że naturalnie nie ma nic przeciwko, ale tak się składa, że niedawno napisał inną sonatę, która jeszcze nigdy nie została nagrana. Uznałam, że to będzie bardzo ciekawe doświadczenie i postanowiłam się tego podjąć – wspomina Evva. Ostatecznie powstała płyta wyłącznie z twórczością Krzysztofa Meyera, który był obecny także na nagraniu.
– To było niesamowite przeżycie artystyczne. Bardzo tremujące, gdy twórca utworu bierze w tym udział, ale też ogromnie satysfakcjonujące, w momencie gdy spełni się jego oczekiwania – opowiada. Evva bardzo ceniła sobie tę współpracę i pozostaje cały czas w kontakcie z polskim kompozytorem.
Druga płyta, która ukazała się w 2013 roku, zawiera z kolei utwory Algernona Ashtona. Jest to kompozytor, który żył na początku XX wieku i jego muzyka została zapomniana i ostatnio zaczęto się nią na nowo interesować.
– Wychodzę z założenia, że warto jest nagrywać utwory, które nie zostały jeszcze nagrane, bo w utworach znanych twórców, których ukazało się już bardzo dużo, trudno się wykazać. Ciekawszym projektem dla młodego wykonawcy jest nagranie czegoś nowego niż mierzenie się po raz kolejny ze słynnymi klasykami – mówi Evva.
Nagranie tych dwóch płyt uznaje za swój największy sukces. – Oczywiście koncerty na prestiżowych scenach to także duże osiągnięcie, ale znacznie bardziej ulotne. Jak się dużo koncertuje, to te występy zlewają się, zacierają się szczegóły. Płyta zawsze zostaje, a jak jeszcze zbierze dobre recenzje, co jest to coś, z czego jestem dumna. Z występami jest tak, że trudno mi obiektywnie ocenić, czy dobrze wypadłam – dodaje. Zdradza też, że wraz ze swoją długoletnią akompaniatorką Emmą Abbate mają w planach nagranie kolejnej płyty, ale w tym momencie jest jeszcze za wcześnie, żeby mówić o szczegółach.
Na koncertach i w telewizji
Ewa występuje głównie w duecie właśnie z pianistką Emmą lub w Polsce Katarzyną Glensk, okazjonalnie w orkiestrze lub innych zespołach. Nagrywa także muzykę do produkcji telewizyjnych, filmów i reklam. Ten rodzaj pracy znacznie różni się od tego, co robi na co dzień, ponieważ nagranie dżingla trwa jeden dzień, podczas gdy przygotowanie płyty z muzyka klasyczną to projekt na wiele miesięcy.
– To też jest ciekawa praca, chociaż zupełnie inna. Jest to zupełnie inny rodzaj muzyki i inny poziom stresu, i trudności – nawet solowe partie wiolonczelowe są dużo łatwiejsze niż w przypadku muzyki poważnej. Jest to z drugiej strony zajęcie kreatywne, ponieważ czasami jest tak, że muzyka do takich produkcji nie jest do końca napisana i wtedy trzeba coś zaimprowizować lub skomponować – opowiada.
Zapytana, co woli robić odpiera bez wahania, że muzyka poważna jest jej pasją. – Po tylu latach nauki to właśnie muzyka klasyczna jest to, w czym się spełniam, coś, co mnie motywuje. Nagrać muzykę do reklamy jest mi po prostu łatwo; nagrać utwór Ashtona – to jest wyzwanie! – dodaje.
Z muzyką jestem cały czas
Ewa wyznaje, że nie ma ulubionych kompozytorów. Najbardziej ceni sobie twórczość trzech niemieckich kompozytorów, którzy tworzyli w różnych epokach, ale których nazwiska zaczynają się na literę „B”, tj. Bach, Beethoven i Brahms. – W zasadzie w każdym artyście odnajduje coś co mnie inspiruje, a im dłużej zajmuję się muzyką tym grono tych idolów się poszerza, ponieważ poznaję coraz to nowych twórców… To w ogóle jest fascynujące w życiu, że jest jeszcze tyle rzeczy do odkrycia! – opowiada z entuzjazmem.
Poza sceną lubi słuchać jazzu. – Mój mąż preferuje ten rodzaj muzyki i to on wprowadza mnie w świat jazzu. Szczególnie lubię nurt europejski – mówi. Wśród ulubionych artystów wymienia Tomasza Stańko, Stefano Bollaniego czy Enrico Ravę.
Na ćwiczenie gry na instrumencie poświęca ok. 2 godz. dziennie. Przed większymi koncertami ta liczba się zwiększa. Do tego dochodzą jeszcze próby i lekcje gry na wiolonczeli, których udziela.
– Muzyka towarzyszy mi cały czas: jak nie ćwiczę, to uczę, jak nie uczę, to mam próbę. Jak nie mam próby to myślę o tym, co będę grała, jak to zagram. W ciągu dnia nie mam zbyt dużo czasu na grę, ale można też ćwiczyć „w głowie” i ja to robię bardzo często. W pewnym momencie osiąga się już taki pułap, że nie trzeba dużo ćwiczyć, żeby podtrzymywać poziom albo go nawet ulepszać – tłumaczy.
„Dziennik Polski” zapytał także, jak to jest być Polką w międzynarodowym środowisku muzycznym. – W muzyce nie ma barier językowych, w zasadzie język jest taki sam – jest nim muzyka. Ale są widoczne różnice w technice czy w poziomie wykształcenia, który moim zdaniem jest dużo wyższy w Europie Wschodniej niż tutaj… Niby wszystko jest takie samo, ale jednak trochę inne. Jestem postrzegana przez Anglików, jako ktoś bardziej egzotyczny, jest to dla nich ciekawe, jak gram – mówi.
Z drugiej strony jest przekonana o tym, że gdyby nie zdecydowała się na wyjazd do Wielkiej Brytanii płyta z polska muzyka zapewne by nie powstała. – To że mieszkam w Anglii wpływa na moje wybory muzyczne. Mieszkając tutaj, czuję nostalgię i mam potrzebę propagowania polskiej kultury za granicą – podsumowuje. Na najbliższym koncercie wystąpi ze swoją stałą „partnerką duetową” Emmą Abbate, z która koncertuje od ponad 10 lat. Widownia w POSK-u usłyszy m.in. utwory jednego z ulubionych kompozytorów Evvy Mizerskiej – Ludwiga van Beethovena i polskiej kompozytorki Weroniki Ratusińskiej.
Magdalena Grzymkowska